Deadfall Adventures - recenzja

Sławek Serafin
2013/11/13 22:47

Pierwsza polska próba wymieszania Indiany Jonesa, Tomb Raidera i strzelania do płonących mumii. Niezbyt udana, ale taki już los pionierów.

Nikt się chyba nie spodziewał po gliwickim Farm 51, twórcach Necrovision, że swoją przygodową strzelanką zakasują Tomb Raidera i Uncharted. I ten brak oczekiwań został perfekcyjnie zrealizowany przez Deadfall Adventures, grę sympatyczną, ale biedną. Biedną w przenośni i dosłownie - podejrzewam, że gdyby Farm 51 miało budżet taki, jak producenci strzelanek w USA, Kanadzie czy Wielkiej Brytanii, to wypuściliby jakieś cudeńko. Ale nie mieli, niestety, i ich propozycja to gra klasy B, a miejscami nawet jeszcze gorzej. Szkoda.

Deadfall Adventures - recenzja

Deadfall Adventures mocno wzorowane jest na Indianie Jonesie jeśli chodzi o klimat, tło i ogólny zarys. Tak mocno, że można nawet powiedzieć, że to odtwórcza kopia. Spodziewałem się, że przyjmując taką konwencję twórcy postarają się z nią trochę pobawić, trochę może ją wyśmiać, trochę pozmieniać w zaskakujący sposób, ale... nie, tak się nie stało. Deadfall Adventures jest jak jedna z tanich podróbek filmowych, w których koleś w kapeluszu i z batem pociesznie udaje Harrisona Forda - nie wnosi nic od siebie, nie pokazuje, że w ogóle coś własnego w sobie ma. Wszystko jest tu pożyczone, skądś wzięte i mało oryginalne. Bardzo dobrze widać to na przykładzie głównego bohatera, Jamesa Lee Quatermaina, prawnuka słynnego Allana Quatermaina, który szukał kopalni króla Salomona. Zamiast w jakiś ciekawy sposób zgłębić wątek nieudacznika próbującego zarobić trochę grosza dzięki słynnemu nazwisku, twórcy Deadfall cały potencjał naprawdę fajnej, nadającej bohaterowi charakteru opowieści, rozmienili na drobne w kilku liniach dialogowych, wystarczająco zadowoleni z tego, że ktoś może zwróci uwagę na nawiązanie do powieści Henry'ego Haggarda, które swoje lata świetności i popularności mają daleko za sobą.

Deadfall Adventures przenosi nas w koniec lat 30. XX wieku, czyli standardowe "tuż przed II wojną" znane nam z Indiany Jonesa. Z Quatermainem oraz partnerującą mu Jen Goodwin zwiedzimy najpierw Egipt, potem Antarktydę, a następnie ruiny Majów w Gwatemali, gdzie skończy się nasza przygoda. Przygoda związana z Atlantydą i jakąś tam starożytną jej mocą, nie za bardzo wiem jaką, bo fabuła Deadfall Adventures nie stara się w jasny sposób tego przedstawić. Co też jest problemem, bo w ogóle nas nie obchodzi, co się będzie działo dalej, wręcz przeciwnie, doskonale wiemy, jak się rozwinie sytuacja. Historia tutaj opowiadana jest tak sztampowa i przewidywalna, że jedyny w teorii mocniejszy jej punkt, czyli zwrot akcji, który następuje gdzieś tak w połowie zabawy, nikogo nie zaskoczy, bo wszyscy będą się go spodziewać. Niestety, scenarzyści się nie postarali i nie dość wiele razy obejrzeli filmy z Indianą Jonesem - postacie są tutaj nie tylko jednowymiarowe jak tam, ale też płytkie, nudne i pozbawione jakichkolwiek cech, za które można by je lubić lub wręcz przeciwnie. Dobrze, że przynajmniej główny bohater trzy czy cztery razy swoimi żartami wywołuje jakiś nieduży wybuch wesołości, bo byłoby naprawdę wyjątkowo szaro, nijako i nudno.

I wybitnie odtwórczo - wyobraźcie sobie bowiem, że będziemy się tu strzelać z hitlerowcami oczywiście. Faszyści w Egipcie, no kto by się tego spodziewał, prawda? Stuprocentowy brak świeżości. Chyba ktoś w Farm 51 też na to zwrócił uwagę, bo w połowie gry nagle Niemców zastępują Rosjanie, tak w sumie diabli wiedzą dlaczego - ot, nagle się pojawiają i są, nie wymagajmy jakiegoś sensownego uzasadnienia fabularnego. Tak prawdę mówiąc po cichu spodziewałem się, że pod koniec gry zmierzymy się z żołnierzami jakiegoś jeszcze mocarstwa, żeby było zabawniej - mogli to być Brytyjczycy, mogli Amerykanie, nawet Japończyków bym chętnie przyjął pod lufę. Ale nie, w finale wystąpili arabscy najemnicy. Głupio, ale chyba żeby nikt z potencjalnych klientów się nie obraził. Tak czy inaczej, wszyscy oni, od Niemców po Arabów, są przeciwnikami stereotypowymi i na dodatek nudnymi. Strzelanie do ludzi w Deadfall Adventures jest z rodzaju tych, które nieśpiesznie, ale nieubłaganie usypiają. Wróg nie jest wyzwaniem, sztuczna inteligencja radzi sobie tylko z klejeniem się do osłon, a żołnierze występują w asortymencie całkowicie pozbawionym różnorodności - wszyscy to zwyczajni żołnierze i tyle. Na samym początku gry mamy do czynienia z dwoma faszystami w jakichś stalowych zbrojach, które trzeba przebijać z rusznicy przeciwpancernej i... to wszystko. Później już nikt się nie wyróżnia. Nie ma ani kaemistów, ani snajperów, ani nikogo innego poza zwykłymi trepami. To znaczy, przepraszam, jest dwóch "bossów" - jeden pod koniec Egiptu, drugi w finale... ale o nich lepiej litościwie nie wspominać, bo starcia z nimi są całkowitym przeciwieństwem tego, jak powinna wyglądać dobra walka z bossem.

Na szczęście są jeszcze mumie. Co jakiś czas, z rosnącą intensywnością w miarę jak rozwija się akcja, wyskakują na nas mumie. Pomysł też oryginalnością nie grzeszy, ale jest w miarę ciekawie zrealizowany, więc zaliczmy go Deadfall na plus. Mumie przeróżne animowane są mroczną siłą co to światła nie znosi i możemy z nimi walczyć naszą latarką. Zwykłe jej światło spowalnia nieumarłych wrogów, ale możemy też "docisnąć" przycisk i przypalić skubańcom bandaże, co między innymi sprawi, że staną się wrażliwi na broń klasyczną. Nie jest to jakieś genialne i nigdy wcześniej nie spotykane rozwiązanie, ale stanowi bardzo miłą odmianę od rutynowego, jak czyszczenie zębów, strzelania do żołnierzy. Zwłaszcza zaś w scenach, w których zapada ciemność i rzucają się na nas małe armie mumii, przed którymi trzeba uciekać, dziko wymachując latarką i licząc ostatnie kulki do naszego peemu. Te potyczki mają klimat, nadają grze tempa i podkręcają emocje... na pewien czas przynajmniej. Niestety, same też szybko stają się powtarzalne i coraz nudniejsze, bo twórcom brakło albo czasu, albo pieniędzy, albo talentu, by wymyślić coś innego niż zamknięte ciemne pomieszczenie z bandą zombie.

To znaczy, przepraszam, coś tam wymyślili. Na swoje nieszczęście moim zdaniem. Na papierze pomysł z poszukiwaniem skarbów był dobry, ale w grze sprawdza się średnio. Skarby w kontekście kopii Indiany Jonesa mają sens, prawda? I dlatego w każdej lokacji w grze ukrytych jest kilkanaście skarbów, które trzeba odnaleźć. Pomogą w tym nasz wierny kompas, mapa oraz zdolności do główkowania - te ostatnie będą momentami wręcz nieodzowne, bo dostęp do większości skarbów jest utrudniony i wymaga rozwiązania jakiegoś rodzaju łamigłówki. Nie są one trudne, ale zróżnicowane. Już samo odnalezienie miejsca, w którym ukryty jest skarb jest niekiedy całkiem sporym wyzwaniem. Prawdę mówiąc, z przyjemnością oddawałem się tym polowaniom na kosztowności... w całych dwóch lokacjach. Tyle czasu zajęło mi zdanie sobie sprawy, że te czynności, choć zabawne, są po pierwsze bez sensu, a po drugie tracę przez nie masę czasu i jeszcze bardziej wydłużam granie w grę, która mnie przecież nudzi i męczy.

GramTV przedstawia:

Tak, w teorii zbieranie skarbów da się uzasadnić tym, że za odpowiednie ich ilości można kupić naszemu Quatermainowi jakieś "ulepszenia" w stylu szybszego przeładowania broni czy wzmocnienia promienia w latarce. Tyle, że te ulepszenia są widoczne tylko na papierze, bo w grze ich nie widać ani nie czuć - wiemy, że coś tam się zmieniło, ale nie odczuwamy tego w żaden sposób. A to najgorsze z możliwych ulepszeń, niewidzialna nagroda za wymierny wysiłek. Wysiłek przyjemny, jak już wspomniałem, ale też dramatycznie spowalniający tempo rozgrywki. Przez to szukanie skarbów i rozwiązywanie łamigłówek, także tych związanych z główną fabułą, a jest ich tu sporo, Deadfall niesamowicie traci na dynamice. Jak na grę akcji, faktycznej akcji jest tutaj niewiele i, co gorsza, nie jest ona jakoś szczególnie atrakcyjna, o czym już wspomniałem wcześniej. Nie wyszło Deadfall Adventures na zdrowie to mieszanie łamigłówek i elementów przygodowych z akcją - lepiej było się skupić na jednym lub na drugim elemencie, zamiast bawić się w hybrydy w sytuacji, gdy nie umie się wystarczająco dobrze wykonać ani jednego ze składników.

Dobrze, że chociaż artyści nie zawiedli. Animatorzy i reżyserzy scenek przerywnikowych nie poradzili sobie zbytnio, ale grafików i projektantów map trzeba zdecydowanie pochwalić - Deadfall Adventures jest ładny i wielokrotnie zachwyca urokliwymi widokami. Z bliska nie prezentuje się już aż tak dobrze, czasem wygląda wręcz okropnie, gdy przed oczy pcha nam się jakaś niskiej rozdzielczości tekstura, ale generalnie jest tutaj na co popatrzeć i za to się należą Farm 51 brawa. Szkoda, że tak na dobrą sprawę tylko za to.

Scenarzyści zawiedli, tworząc bajeczkę wątłą, odtwórczą, pozbawioną pełnokrwistych bohaterów i odartą z emocji nawet w finale, w czasie którego ziewałem. Zawiodły też elementy akcji - strzelanie jest nudne i ciągle takie samo, między innymi dlatego, że przeciwnicy w ogóle się nie zmieniają i nie ewoluują, podobnie zresztą jak broń, która mimo bogactwa różnych modeli jest taka sama na początku i na końcu gry. Zabawa z mumiami też szybko powszednieje, bo i one się prawie w ogóle nie zmieniają. Trochę przyjemności można odnaleźć w poszukiwaniu skarbów, ale gdy tylko zdamy sobie sprawę, że nie wiadomo tak naprawdę po co to robimy, urok tej zabawy mija bezpowrotnie. I zostajemy z nudnawą strzelanką o kiepskim tempie, amatorskiej fabule i wysokich aspiracjach. Niestety, prawda jest taka, że im bardziej kultowy jest nasz wzorzec, tym bardziej trzeba się postarać, by nie wypaść jak tania podróbka. Chłopaki z Farm 51 starali się jak mogli, ale Indiana Jones przerósł ich całkowicie - Deadfall kryje się w jego cieniu cały. Mimo to jest to produkcja w miarę poprawna i gdyby należała do segmentu budżetowego, z ceną w okolicach 30-40 złotych, można by się nią spokojnie zainteresować w jakiś pozbawiony atrakcji wieczór. W sytuacji jednak, gdy na taką wątpliwą przyjemność, jak osiem godzin coraz bardziej męczącego przebijania się przed tę "przygodę", trzeba wydać ponad sto złotych... cóż, w takim układzie Deadfall Adventures można sobie z czystym sumieniem darować. Nie warto inwestować ani tych pieniędzy, ani tego czasu.

A Farm 51 życzę jak najlepiej w szczególności zaś tego, by przy następnej grze mieli większy budżet. Albo mniejsze ambicje i pomysł bardziej pasujący do skromniejszych możliwości.

6,0
Archeologia strzelana dla ubogich
Plusy
  • naprawdę ładne lokacje
  • zabawa z mumiami nie jest zła, przynajmniej na początku
  • muzyka nieźle buduje atmosferę
  • różnorodność łamigłówek chroniących skarby
Minusy
  • totalnie odtwórcza, bezwstydna kopia Indiany Jonesa
  • ciągle ci sami przeciwnicy i nieciekawe strzelanie do nich
  • szukanie skarbów nie ma żadnego prawdziwego uzasadnienia
  • papierowi bohaterowie, amatorska fabuła
Komentarze
39
Usunięty
Usunięty
24/01/2014 19:19

Moim zdaniem gra nie jest arcydziełem, ale jest bardziej niż przyzwoita no i przede wszystkim polska. Myślę, że warto kupić i się przekonać. Jakby ktoś chciał to na Allegro są dość tanio klucze do Steam''a. Osobiście taniej nie widziałem nigdzie.Trzymajcie linki: http://allegro.pl/deadfall-adventures-cd-key-steam-i3915616309.html http://allegro.pl/deadfall-adventures-klucz-key-steam-i3915744991.html

TobiAlex
Gramowicz
23/11/2013 18:44
Dnia 18.11.2013 o 10:28, UnEsCo napisał:

Allan Quatermain był wcześniej niż najmniejszy, najstarszy pomysł o Indianie Jonsie. Bat, kapelusz, fakt, że dzieje się przed II wojną światową właśnie wszystkie książki i filmy zaczerpywały od Allana Quatermaina. Więc mówienie, że gra papuguje styl Indiany Jonsa, mimo faktu, że on od samego początku popugował Quatermaina mija się po prostu z celem tego narzekania. Gra słaba jak to w zwyczaju ma Farm 51.

I co z tego? Gobliny, Orki - były wymyślone na długo przed Tolkienem a jednak mówi się, że to on je "stworzył".

Usunięty
Usunięty
18/11/2013 10:28

Allan Quatermain był wcześniej niż najmniejszy, najstarszy pomysł o Indianie Jonsie. Bat, kapelusz, fakt, że dzieje się przed II wojną światową właśnie wszystkie książki i filmy zaczerpywały od Allana Quatermaina. Więc mówienie, że gra papuguje styl Indiany Jonsa, mimo faktu, że on od samego początku popugował Quatermaina mija się po prostu z celem tego narzekania. Gra słaba jak to w zwyczaju ma Farm 51.Co do recenzji też jak zauważyły niektóre osoby powyżej chciałbym trochę żetelności w wystawianiu recenzji i ocen. Np. Taki CoD:G ledwo zasłużyłby na ocenę 5.0, a Battelfida 4 trzyma tylko i wyłącznie multi, i gdyby podliczyłoby się w nim ocenę za nowości i single to jego ocena wachałaby się między 5.0-6.9W ocenie trzeba stosować pewne wcześniej określone reguły: skoro 10.0 to gra idealna to jak Assassin''s Creed III mógł dostać ocenę powyżej 5.0, przecież bugi nie dawały w tą grę grać przez trzy miesiące. Jak odświeżanym kotletom możecie dawać oceny wyższe niż 7.0? Jak bardzo zabugowanym grom możecie dawać ocenę powyżej 5.0?




Trwa Wczytywanie