Betrayer - pierwsze wrażenia

Patryk Purczyński
2013/08/17 11:40

Zapowiedziany ledwie kilka dni temu Betrayer dostępny jest już w wersji alfa. Sprawdzamy, czy gra twórców F.E.A.R. i No One Lives Forever ma do zaoferowania coś więcej niż oryginalną stylistykę.

Betrayer - pierwsze wrażenia

Jest rok 1604. Przybyłeś statkiem z Anglii licząc na dołączenie do kolonii u wybrzeży Virginii. Zamiast tego znajdujesz jedynie duchy i tajemnice. Jakaż katastrofa dotknęła ten region, wysysając z niego cały kolor i życie? Gdzie są osadnicy i rdzenna ludność? I kim jest ta dziwna, milcząca kobieta w czerwieni, która wspiera Cię z oddali? Wskazówka po wskazówce musisz poskładać wszystkie części historii tej zniszczonej osady i znaleźć sposób na wyprostowanie wszystkich rzeczy. W trakcie swojej podróży przez obszerną dzicz, której celem jest odkrywanie jeszcze świeżej, tragicznej historii pewnej kolonii i poszukiwanie ocalałych, będziesz ścigany przez skorumpowanych konkwistadorów i wygłodniałe cienie. Tak przedstawia się zarys fabularny Betrayera, nowej przygodowej gry akcji Blackpowder Games, która w wersji alfa trafiła na Steam jako tzw. Early Access. Już na wstępie wypada powiedzieć, że jest to ambitna produkcja, która ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko rzucającą się od razu w oczy oryginalną stylistykę.

Betrayer jest oryginalnym połączeniem przygodówki (intrygująca opowieść o tym, co wydarzyło się w pewnej wiosce kolonizowanej przez Hiszpanów), gry logicznej (sami poszukujemy wskazówek, rozwiązań i sposobów na postawienie kolejnego kroku) i gry akcji (w naszych odkryciach co jakiś czas przeszkadzają nam konkwistadorzy i istoty nadprzyrodzone). Do tego akcja toczy się w dwóch wymiarach: prawdziwym i mistycznym, które istnieją równolegle. Bramę między tymi rzeczywistościami stanowi dzwon, którego dźwięk pozwala nam odkryć ten drugi wymiar, z marami zagradzającymi ścieżkę śmiertelnikom. Do zwykłego świata można oczywiście w dowolnym momencie powrócić, uciszając bicie wspomnianego dzwonu.

Gra oparta jest w dużej mierze na eksploracji - i to eksploracji przez wielkie E. Twórcy Betrayera postanowili bowiem nie ułatwiać graczom sprawy i nie dawać im jakiejkolwiek mapy czy radaru, na których zaznaczone byłyby miejsca, do których warto się udać, czy nadciągające jednostki przeciwnika. Przyzwyczajonym do tego rodzaju komfortowych rozwiązań miłośnikom gier z otwartym światem może to utrudnić zadanie. Jedynym narzędziem pozwalającym orientować się w terenie jest kompas, a konkretniej rzecz ujmując belka z wyświetlającymi się kierunkami świata (i ewentualnie miejscami, w których znajdują się nasze strzały po wystrzeleniu ich z łuku czy beczki z wodą, przywracającą punkty życia). Przemierzając okolicę musimy więc polegać przede wszystkim na własnym wzroku i zapamiętywać, w jakich kierunkach się poruszamy.

Tym bardziej, że lokacja dostępna w alfie Betrayera jest umiarkowanie rozległa i pozwala schodzić z udeptanych ścieżek, w celu poszukiwania czegoś interesującego lub istotnego pośród traw, drzew i wzniesień skalnych. Blackpowder Games pozostawiło użytkownikom niemal skrajną dowolność w obieraniu kierunku marszu. Niekiedy oczywiście napotykamy na wysokie skały, których nijak nie da się przeskoczyć, ale po zdecydowanej większości terenu możemy przechadzać się wzdłuż i wszerz, nie bacząc na wspomniane ścieżki. Na pewno można się przyczepić do tego, że zwykle te tereny są nieco pustawe w elementy, które mogłyby nas zainteresować, jak skrzynie z monetami i przedmiotami czy beczki z wodą - te znajdują się raczej przy głównych szlakach. Nie przywiązywałbym się jednak zanadto do tego zarzutu. To niedociągnięcie łatwo będzie bowiem można naprawić.

Jedyne, na co możemy liczyć na niemal każdym większym wycinku terenu to hiszpańscy konkwistadorzy, błąkający się samotnie po okolicy. To właśnie oni wprowadzają do Betrayera element akcji. Ci wyposażeni w miecze, gdy tylko nas spostrzegą, natychmiast ruszają sprintem w naszą stronę chcąc zadać śmiercionośne cięcie. Co ciekawe, jedno w zupełności wystarczy, by uśmiercić naszego bohatera. Twórcy nie zdecydowali się, przynajmniej w obecnej wersji, na wkomponowanie jakiegokolwiek mechanizmu umożliwiającego bezpośrednią walkę - czy to blokowanie za pomocą tarczy, czy wyprowadzanie kontrataku. Po prostu - kto kogo pierwszy dorwie, ten idzie dalej. Nie wszyscy kolonizatorzy posługują się zresztą stylem "aaaa, na niego!". Niektórzy korzystają też z łuków, muszkietów i pistoletów, próbując rozprawić się z nami na odległość.

GramTV przedstawia:

Ten sam arsenał, wzbogacony tomahawkiem do rzucania, przysługuje zresztą nam, o ile tylko wejdziemy w jego posiadanie. W udostępnionej wersji Betrayera mamy możliwość wyboru między łukiem o krótkim i długim zasięgu, pistoletem i muszkietem. Broń możemy znaleźć sami, lub nabyć w sklepie za uzbierane monety. Nie ma zatem mowy o lootowaniu na podobną skalę jak w Borderlands czy polskim Dead Island. Nie zanosi się też na to, by w dalszej części gry ten aspekt miał się znacząco rozkręcić. Widać bowiem gołym okiem, że walka nie będzie w produkcji Blackpowder Games aspektem kluczowym, a raczej towarzyszącym poszukiwaniu śladów, mających doprowadzić naszego bohatera do rozwiązania tajemnicy, jaka spowija wioskę z przełomu XVI i XVII wieku. Należy za to pochwalić twórców za wierne odwzorowanie używania zwłaszcza broni palnej - po wystrzale każdorazowo trzeba odczekać kilka sekund, aż nasza postać nasypie prochu i odpowiednio przygotuje oręż do ponownego użycia. Oprócz broni do dyspozycji naszego bohatera będą także zaklęcia, ale w obecnej wersji Betrayera dostępne było tylko jedno, dlatego trudno cokolwiek więcej o tym elemencie powiedzieć.

To, co doskwiera zwłaszcza na początku przygody z Betrayerem, to słabo wyjaśnione zasady rządzące rozgrywką. Wszystko trzeba robić na czuja, metodą prób i błędów - dotyczy to zarówno eksploracji i odkrywania tajemnic związanych z pobliską osadą, walki z przeciwnikiem, jak i poszukiwania właściwych ścieżek. Czy warto schodzić z głównej drogi i szukać szczęścia wśród drzew? Dokąd powinienem iść? Jaki jest w zasadzie cel, co muszę zrobić, by popchnąć rozgrywkę dalej? Te i inne podobne pytania kołaczą się po głowie w trakcie stawiania nie tylko pierwszych, ale i kolejnych kroków w Betrayerze - i w dużej mierze właśnie przez to dochodzenie samemu do tego, o co tak właściwie w tej grze chodzi, rozgrywka na danym obszarze zamiast kilkudziesięciu minut do godziny trwa dwa razy tyle. Nie ma jednak wątpliwości, że do obecnej wersji Blackpowder Games będzie dokładało kolejne lokacje. Nie ma więc obaw o długość zabawy - wydanie końcowe powinno zapewnić rozgrywkę na przyzwoitym pod względem czasu poziomie.

To, dlaczego Betrayer intryguje od samego początku, to oczywiście szata graficzna. Twórcy postawili na biel, czerń, wszystkie odcienie szarości i jedną jedyną wyrazistą czerwień. Pąsy zdobią najważniejsze elementy gry - od interaktywnych przedmiotów po sunących w naszą stronę przeciwników. Tu i ówdzie mniej intensywną, pociemniałą czerwień dojrzeć można na krzewach, źdźbłach traw czy konarach drzew. To najprawdopodobniej ślady działalności kolonizatorskiej Hiszpanów. Intensywną czerwienią wyróżnia się również krzyż na białym tle angielskiej flagi, która dumnie, choć samotnie powiewa na maszcie wzniesionym w osadzie. Takie podejście artystyczne ma swój niezaprzeczalny urok, ale też wymaga niezwykłej dbałości o szczegóły. Tej w produkcji Blackpowder Games miejscami brakuje, przez co obraz w pewnej odległości wydaje się momentami rozmazany, gdzieś w oddali coś bezzasadnie migocze, czasami nie do końca wiadomo na co patrzymy. Tym niemniej duże wrażenie robi bardzo dobre wykonanie techniczne gry już na tak wczesnym etapie - poza nielicznymi niewidzialnymi ścianami i niezbyt zaawansowaną interakcją bohatera z otoczeniem nie ma się absolutnie do czego przyczepić.

Niepoślednią rolę w Betrayerze odgrywa również udźwiękowienie. Na ogół w świecie gry panuje cisza, słychać tylko kroki, szelest traw i drzew wywołany przez powiewający od czasu do czasu wiatr, niekiedy brzęczenie pomniejszych stworzeń czy świergot ptaków. Słuch trzeba mieć jednak nieustannie wytężony, bowiem bez radaru pokazującego nadbiegających przeciwników najczęściej najpierw słyszymy, że wokół czai się zagrożenie, a dopiero potem, po uważnym rozejrzeniu się w kierunku, z którego dobiega dźwięk (można to ocenić po tym, z którego głośnika dociera niepokojący odgłos, płynnie przechodzący zresztą na drugą stronę wraz z naszym obracaniem się wokół własnej osi), dostrzegamy nieprzyjaciela. Kiedy z kolei uderzymy w dzwon, jego przeszywające bicie doprowadzi nas z powrotem do osady, a przy tym wywoła ciarki na plecach. Prostymi metodami twórcom Betrayera udało się osiągnąć niezwykły, godny podziwu efekt. Dialogi pomiędzy głównym bohaterem a napotkanymi w grze postaci nie zostały natomiast w żaden sposób udźwiękowione - są to jedynie ramki z tekstem, który trzeba przeczytać we własnym zakresie. Twórcy nie pokusili się również o wstawienie jakichkolwiek przerywników filmowych.

Betrayer w fazie alfa jawi się jako intrygujące dzieło, w którym niewiele jest akcji, za to mnóstwo niewyjaśnionych rzeczy (tak na płaszczyźnie fabuły, jak i samej rozgrywki) - wokół roztacza się wyraźna, nieco ciężkawa aura tajemniczości. Jeśli tylko zagłębić się w produkcję Blackpowder Games, można poczuć jej niezwykły klimat, na który składa się nie tylko nietuzinkowa oprawa wizualna, ale także niemal wszystkie wyżej opisane elementy, od szczątkowych wskazówek, przez wymieszanie świata rzeczywistego z mistycznym, aż po znakomite udźwiękowienie.

Po twórcach F.E.A.R. i No One Lives Forever można by się co prawda spodziewać gry nastawionej bardziej na akcję - a przynajmniej z bardziej rozwiniętym elementem starć z przeciwnikiem - ale na tym etapie wydaje się, że obrali oni dobry kierunek. Teraz pozostaje jeszcze bardziej zapełnić świat Betrayera, by mocniej zachęcić graczy do zbaczania z wydeptanych ścieżek, i być może rozszerzyć dostępne wyposażenie. Skoro autorzy wybiegają treściowo poza świat profanum, być może warto byłoby pokusić się o różnego rodzaju amulety czy pierścienie, które będą choć trochę ochraniać głównego bohatera przed czyhającymi na niego niebezpieczeństwami. Na razie gra dobrze rokuje i na pewno będziemy się bacznie przyglądać jej marszowi ku wersji "gold".

Komentarze
10
pepsi
Redaktor
Autor
18/08/2013 11:27

Pierwsze minuty z Betrayerem rzeczywiście nie były najprzyjemniejsze dla oka, ale jak już się przyzwyczaić, to nie ma tragedii, serio. Nie przekreślajcie tej gry tylko z uwagi na wrażenie, jakie robią screeny.

Usunięty
Usunięty
17/08/2013 20:59

Jeżeli poprawią kolory to na 99% zagram, stylistyka mi się bardzo podoba, ale jaskrawość tych kolorów to przegięcie.

Usunięty
Usunięty
17/08/2013 18:22

Oczopląsu można dostać... Chociaż czerwony kapturek z łukiem ładnie wygląda ;x




Trwa Wczytywanie