Pro Evolution Soccer 2014 - recenzja

Piotr Bajda
2013/09/30 12:30

PES 2014 może rozkochać fanów futbolu, ale nie będzie to miłość usłana różami.

Pro Evolution Soccer 2014 - recenzja

Zamiast płatków róż są rażące błędy, masa niedoróbek, lenistwo lub bezradność twórców (zależnie od interpretacji) oraz grube warstwy kurzu tu i ówdzie. Co wobec tego pokochać? Futbol. W tych - niestety zbyt rzadkich - momentach, gdy wszystko działa jak należy, Pro Evolution Soccer 2014 jest wielkim futbolowym świętem i listem miłosnym do piłki nożnej oraz jej fanów. Trzeba tylko chcieć to zauważyć.

Gambit Konami zaskoczył wszystkich. Zmiana silnika i wydanie totalnie przemodelowanej gry (w zapowiedziach, jak jest naprawdę powiemy za chwilę) na pięć minut przed końcem generacji jawiły się jako albo wielka odwaga, albo skrajna głupota. Jest też trzecia opcja: chłodna kalkulacja. I to ona wydaje się najbliższa prawdy. Debiut nowego silnika EA Sports, Ignite, przypada na FIFĘ 14 w wersji na PlayStation 4 i Xboksa One. To pierwsza gra o futbolu nowej ery konsol, która - zgodnie z powiedzeniem "pierwsze koty za płoty" - działa jak poligon doświadczalny i na pewno nie ustrzeże się błędów. PES 2014 też stara się wprowadzać wirtualną piłkę nożną w nową epokę, też jest jednym wielkim poligonem i też nie uniknął błędów. Różnica jest taka, że Konami daje sobie czas na załatanie dziur przed debiutem na nowych konsolach. A jest co łatać.

Dla wiernych serii Pro Evolution Soccer graczy, którzy nie mieli dłuższej styczności z FIFĄ, pierwszy kontakt z tegoroczną odsłoną będzie niesamowitym doznaniem. Różnice w oprawie względem PES-a 2013 są widoczne od razu (co nie znaczy, że gra jest szczególnie urodziwa), ale kąciki ust zaczynają samowolnie układać się w uśmiech dopiero przy powtórkach na zbliżeniu. Już na kamerze meczowej widać, że piłkarze ruszają się jak, hmm, piłkarze, a nie drewniane kołki. Przyglądając się im z bliska okazuje się jednak, że rzeczywiście, chociaż w jednym aspekcie nadeszła nowa era. Ostatnio taki przeskok w animacjach zawodników widzieliśmy przy okazji FIFY 10. Teraz Konami zawiesza poprzeczkę jeszcze wyżej. Każde przyjęcie piłki, złożenie się do główki, wślizg, podanie, uderzenie na bramkę czy rzeczy tak banalne, jak sprint krzyczą "włącz powtórkę, zobacz jak to wygląda!". Każde przyłożenie nogi do piłki różni się do poprzedniego. Nie ma też dwóch takich samych zachowań futbolówki po kopnięciu.

Do równania trzeba dodać jeszcze ponad setkę zawodników potraktowanych PES ID, czyli odwzorowaniem sposobu poruszania się najlepszych graczy. Co prawda nie liczyłem dokładnie, czy wywiązano się z tej obietnicy, ale najlepsi z najlepszych są sobą. Balotelli jest idealną kopią niesfornego, markotnego Mario jakiego znamy, a Zlatan zdecydowanie trenuje taekwondo także w PES-ie. O oczywistościach, jak małe kroczki zgarbionego Messiego czy bieg gwiazdy kina akcji i poza szeryfa Ronaldo nie muszę chyba nawet wspominać, prawda? Przez kilka pierwszych spotkań radość sprawia nawet oglądanie straconych bramek. Jest tak dobrze.

Ci sami miłośnicy serii mogli wielokrotnie usłyszeć, że PES-a 2014 trzeba uczyć się od nowa. Prawda jest gdzieś pośrodku. Na początek wystarczy oduczyć się nawyków i polegania na schematach, reszta przyjdzie z czasem. Szybko nauczycie się powściągliwości w obronie. Szaleńcze ataki są tu skazane na fiasko, a jedno chybione wejście w nogi rywala często kończy się wyciąganiem piłki z siatki. Atak na piłkę warto przypuszczać tylko mając pewność, że uda się ją wyłuskać. Najważniejsza jest prewencja, lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Krycie rywali, rozsądna presja, zamykanie opcji i zmuszanie do błędu - to klucze do sukcesu. Bezpośrednia próba odbioru w wielu przypadkach nie jest nawet konieczna.

Tak samo działa to w drugą stronę. Bez pomysłu na akcję, cierpliwości i kombinowania, ataki na bramkę niweczą się w zasadzie same. Jasne, można liczyć na łut szczęścia i przebitkę otwierającą drogę w pole karne, ale a) niełatwo o nie za sprawą systemu kolizji (o nim później) b) robimy krzywdę dobrej zabawie. Nie wierzę, by z czasem nie wyszły na jaw, może nie tyle paskudne schematy, co pewniejsze sposoby na zdobycie bramki (już opłaca się mieć w drużynie zdolnego skrzydłowego), ale na razie PES 2014 nagradza grę z głową.

Bajka? Niestety, daleko do niej. Nieważne, jak piękny ofensywny futbol gramy czy jak diablo skuteczni jesteśmy w destrukcji. Od czasu do czasu przyjemność psują koszmarne błędy obrońców. Po pierwsze, linia defensywy ustawiona jest zbyt wysoko. Można doraźnie cofać ją ręcznie, jednak po chwili i tak wywieje obrońców do przodu. Zagęszcza to przesadnie środek pola, co z jednej strony zachęca do kombinowania (i daje pole do popisu wspomnianym skrzydłowym), z drugiej wypada nienaturalnie, gdy przez cały mecz panuje ścisk w środkowych strefach boiska.

A to dopiero początek niefrasobliwości tylnej formacji. Defensorzy mają ogromne problemy z przecinaniem podań, które zwyczajnie przeciąć muszą. Zbyt często mijają się z piłką, zatrzymują w połowie drogi lub nie raczą wystawić nogi do przejęcia podania. Irytujące? Nie słyszeliście jeszcze najgorszego. Obrońcy nagminnie zostawiają dziury przed bramką i - nie ma ładnego sposobu na ujecie tego - zawieszają się. Czy to poprzez wspomniane zatrzymywanie się w połowie biegu, czy kilkusekundowe ataki bezradności, gdy defensor stoi w bezruchu, przyglądając się poczynaniom atakujących. Często, zbyt często, kończy się to bramką. Nie pomaga nawet przełączenie się na innego gracza, bo to okazjonalnie po prostu nie działa. Także w ręcznej wersji, która jest niedokładna i niepotrzebnie skomplikowana przez konieczność przytrzymania L1/LB w trakcie ruszania prawą gałką.

Skoro już jesteśmy w temacie pełnej kontroli, rozwińmy. W opcjach decydujemy o asystach - od pełnej manualnej dowolności, przez pośrednią pomoc, po PES-owy standard - ale w trakcie meczu w dowolnej chwili możemy zagrać piłkę manualnie przytrzymując L2/LT. I o ile otwiera to nowe opcje przy standardowych podaniach i piłkach na wolne pole, tak manualne strzały są zepsute. Konami obiecuje je załatać, lecz na ten moment istnieją w zasadzie dwie opcje: słaby strzał na wysokości pasa golkipera (czyli skazany na porażkę) oraz petarda w poprzeczkę.

Pochwalić należy natomiast wykorzystanie prawej gałki analogowej. Drybling wykonujemy teraz łącząc ruchy obu drążków. Prawy decyduje o rodzaju zwodu, lewy ustala kierunek ruchu po zakończeniu sztuczki. O tym, na ile pomoże gra decydujemy sami. Włączona opcja "auto feint" automatyzuje proces. Zawodnik wykona pasujący do sytuacji zwód. Jej wyłączenie oddaje nam pełną władzę. Jest trudniej, ale mamy większą kontrolę. Decyzja należy do Was.

Prawy "grzybek" ma też inne zastosowania. Panujemy dzięki niemu nad balansem ciała grajka. Wykorzystań tego patentu jest mnóstwo. Zmyłki oparte o wychylenia korpusu, zastawianie się w trakcie biegu, osłanianie stojącej piłki, walczenie o metry, wciskanie łokcia pod żebro uciekającego napastnika, kontrola nad przyjęciem piłki czy ustawieniem ciała w momencie uderzenia. To te podstawowe. Przyzwyczajenie się do grania dwoma gałkami, niczym w FPS-ie, wymaga czasu, ale zdecydowanie warto go poświęcić. Wreszcie mamy wpływ na przepychanki między graczami. Zapomnijmy o zastanawianiu się, czy gra skalkuluje starcie na naszą korzyść. Weźmy sprawy w swoje ręce. I to dosłownie, bo trzymanie obrońcy na dystans przedramieniem to świetne uczucie.

Wróćmy jeszcze do szwankującej (eufemizm) sztucznej inteligencji. Wiemy, że obrońcy nią nie grzeszą, jednak pozostałe formacje nie pozostają dłużne. Wszystkim graczom bez wyjątku zdarza się dezorientacja po kolizji z rywalem. Piłka jest w takich sytuacjach nieprzewidywalna i żyje własnym zycie, co nie usprawiedliwia w żaden sposób zachowania graczy. Przez kilka sekund po starciu zawodnicy potrafią stać w bezruchu, tracąc zainteresowanie bezpańską futbolówką. Gdy przypomną sobie, kim i gdzie są, zazwyczaj jest już za późno. Szkoda, bo sam system kolizji jest porządny, a o ich wyniku nie decyduje jedynie sucha kalkulacja statystyk.

Problemy z wychodzeniem na pozycje miewają napastnicy. Zazwyczaj zauważają wyłomy, pędząc na dogodną pozycję. Co jakiś czas jednak "obrażają się" i nie pomaga nawet wywoływanie ich przy pomocy L1/LB. To na szczęście skrajne przypadki. Dużo częstsze jest pokazanie się w drodze na wolne pole bez eskorty i bezsensowne "wciśnięcie hamulca" dokładnie w momencie zagrania do nich piłki. Obrońcy pozostaje wówczas jedynie wyjaśnić sytuację.

Oddzielny akapit należy się bramkarzom, bo wciąż czekamy na grę z kompetentnymi jednostkami między słupkami. Być może Konami stwierdziło, że skoro sami możemy przejąć kontrolę nad "jedynką" w dowolnej chwili (wystarczy wcisnąć L1/LB + L3, możemy potem rzucać się pod nogi X/A lub w wybraną stronę z O/B), to nikt z usług sterowanych przez SI golkiperów korzystać nie będzie. Tak źle jeszcze w tym aspekcie nie było. Bramkarze rzadko łapią piłki, wolą je zbijać. I nie ma tu znaczenia, czy to mocna petarda, czy farfocel - w 80% przypadków piłka jest parowana. Jeśli dopisuje nam szczęście, poleci gdzieś w bok. Jeśli nie, wyjścia są dwa: dziwna parabola skieruje ją do bramki lub pod nogi rywala. W obu przypadkach bramka padnie i tak, bo bramkarz zbierze się do dobitki dopiero po zakręceniu się na plecach wokół własnej osi.

Jest jeszcze wychodzenie z bramki. Należy go unikać jak ognia, loby to potężna broń, ale czasami po prostu TRZEBA. Wiecie, bezpańska piłka na dwudziestym metrze i żadnego obrońcy w pobliżu. Ktoś musi się nią zająć. Prawdziwy bramkarz biegnie wówczas, ile sił w nogach, wybija piłkę hen daleko i jeszcze szybciej wraca na posterunek. Ten w PES 2014 powoli drepcze do strefy zagrożenia krokiem orangutana. Jeśli jakimś cudem uprzedzi atakującego, to prawdopodobnie i tak dostanie bramkę "za kołnierz", gdy wraca tym samym, nieśpiesznym tempem.

Wniosek wydaje się zatem prosty - warto strzelać na bramkę. Słusznie, szansa trafienia jest spora. Poza tym nie warto odbierać sobie przyjemności, bo same strzały wyglądają fenomenalnie. O ile mamy szczęście. W teorii piękną petardę w okienko od babola odróżnia pozycja strzelca, miejsce na złożenie się do uderzenia, odległość od bramki czy presja obrońców. W praktyce: diabli wiedzą. Strzał w identycznych okolicznościach, tym samym strzelcem, w tej samej formie może mieć zupełnie inne rezultaty i nigdy nie wiadomo, czy akurat teraz "najdzie". Podobna losowość panuje w sprincie. Raz zawodnik wystrzeli jak torpeda, innym razem zacznie snuć się wzdłuż linii i za moment straci piłkę. Oczywiście, zdarza się tak też na prawdziwych boiskach, ale w grze wideo powinniśmy wiedzieć, dlaczego coś nam nie wychodzi. PES 2014 skazuje nas na swoje kaprysy.

GramTV przedstawia:

Jak widzicie, poważniejszych - często wypaczających zabawę - błędów jest bez liku, O dziwo jednak, PES 2014 potrafi się z nich wybronić. Drażnią, irytują, każą przeklinać pod nosem, ale i tak odpalamy kolejny mecz i zachwycamy się, jak piękny potrafi być ten wirtualny futbol. W tej kwestii PES 2014 nie ma sobie równych. To piłkarska piaskownica, w której możesz zrobić wszystko, co przyjdzie do głowy.

Niestety, oprócz poważnych błędów w rozgrywce, grę trapi masa mniejszych baboli. I to one przelawają czarę goryczy.

Zapomnijcie - przynajmniej na razie, choć doświadczenie uczy, że całkowicie - o zabawie w trybie online. Jestem w gronie szczęśliwców (dobre sobie), którzy mieli okazję sprawdzić go w akcji, bo Konami znów pokpiło sprawę i wielu graczy nie mogło rozegrać nawet jednego spotkania. Nie stracili wiele. Problemy ze znalezieniem przeciwnika (jak już znajdziemy to gra FC Barceloną, a wystarczyło przecież dać opcję wyboru drużyny przed znalezieniem rywala), potężne lagi (zawodnicy reagują na komendy z zauważalnym gołym okiem opóźnieniem), zrywane połączenia i bezkarność za wyjście z meczu. To wystarczy, żebym więcej do trybów sieciowych nie zajrzał. Zresztą, i tak nie za bardzo jest do czego zaglądać, bo oprócz meczu rankingowego, mamy jedynie podzielone na trzy różne dywizje Master League Online. Wiecie, co jest najśmieszniejsze/najbezczelniejsze? Konami wrzuciło do pudełek przepustkę sieciową.

Na całe szczęście zabawa z konsolą/komputerem w PES-ach to czysta przyjemność. Nie ma mowy o uczuciu bycia laboratoryjnym szczurem na usługach złego robota, które panuje przy samotnej zabawie w serii FIFA.

Wiem, że to zabrzmi jak żart, ale: z licencjami jest jeszcze gorzej niż dotychczas. Wciąż nie ma nawet udawanej Bundesligi (ba, do gry nie załapała się Borussia Dortmund, finalista zeszłorocznej Ligi Mistrzów), jedyną prawdziwą drużyną z Anglii jest Manchester United, składy nie są aktualne (w Realu nie ma Bale'a, ale jest Ozil, Higuain czy Kaka, Czerwonym Diabłem nie jest Fellaini - nie uwzględniono wszystkich transferów z końcówki okna). Oczywiście, fani już wypuścili Option File łatający całą nieudolność Konami, ale to bez znaczenia - oceniamy zawartość płytki z grą.

Jeszcze większa bieda panuje w wyborze stadionów. Obiektów jest teoretycznie 14, ale Konami brzydko oszukuje, traktując San Siro i Giuseppe Meazza jako oddzielnie stadiony, więc jest ich de facto 13. Oj, nieładnie. Winę zrzucono na "agresywną politykę EA". Nie wątpię. Tylko co to obchodzi płacącego 200 złotych za grę klienta? Na licencyjnym froncie sytuację ratują jedynie Liga Mistrzów i Liga Europy, które pokazują, że Konami umie korzystać z tych nielicznych przewag nad konkurencją. Mamy też licencjonowane ligi i rozgrywki z Ameryki Południowej, ale dla europejczyka są tak atrakcyjne, jak polska ekstraklasa dla Brazylijczyka. Dobrze, że się pojawiły, ale nie tego oczekujemy.

Strach pomyśleć, jak działałby PES 2014, gdyby w grze znalazły się rozgrywki w deszczu (bo zmiennych warunków atmosferycznych nie wprowadzono) . Każdy chybiony strzał skutkuje potężnym spadkiem animacji (nie tylko on, ale to najbardziej powtarzalna sytuacja), co ma dobre (wiemy, że to pudło, kamień spada z serca) i złe (to spadek animacji) strony. Śliczne za sprawą ruchów graczy powtórki, rażą animacją na poziomie 10 klatek (ale przynajmniej stałych), a wprowadzenia do meczu zamulają do tego stopnia, że obejrzenie całości graniczy z cudem. Każdy mecz poprzedzają ponadto za dłuuuuuuugie doczytywania. Wszelkie pojęcie przechodzi natomiast czkawka na ekranie zarządzania drużyną. Szczerze mówiąc, przed kontaktem z PES 2014 nie wiedziałem, że to możliwe. Będąc przy menu, warto wspomnieć, że ekrany nie zmieniły się znacznie od czasów PES-ów z PlayStation 2 i zaczynają zakrawać na żałosny żart.

A przecież nieodłączna część Pro Evolution Soccer to siedzenie w menusach. Robimy to w trybie Master League (o którym warto wspomnieć jedynie w kontekście możliwości prowadzenia reprezentacji i zmiany klubu, leciwa reszta pozostaje bez zmian), robimy to przed każdym meczem, ustawiając taktykę (opcje o dziwo lekko uszczuplono, ale dodano ciekawe tworzenie własnych kombinacyjnych rozegrań akcji). Paskudne tabelki, niewygody kursor i czkawka potrafią zepsuć doznania z bycia futbolowym Napoleonem.

Aha, z cyklu głupotki Konami: wybierając rewanż w trybie pojedynczego meczu, kasujemy wszystkie ustawienia taktyczne.

To nie koniec marudzenia. Twarze zawodników, ech. U największych gwiazdorów pyszczki wahają się od "przyzwoicie odwzorowanych" po "wykute dłutem Michała Anioła" (Balotelli!). U tych odrobinę mniejszych osobistości skala zaczyna się na "podobny", a kończy na "a kto to jest?". I nie mam pretensji, że Wawrzyniak nie przypomina siebie (choć rok temu przypominał), ale wygląd takiego Modricia (na upartego widać podobieństwo) czy Marcelo (zgadza się kolor skóry i z grubsza fryzura - nie wierzcie obrazkowi poniżej) to kpina. I mówimy tu o znanych, rozpoznawalnych graczach, z typowymi szaraczkami jest znacznie, znacznie gorzej. Konami obiecuje wypuszczać regularnie setki ulepszonych twarzy, lecz liczy się tu i teraz. Jest źle. Ciepłe słowa należą się porządnej (jak na grę tego typu) mimice, ale co z tego, skoro i tak często nie wiemy, któż to się tam cieszy.

Z roku na roku jest coraz gorzej z komentarzem. Jim Beglin i Jon Champion zaczynają swoim entuzjazmem i rozeznaniem w sytuacji na boisku przypominać legendarny duet Borek-Kołtoń z PES-a 6. Słuchanie Szpakowskiego i Szaranowicza z konkurencyjnych gier to w porównaniu do ich smętów balsam dla uszu. Jak mawiają młodzi ludzie: masakracja. Konami obiecywało wprowadzenie atmosfery piłkarskiego święta na trybunach. Faktycznie, jest lepiej niż dotychczas, ale ruchliwsze manekiny na trybunach to ciut za mało, byśmy się w dopingu zatracili.

A teraz dla odmiany pochwały. Udała się Konami nowość w postaci systemu Heart, który odwzorowuje zmieniające się w trakcie meczu morale całego zespołu i pojedynczych graczy. Strzelona w pierwszych minutach bramka może faktyczne ustawić cały mecz, bo jedna strona zacznie kopać się w czoło, a druga pójdzie za ciosem, aplikując kolejne gole. Ale nie jest powiedziane, że udane parę minut w wykonaniu przegrywających czy wierny dwunasty zawodnik nie zmienią balansu sił. To pierwsza gra piłkarska, w której gra na wyjeździe różni się wyraźnie od bycia gospodarzem. Odczuwalne jest to szczególnie w meczach pucharowych na najwyższym poziomie trudności, gdzie jeden błąd w starciu z kopciuszkiem może zdecydować o wyniku całego dwumeczu. System działa uczciwie. Zawsze wiemy, kiedy i dlaczego idzie nam lepiej lub gorzej. Konsola nie nadużywa go na swoją korzyść, a ewentualnej zniżce formy można przeciwdziałać rozwagą.

Doceniam też dodanie wskaźnika trajektorii piłki przy stałych fragmentach gry (można go wyłączyć R1/RB, więc puryści nie mogą narzekać). Ułatwia strącanie pajęczynek, ale nie czyni go banalnie prostym. Szkoda jedynie, że sterowany przez konsolę przeciwnik fauluje tak rzadko (jedno, góra dwa przewinienia na mecz). A jeśli już to robi, to pozycja zagraża bramkarzowi tylko w skrajnych przypadkach. Zbyt wiele bramek z wolnego tak czy owak nie ustrzelimy.

Większych zastrzeżeń nie mam do pracy sędziów. Zdarza im się gwizdnąć faul z kapelusza, jednak kartkami dysponują rozsądnie, a aptekarstwem cechują się tylko przy spalonych. Zbyt rzadko puszczają natomiast grę w ramach przywileju korzyści i zapominają, że poczęstowanie kartonikiem można odłożyć w czasie do zakończenia akcji. O wypaczaniu wyników nie powinno być jednak mowy.

PES 2014, mimo wyliczanki wad, nie jest złą grą. Polubiłem go (na początku byłem wręcz oczarowany) i z padem w ręku przymykam oko na większość grzechów Konami. W końcu - jakby nie patrzeć - intencje mieli dobre. Planuję z nią intensywny rok i raczej nie pozwolę pudełku się zakurzyć, ale nie mogę zaklinać rzeczywistości. PES 2014 to produkt nieskończony, najeżony niedoróbkami, często zacofany. Na tyle, by przysłonić fakt, że to momentami najlepszy hołd, jaki złożono piłce nożnej za sprawą gier wideo.

Te momenty przeplatane są jednak całą resztą.

7,5
Na Pro Revolution Soccer jeszcze sobie poczekamy. Na razie jest tylko dalsza ewolucja. I to nie zawsze w dobrą stronę.
Plusy
  • Animacje zawodników
  • To w gruncie rzeczy stary, dobry PES
  • Bawi
  • Piękny futbol
  • Udane nowości (Heart, prawa gałka)
Minusy
  • Błędy, niedoróbki, głupoty
  • Sztuczna inteligencja (zwłaszcza w obronie)
  • Bramkarze
  • Licencyjna kpina
  • Koszmarny online
  • Zacofanie
Komentarze
12
Usunięty
Usunięty
22/02/2014 19:52

Może i ja się wypowiem ;)Tą "rewolucyjną" 14 miałem w dniu premiery...Gra bardzo dobrze się prezentuje,lecz z postępem czasu zauważałem coraz większe głupoty,niepotrzebne błędy,których w 13 nie było...Cóż więcej... Moja ocena 8.5Wracam do starej dobrej Pes''owej 13 ;) i czekam na lepszą 15!

naczelnyk
Gramowicz
01/10/2013 09:11

"a że nowa FIFA jest chyba najlepsza w serii, to wybór jest oczywisty."----Tak, poślizgaj się na lodowisku -bo tak poruszają się zawodnicy w FIFie, grze która bardziej przypomina idiotyczną krzyżówkę bilarda z hokejem, niż nożną.

Sewycz
Gramowicz
01/10/2013 01:50

mnie, dlugoletniego miłośnika pesa, nowa czesc kompletnie odrzucila - "w to gówno nie da sie grać" - pomyśleliśmy z kolegą. Gra sie teraz jak w uboższa wersje FIFY, a że nowa FIFA jest chyba najlepsza w serii, to wybór jest oczywisty.




Trwa Wczytywanie