Army of Two: The Devil's Cartel - recenzja

Michał Ostasz
2013/03/29 22:59
9
0

To ostatni raz kiedy czytacie o nowej części Army of Two. EA dostarczyło wręcz podręcznikowy przykład tego, jak zarżnąć samograja, czyli kooperacyjną jatkę z fajnym, militarnym klimatem okraszoną sporą dozą humoru. Okazuje się, że taki materiał na grę da się dokumentnie sknocić.

Army of Two: The Devil's Cartel - recenzja

Dwie odsłony Army of Two były porządnymi tytułami ze sporą ilością wybuchów i zabawnych momentów, w które aż z przyjemnością grało się ze znajomym po kablu lub siedzącym z nami na jednej kanapie. The Devil's Cartel w założeniu jest podobną produkcją, z tym, że znacząco zubożoną. Developer, EA Montreal, nie wiedzieć czemu ogołocił swoje najmłodsze dziecko z charyzmatycznych głównych bohaterów - znanych z poprzednich części najemników Riosa i Salema - na rzecz nowych rekrutów organizacji T.W.O (Trans World Operations). To nie koniec cięć. Z gry wyleciały również obecne w "dwójce" multiplayer, decyzje moralne i mechanika "aggro". W zamian mieliśmy dostać porywającą kampanię dla pojedynczego gracza lub dwójki śmiałków mających odwagę zmierzyć się z niekończącymi się zastępami członków meksykańskiego kartelu narkotykowego. W praktyce dostaliśmy scenariusz tak ciekawy jak ksywy nowych protagonistów, Alpha i Bravo.

Chciałbym móc napisać, że wojacy, w których buty wskoczymy tym razem są równymi gośćmi i świetnie zastępują swoich poprzedników. Niestety, po spędzonych z nimi siedmiu godzinach mogę stwierdzić jedynie, że jeden z nich jest narwańcem, a drugi woli bardziej metodyczne podejście do działania. Temu pierwszemu zdarza się też od wielkiego dzwonu powiedzieć coś śmiesznego, ale o poziomie żartów do jakiego przyzwyczaił nas Salem możecie zapomnieć. Podobnie jak o sensownej i wciągającej fabule. Początek gry to jakiś kompletny bałagan. Przez pierwsze dwie godziny czujemy się tak jakbyśmy wypełniali zupełnie przypadkowe misje, które w dodatku polegają na tym samym i - co gorsza - wyglądają tak samo.

Dopiero w późniejszych w scenkach przerywnikowych pojawiają się jakieś konkrety, ale po tak długim czasie nawet nie chce śledzić się marnej fabuły, w której jedynym zrozumiałym wątkiem jest zemsta. Reszta nie trzyma się kupy i równie dobrze można byłoby ją wyciąć lub po prostu przemilczeć.

Mimo, iż mamy do czynienia z grą na duże konsole, to całość sprawia wrażenie produkcji przeznaczonej na handheldy. I to nie tylko ze względu na oprawę graficzną, o której później, ale głównie ze względu na swoją poszarpaną narrację i trwające maksymalnie dziesięć minut misje. Schemat jest następujący: krótka scenka, dwa trzy pomieszczenia pełne wrogów-klonów, otwarcie drzwi i ni stąd ni zowąd na ekran wskakuje plansza z wynikami. Ta ostatnia nie tylko zawsze pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, ale w dodatku potrafi się... spóźnić. Często po strzelaninie mamy dojść do pewnego punktu, a kiedy już się w nim znajdziemy chodzimy bez sensu przez kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, sekund by dany segment gry w końcu się skończył.

Oczywiście to rozwiązanie ma za zadanie zamaskować ładowanie się dalszych części poziomów, ale ma też swoją dobrą stronę - daje nam możliwość skorzystania ze sklepu z bronią i akcesoriami dla tytułowej Armii Dwóch. Szczerze mówiąc w zbrojowni nieraz bawiłem się lepiej niż podczas wykonywania faktycznych zadań. Za zarobione pieniądze możemy kupować nowe gnaty i dodatki do nich oraz sprawić sobie ciuchy czy maski zasłaniające tępe twarze kierowanych przez nas postaci. Te ostatnie da się nawet samemu zaprojektować. Opcji personalizacji zarówno ekwipunku, jak i wizerunku jest naprawdę sporo, ale wzorem gier sieciowych na najlepsze kąski trzeba zasłużyć zdobywając kolejne rangi.

Niestety, po wyjściu ze zbrojowni czeka nas rozczarowanie w postaci powrotu do tej samej, nudnej gry. Poziomy-koryta są do siebie podobne. W ogóle nie czujemy tego, że akcja gry rozgrywa się w Meksyku. Powodem są wciąż powtarzające się szare tekstury, bliźniacze obiekty za którymi będziemy skrywać się przed ogniem nieprzyjaciela i same cele naszych misji ograniczające się do komendy "wybić wszystkich". Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy świadomi tego, że gra nie ma już nic więcej do zaoferowania, a przyszykowane dla nas od czasu do czasu poskryptowane akcje pozbawiono widowiskowości do jakiej przyzwyczaiły nas produkcje z cyklu Call of Duty.

Na tle tej miernoty lekko błyszczą właściwie tylko dwa małe elementy. Pierwszy z nich ubogi kuzyn systemu Skillshot z Bulletstorma, który zlicza ile warte są wykonywane przez nas egzekucje i na tej podstawie wypłaca wirtualne dolary. Zasady są proste - za akcje wykonywane we dwójkę inkasujemy więcej "zielonych". Dobrze płatne są też combosy, czyli serie zabójstw oraz strzelanie do wybuchających beczek i innych łatwopalnych przedmiotów. Ponadto sianie zadymy pozwala na aktywowanie "Overkill", chwilowej nieśmiertelności - pociski w magazynku się nie kończą i mają większą siłę rażenia, a bohater staje się zwinniejszy.

GramTV przedstawia:

Może chociaż sama rozgrywka oparta na kooperacji broni się na tle wielu wad Army of Two: The Devil's Cartel? Jeśli napiszę, że w ten tytuł dobrze się gra, to nie przyjmie tego nawet papier. Tutaj zepsuto nawet tak prostą, ale jednocześnie kluczową, rzecz jak chowanie się za przeszkodami. Nie raz zakląłem jak szewc widząc jak kierowany przeze mnie żołdak nie może schować się za murkiem będąc pod ostrzałem z CKMa. By przykleić się do osłony musi na niej pojawić się specjalny symbol. Wcześniej jest to awykonalne, a w dodatku niektóre elementy otoczenia nie wiedzieć czemu nie chcą udzielić schronienia. Już w pierwszej części Gears of War, która spopularyzowała to rozwiązanie działało to o wiele lepiej.

Zaawansowane opcje kooperacji? Zapomnijcie. Od czasu do czasu wraz z partnerem otworzycie drzwi lub podsadzicie go, by mógł wyjść na jakiś dach. Szczytem ekwilibrystyki w dziedzinie współpracy najemników jest postawienie na nogi postrzelonego kolegi. W czasie trwania kampanii zdarzyło się też, że Alpha prowadził samochód, a Bravo obsługiwał zamontowany na jego pace karabin. Nie zdradzę zbyt dużo jeśli napiszę, że była to najgorsza tego typu sekwencja jaką widziałem w grach od bardzo, bardzo dawna. "Kierując" pojazdem nawet nie musiałem skręcać i naciskać na pedał gazu.

O dziwo, na sztucznej inteligencji sterowanego przez konsolę naprawdę można polegać. Na polu walki nie ma nic gorszego niż idiota będący po twojej stronie. To nie tyczy się trzech typów przeciwników, których spotyka się drodze. Chętnie wbiegają pod lufę, a braki w myśleniu nadrabiają ilością i znajomością ciasnych map, na których toczą się wymiany ognia. Właściwie co chwila łapiemy się na tym, że nie wiemy kto i skąd do nas strzela.

Lekarstwem na to ostatnie byłaby możliwość destrukcji otoczenia, którą rzekomo w tej części miał oferować silnik Frostbite 2 znany z Battlefield 3. Cóż, murki, stoły i doniczki niszczyłem już w niejednej grze nie korzystającej z tej technologii, a wskazane przez twórców ściany wysadzałem w pierwszym Red Faction z 2001 r. Ogromne rozczarowanie. Zresztą cała oprawa audiowizualna Army of Two: The Devil's Cartel nie rzuca na kolana. Nie rzuciłaby na nie nawet w 2007 r. Wydumane efekty specjalne, ciekawie wyglądające filtry czy zapierająca dech w piersiach animacja?. Tutaj ich nie ma. Możecie za to przywitać się z wszechobecną szarzyzną, brakiem polotu w projektach poziomów i okazjonalnym doczytywaniem się obiektów na waszych oczach.

Najgorsze jest jednak to, że odpalając tryb lokalnej kooperacji fundujemy sobie powrót do czasów świetności konsoli PlayStation 2 i, w porywach, pierwszych gier obecnej generacji. Naprawdę jest tak źle. Przy największych, choć wcale nie ekscytujących zadymach, spodziewajcie się ponownego spotkania ze znaną z Silent Hill 2 mgłą.

Całe szczęście, że gra brzmi poprawnie. O głównym motywie muzycznym przygrywającym w menu i mojej ukochanej zbrojowni mogę napisać nawet, że wpadł mi w ucho. Gorzej z głosami aktorów. Są tak bezpłciowe jak postacie, które nimi przemawiają.

Jeśli ktoś zapyta was kiedyś o definicję słowa "przeciętny", to odpowiedzcie mu: Army of Two: The Devil's Cartel. Ta gra ma wszystkie elementy, które składają się na poprawną, a nawet dobrą strzelaninę trzecioosobową, ale nie robi z nich żadnego pożytku. W dziele ekipy EA Montreal są nawet jakieś znamiona produkcji segmentu AAA, ale szczelnie zakrywają je niedoróbki i brak doświadczenia w pracy z zaawansowanym silnikiem.

Czy jest coś, co może uratować tę markę? Chyba tylko reboot, a taki zobaczymy najwcześniej, jeśli w ogóle, na kolejnej generacji konsol. Do tego czasu polecam zagrać we wspomniane już Gears of War albo w dwie poprzednie części Army of Two. W cenie The Devil's Cartel kupicie wszystkie trzy gry.

4,8
Już wiecie dlaczego istnieje zawód recenzenta...
Plusy
  • Zbrojownia
  • system zdobywania punktów
  • personalizacja ekwipunku
  • mimo wszystko tryb kanapowej kooperacji
Minusy
  • Nędzny scenariusz
  • grafika
  • nudne misje
  • nic nowego
  • destrukcja otoczenia to fikcja
  • głupi przeciwnicy
Komentarze
9
Usunięty
Usunięty
25/06/2013 18:46

Skończyłem AoT:TDC...ta gra jest potworem. Czułem się tak jakby gra mnie obrażała za sam fakt że w nią gram, fabuła jest taka durna i głupia. Uh, ale po kolei.Zacznijmy od krótkiej listy dobrych rzeczy:- modyfikacje broni robią bardzo dobre wrażenie, jest niezły wybór, wybierasz dwie bronie + pistolet i możesz je mocno zmodyfikować(poza pistoletem któremu można zmienić tylko kolor).- osłony, samochody etc, większość da się rozwalić, ale nie wygląda to zbyt efektownie.- mimo wszystko plus za samo to, iż gra jest nastawiona na co-opA więc, dlaczego ta gra jest zła?Zapytam tak, jakie gry z co-op są najlepsze? Takie przy których możemy się z kompanem pośmiać i dobrze zabawić. Takie były założenia pierwszego Army of Two. Lekki ton, bro-op pełną gębą. http://www.youtube.com/watch?v=8jQ7oh_cfNICo się działo później z serią? Ogólnie skończono z lekki tonem w 40th day, a tej części jest jeszcze gorzej. Typowy military shooter z kiczowatą fabułą, która nie ma wiele sensu, jest mroczna i nieprzyjemna w odbiorze.Fabuła jest jednocześnie BARDZO przewidywalna, słowo honoru ode mnie, przewidziałem że

Spoiler

puszczą Salema przeciwko nam jak tylko odlecieliśmy helikopterem z Rios''em

. I po jakąś cholerę wmieszali w to randomową dziewczynę szukającą zemsty, whatever.Popełniono identyczny błąd jak w 40th day, akcja gry toczy się w tym samym miejscu przez cały czas. Tam w Szanghaju, tu w Meksyku. Tam były cały czas ruiny i wieżowce, tu jest cały czas miasto, slumsy i pustynia. Cudnie. Właściwie to w trzeciej części jest jeszcze chyba mniej zróżnicowania, w dwójce był jakiś szpital i Zoo co było w sumie ciekawe. Pamiętacie pierwsze Army of Two? Zalane Miami, Afganistan, Chiny. Ta gra powinna wyglądać tak że wybieracie sobie misję i jedziecie we dwóch w różne części świata, wypełniacie różnorodne misję, zarabiacie kasę na bronie i modyfikacje...a nie jedna zas**** lokacja na całą grę!!Walczymy z nieskończonymi legionami wieśniaków z bronią + typ opancerzonego wroga który myśli że jeśli ma pancerz to może sobie spokojni spacerować bez osłony. Dwa typy wrogów na całą grę. ARMY OF TWO!!Podczas gry było tak nudno, że zacząłem się zastanawiać co my właściwie robimy. Co się dzieje na ekranie.Skąd wyskakują te miernoty z cartelu i dlaczego tak ochoczo rzucają się w oblicza śmierci? Ile muszą im płacić za takie oddanie? Giną setkami i w końcu tysiącami, ale nadal rzucają się na nas bez strachu i myśli.Jaki mamy cel misji? Łatwo zapomnieć o co my właściwie walczymy. Po co.Dlaczego musimy grać jakimś Alpha i Bravo, postacie kompletnie bez polotu. Co. Jak. Dlaczego.Wal się EA.Sumując powyższe, w AoT:Devil''s Cartel gra się nudno i nieprzyjemnie. Nie kupujcie tej gry, ta gra to nie jest żaden solidny średniak, to jest gra która sprawi że zaczniecie kwestionować swój zakup, a sama gra będzie wam się niemiłosiernie ciągnąć. To jest kompletna porażka i ludziom za nią odpowiedzialnym powinno być wstyd, zwłaszcza tym którzy odpowiadali za scenariusz(go to hell Jay Turner).Cieszę się tylko że nie kupiłem tej gry za cenę premierową, chyba bym się pochlastał.

Usunięty
Usunięty
15/04/2013 19:56

Pograłem chwilę z bratem w demo na splitcreenie i grało mi się świetnie.

Usunięty
Usunięty
30/03/2013 11:39

EA Montreal? Z tego co mi wiadomo to większość roboty zrobiło Visceral Games nawet ich logo widniało tylko na wczesnej wersji pudełka gry. Byłem w szoku jak na początkowych napisach gry pojawił się EA Montreal i Ci od MOH-a ( bardziej tych 2 bo EA Montreal usłyszałem już wcześniej )




Trwa Wczytywanie