The Book of Unwritten Tales: The Critter Chronicles - recenzja

Sławek Serafin
2013/03/06 21:31
3
0

Kolejna zawadiacka, pełna humoru i odwołań popkulturowych przygodówka od twórców świetnego The Book of Unwritten Tales. Czy w kilka miesięcy da się zrobić porządną kontynuację? Nie, nie da się.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak Han Solo spotkał Chewbaccę? Wiem, że gdzieś tam są jakieś książki, komiksy czy inna twórczość, która się do tego odnosi, może nawet oficjalnie i kanonicznie - ale w filmie oni po prostu są już razem, dwaj przyjaciele, przemytniczy duet z pokładu Sokoła Millennium. Dokładnie tak, jak byli razem Nate i Zwierzak w The Book of Unwritten Tales, załoga podniebnego okrętu Mary, wzorowana na wspomnianych bohaterach filmowych, która dołącza do gnoma Wilbura i elfki Ivo w ich wielkiej przygodzie. W odróżnieniu jednak od autorów Gwiezdnych Wojen, Niemcy z King Art Games postanowili nam pokazać, jak ich "Han" poznał ich "Chewiego" - i stąd się wzięło The Critter Chronicles, przygodówka point & click z dużą ilością dobrego humoru w tle.

The Book of Unwritten Tales: The Critter Chronicles - recenzja

Niestety, podtytuł jest nieco mylący. Owszem, jest tu Zwierzak, jak najbardziej, ale jeśli chodzi o kronikę to... cóż, mamy tutaj do czynienia raczej z krótkim rozdziałem z niej wyrwanym, a nie całą opowieścią. Trudno się było spodziewać następnej pełnej, obszernej i bogatej gry, takiej na miarę pierwszego The Book of Unwritten Tales, w zaledwie kilka miesięcy od premiery poprzednika, to jasne. Ale The Critter Chronicles mimo to jest rozczarowująco niewielkie. Niewielkie, choć nie krótkie, bo nawet jeśli gra sama w sobie obszerna nie jest, to jej twórcy tak zapętlają w jej wnętrzu naszą ścieżkę, że w rezultacie spędzamy w niej ładnych kilka godzin... krążąc cały czas po tych samych lokacjach.

The Critter Chronicles jest prequelem, czyli opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce zanim Nate i Zwierzak spotkali Wilbura i Ivo. I zanim spotkali się nawzajem też. Akcja zawiązuje się na pokładzie poczciwej Mary, od niedawna w posiadaniu szulera Nate'a Bonneta, który wygrał łajbę w karty od księcia piratów. Tenże pirat, równie mściwy co spasiony, wyznacza nagrodę za głowę Nate'a - i jedną z chętnych do jej zainkasowania jest twarda orczyca, łowczyni nagród Ma'zaz. My, gracze, wkraczamy na scenę w momencie, gdy Ma'zaz dogania Mary w swoim myśliwcu i pod groźbą dział próbuje zmusić Nate'a do poddania się. Musimy temu zapobiec, co jest o tyle problematycznie, że kapitan Bonnet jest kapitanem samozwańczym i mało doświadczonym, który o pilotowaniu i obsłudze swojego statku nie ma najbledszego pojęcia. Ale jakoś nam się uda... a właściwie nie uda, bo pierwszy rozdział skończy się kraksą na lodowej równinie, a Nate zawiśnie głową w dół pod sufitem lodowej jaskini, w której mieszka wielki, biały yeti. I tak, tuż poza zasięgiem jego ręki tkwi w śniegu rękojeść eleganckiej broni na bardziej cywilizowane czasy... tego odwołania do Imperium Kontratakuje nie mogło tu zabraknąć, zwłaszcza że jest pretekstem do jeszcze kilku późniejszych żartów, o których nie pisnę ani słowa, by ich nie spalić. Za dobre są, by sprzedać je w recenzji, poza kontekstem.

W drugim rozdziale The Critter Chronicles wcielamy się w Zwierzaka, kudłatego, różowego przedstawiciela obcej rasy kosmicznych podróżników, badaczy i kronikarzy. Ich zaawansowana technologia zawiodła i zostali uwięzieni w lodach Północy, w krainie pingwinów, obrońców praw zwierząt i naukowców polujących na yeti. Na domiar złego ich uszkodzonej maszynerii nie da się naprawić i w ruch wprawić, bowiem podły żabol, czarnoksiężnik Munkus, skądinąd znany fanom The Book of Unwritten Tales, zajumał zwierzakom ich krystaliczne źródło nieskończonej energii. Sam na szczęście nie umie z niego skorzystać, toteż łaskawie zgadza się na zwrot, ale jest zwolennikiem handlu barterowego, więc w zamian za kamień żąda ultranowoczesnej i wszechpotężnej broni, którą zwierzaki, jako całkiem zaawansowane technologicznie, mogłyby mu bez większego problemu wyprodukować. Tyle, że nie chcą. A źródło energii odzyskać trzeba. I tu wkracza nasz Zwierzak, nieporadny ciapek, po uszy zakochany w Layli, córce uber-profesora, szefa ekspedycji. Jeśli uda mu się wykraść artefakt Munkusowi, może jego przyszły teść przestanie go uważać za beztalencie i darmozjada, a całkiem możliwe nawet, że zaakceptuje jako nie najgorszą partię dla swojej córy. Oczywiście, razem z nim na tę misję wyrusza też Nate, któremu zwierzaki obiecują naprawić rozbitą Mary, jeśli tylko odzyska ich własność. I tak wiążą się losy naszych bohaterów, którzy od tej pory działają już razem. Razem penetrują łódź podwodną Munkusa, razem wybierają się w podróż do znanej już z pierwszej gry wieży arcymaga, razem w wielkim finale ścierają się z wyrodnym a parszywym wielce synem złej wiedźmy. Brzmi nieźle? Brzmi. Ale w praktyce wygląda gorzej.

Humor czy scenariusz nie są problemem, ponieważ trzymają poziom z pierwszej gry. Trochę szkoda tylko, że Zwierzak zamiast mówić w naszym języku, coś tam gulgocze po zwierzakowemu - bo choć jest to bardzo sympatyczne i zabawne, to pozbawia nas masy humoru słownego. Poprzednio każda z postaci wygłaszała takie uwagi i komentarze, że nie można było przestać się od ucha do ucha uśmiechać, a teraz mamy tylko Nate'a, który na dodatek nie jest postacią łatwą do lubienia - zamiast typowego łajdaka o sercu ze złota, w stylu Hana Solo, mamy tu bowiem łajdaka z aspiracjami, ale chwilowo bez klasy. Na szczęście postać rozwija się w trakcie gry i zachodzi w niej przemiana, niewielka wprawdzie, ale i tak mile widziana... co jednak w sumie daje nam jednego bohatera w zasadzie niemego i jednego, którego razem z jego docinkami i żartami lubić się zaczyna dopiero po jakimś czasie. Sporo potencjału się zmarnowało, sporo humoru, który mógł się w grze znaleźć, zostało gdzieś na odrzuconych kartach scenariusza. Szkoda.

GramTV przedstawia:

Szkoda także ubogiego tła. W pierwszej grze bohaterów pierwszoplanowych wspierała fenomenalna obsada drugiego planu, bardzo obszerna, kolorowa, nakreślona w kreatywny, niepohamowany sposób. A tutaj? Tutaj mamy tylko kilka w zasadzie nudnych zwierzaków, szurniętą obrończynię praw zwierząt Petrę i jeszcze bardziej słabującego na umyśle Corneliusa, łowcę yeti. I to by było na tyle, jeśli nie liczyć Munkusa, Ma'zaz i przewijających się w tle pingwinów, bez wątpienia nawiązujących do komandoskich ptaków z nowojorskiego zoo. Słabo. Mało. Biednie. Nie ma z kim rozmawiać... i nie ma też czym się bawić. W pierwszej grze lokacje aż uginały się od przedmiotów z zabawnymi opisami lub takimi, z którymi można było wchodzić w interakcje. A teraz? W The Critter Chronicles jest pustawo - i to nie tylko dlatego, że większość akcji rozgrywa się na mroźnym lodowcu. Tak jakby zabrakło czasu na odpowiednie nasycenie gry szczegółami, co dziwi, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że nie było aż tak wiele tego nasycania.

Naczelna wada programu jest taka, że jest go niewiele. Wszystkie lokacje da się zliczyć na palcach dwóch rąk - i to nie z jednego rozdziału, ale z całej gry! To żałośnie mało różnych scenerii. Także dlatego, że musimy przemierzać je wielokrotnie w tę i z powrotem, próbując wydedukować rozwiązania niektórych bardziej zakręconych zagadek. Gdyby było ich nieco mniej, gdyby nie wymagały takiego żmudnego chodzenia i klikania w co popadnie, to można by tak małą grę nazwać kameralną - ale niestety, kwalifikuje się bardziej jako klaustrofobiczna. Nie jest oczywiście aż tak tragicznie, bo gra jako taka nie wydaje się wcale zła i w porównaniu do konkurencji wypada nieźle... ale jeśli postawimy ją obok pierwszego The Book of Unwritten Tales, to The Critter Chronicles będzie odstawało dość wyraźnie. Mniejsze, uboższe, zrobione w pośpiechu, niedopieszczone w każdym szczególe, jak tamta gra, mnie, wielkiego fana przygód oryginalnej czwórki bohaterów, troszeczkę rozczarowuje.

The Critter Chronicles to rzemieślnicza robota. Ma trochę klasy, opowiada nawet dość ciekawą historię, potrafi nie raz zabłysnąć humorem i popkulturowymi nawiązaniami, podobnie jak poprzednia gra, ale poza tym ustępuje jej pod każdym względem. W tym także grafiki i udźwiękowienia - pierwsza była ładniejsza, bo bardziej różnorodna, a aktorzy dali prawdziwy popis sztuki dubbingu, której tutaj trudno się doszukać, z uwagi na niewielką ilość postaci, z którymi można pomówić. I nieważne już jak to się stało, że The Critter Chronicles jest słabsze - po prostu tak jest. I oby się to nie powtórzyło, gdy King Art Games przygotują prawdziwą kontynuację The Book of Unwritten Tales - a nie wyobrażam sobie świata bez niej. The Critter Chronicles potraktujmy natomiast jako małą wpadkę, drobny wypadek przy pracy bardzo utalentowanych skądinąd twórców. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, to może im to wybaczy, a nawet się ucieszy z historii Nate'a i Zwierzaka. Jeśli ktoś nie jest, to niech The Critter Chronicles omija szerokim łukiem, tak szerokim, by zahaczył o pierwszą, dużo lepszą grę. Oczywiście, po niej najprawdopodobniej zostanie fanem i będzie się do niego odnosiło pierwsze stwierdzenie, ale nie wybiegajmy myślą w przyszłość aż tak daleko.

7,0
Zrobiony w pośpiechu mały, samodzielny dodatek, a nie pełnoprawny następca, niestety
Plusy
  • świetny humor słowny i sytuacyjny
  • gra aż skrzy się od popkulturowych nawiązań
  • fabuła krótka, ale ciekawa
  • Zwierzaka nie da się nie lubić
Minusy
  • ubogie lokacje, których na dodatek jest mało
  • trzy postacie na krzyż na drugim planie
  • dużo przypadkowego klikania w niektórych łamigłówkach
  • w poprzedniej grze dubbing był dużo lepszy
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
07/03/2013 06:27

po tej dawce crittera pod koniec "podstawki" mialem go dosc - nie bawilo mnie to, ani nie bylo sypatyczne. strasznie denerwujaca postac. po kilka gameplayach z dodatku dalem sobie spokoj wlasnie przez niego :/ a podstaweczka baaardzo mi sie podobala.

KeyserSoze
Gramowicz
Autor
06/03/2013 23:18

> Po tym całym narzekaniu spodziewałem się oceny w okolicach 3-4, a w stopce wylądowało...> 7?to dlatego, że rozpatrywane samodzielnie Critter Chronicles to gra na 7, tylko w porównaniu do The Book of Unwritten Tales wygląda gorsze niż jest

Usunięty
Usunięty
06/03/2013 22:54

Po tym całym narzekaniu spodziewałem się oceny w okolicach 3-4, a w stopce wylądowało... 7?




Trwa Wczytywanie