Władca Pierścieni: Wojna na Północy - recenzja

Łukasz Wiśniewski
2011/11/11 18:00

Władca Pierścieni: Wojna na Północy to pierwsza gra osadzona w Śródziemiu, mająca wysokie ograniczenia wiekowe. To brutalny hack'n'slash, najlepiej smakujący w kooperacji. Na ile gra jest warta uwagi i wierna światu J.R.R. Tolkiena? Przeczytajcie...

Władca Pierścieni: Wojna na Północy to pierwsza gra osadzona w Śródziemiu, mająca wysokie ograniczenia wiekowe. To brutalny hack'n'slash, najlepiej smakujący w kooperacji. Na ile gra jest warta uwagi i wierna światu J.R.R. Tolkiena? Przeczytajcie...

Gdy podczas targów gamescom w Kolonii rozmawiałem z przedstawicielem studia Snowblind nie ukrywał, że ich ekipa jest dumna, mogąc zrobić grę opartą o markę Władca Pierścieni, nie będącą na siłę dostosowywaną do wymogów familijnych. Podkreślał, że odarcie opowieści z brutalności odbiera wiele z tolkienowskiej poetyki i dlatego Władca Pierścieni: Wojna na Północy może wręcz lekko przesadzić w drugą stronę, by przypomnieć graczom, że "trylogia" (używam cudzysłowu, jakby ktoś nie zauważył) J.R.R. Tolkiena nie jest kolorową baśnią dla dzieci. Efekt został osiągnięty, gra nie dość, że epatuje czystą jatką, to na dodatek jeszcze pokazuje wiele postaci i miejsc z powieści, które nie zostały przedstawione w ekranizacji.Władca Pierścieni: Wojna na Północy - recenzja

Zbyt skuteczni, by być sławni...

Bohaterów gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy próżno szukać na kartach powieści J.R.R. Tolkiena. Są wymysłem twórców, ale zarazem całkiem dobrze wpasowują się w ogólny obraz świata. Farin jest krasnoludem pochodzącym z Ereboru, czyli Królestwa pod Górą (odnowionego po wyprawie Thorina Dębowej Tarczy, tej słynnej wyprawie z Hobbita). Eradan jest jednym z Dúnedainów - Strażników Północy (czyli kolegą Aragorna po krwi i fachu). Andriel to elfka z Rivendell, biegła w sztukach magicznych ale i walce. Cała trójka stanowi bardzo sprawną ekipę, rozwiązującą błyskawicznie problemy. Cóż, pewnie dlatego świat o nich zapomniał - świetni fachowcy, nie mający romantycznych przygód i dramatycznych wpadek to kiepski materiał na opowieści. Zwłaszcza, ze żadne z nich nie zostało królem...

Cała trójka pojawia się w Bree nieco przed przybyciem Froda z ekipą. Spotykają się z Aragornem, który już tam siedzi i czeka, przekazują mu bardzo niepokojące wieści. Po naradzie wyruszają by przeciwdziałać akcjom tajemniczego koleżki, dowodzącego sporymi siłami, który niedawno bardzo przyjaźnie rozmawiał z jednym z Nazguli. Tak się rozpoczyna ich przygoda, w której odwiedzą miedzy innymi Fornost, Krainę Kurhanów, Mroczną Puszczę, Rivendell... Spotkają też wiele postaci, które przewijają się przez karty powieści J.R.R. Tolkiena, część z nich nie zmieściła się zaś w scenariuszu do filmowej trylogii Petera Jacksona. Na przykład walczą u boku Elladana i Elrohira, bliźniaków, synów Elronda (czyli braci Arweny). Gra Władca Pierścieni: Wojna na Północy będzie więc dla fanów powieści okazją do spotkania znajomych postaci, a dla osób, które poprzestały na filmowej adaptacji, świetnym materiałem uzupełniającym.

Klasyka gatunku

Władca Pierścieni: Wojna na Północy to klasyczny hack'n'slash, ze wszystkimi najlepszymi elementami tego gatunku. Głównie walczymy, ale zajmujemy się też zakupem, sprzedażą, naprawą i ulepszaniem sprzętu. Mamy też zadania poboczne - na przykład jeszcze w Bree rozwiązujemy pewien problem miłosny. Bez walki. Nie brakuje też drobnego ukłonu w stronę cRPG, czyli rozbudowanych dialogów z NPC, w których nota bene znajduje się sporo ciekawych informacji dla osób nie obeznanych ze Śródziemiem. Dodano też coś, co hardcorowi gracze z pewnością docenią, czyli rozmaite sekretne miejsca do odnalezienia - w tym takie, które zauważyć mogą jedynie konkretne postaci. Oczywiście zauważą je tylko gracze, boty nic nie odkrywają...

Kooperacja ponad wszystko

Skoro już temat botów drużynowych się pojawił, warto w tym miejscu bardzo wyraźnie zaznaczyć: gra Władca Pierścieni: Wojna na Północy przewidziana jest do trybu współpracy. Fakt, iż można ją przejść samodzielnie nie zmienia faktu, że straci się większość zabawy. Dlatego sami sobie odpowiedzcie na pytanie, czy warto w takim wypadku wydawać pieniądze na coś, czego pełnego potencjału się nie wykorzysta... Oprócz wspomnianej kwestii odkrywania sekretów, dochodzi jeszcze cały klimat ze zdobywania i wymiany przedmiotów - znajdźki każdy zbiera osobno z tych samych obiektów, czyli jeśli mamy trzy osoby w grze, znajdujemy trzy razy więcej zabawek. O tym, na ile różni się walka z ludzkimi towarzyszami od walki z botami u boku nawet nie wspominam (choć SI jest naprawdę dobra).

Choć SI bardzo skutecznie wykorzystuje zdolności postaci, to boty nie rozwijają się i nie zmieniają sprzętu, więc samotników czeka ciągła żonglerka postaciami - a wskoczyć w buty innych członków drużyny można jedynie podczas zmiany lokacji. Na dodatek skrypty nastawione są na skuteczność, a nie współpracę, dlatego nie ma co liczyć, że towarzysze ochronią nasze plecy, gdy przejmiemy balistę. Za to boty ofiarnie przybiegną do nas, by pomóc nam się pozbierać, gdy padniemy w walce. To już coś, ale dalej nie widzę sensu by bawić się w grę Władca Pierścieni: Wojna na Północy samemu. Minimum to dwójka graczy, elfią magiczkę można zostawić jako bota, bardzo dobrze sobie radzi z leczeniem drużyny i trzymaniem jej na nogach.

Komandosi z Arnoru

Cała trójka bohaterów gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy jest niezwykle wszechstronna, potrafią walczyć szerokim zakresem broni. Oczywiście to od nas zależy, w jaką stronę swoich podopiecznych rozwiniemy. Krasnolud Farin potencjalnie może się równie dobrze posługiwać bronią dwuręczną, jak i jednoręczną wraz z tarczą. Jeśli chcemy, możemy też z niego uczynić niezłego kusznika. Eardan, jak na Strażnika Północy przystało, świetnie szyje z łuku, ale nieobca jest mu też walka dwuręcznym orężem. Oczywiście włada też sprawnie jednoręczną bronią, trzymaną w prawej ręce. W lewej zaś może dzierżyć zarówno tarczę, jak i inny oręż. Nawet elfka ma rozmaite możliwości, bo jej kostur działa i na zasięg i w zwarciu, do tego może nim machać jedną ręką, w drugiej dzierżąc jakieś ostrze.

GramTV przedstawia:

Rozwój postaci w grze Władca Pierścieni: Wojna na Północy opiera si o dwa podstawowe elementy: cechy i umiejętności. O ile pierwsze zagadnienie jest dosyć oczywiste - dostajemy po trzy punkty na poziom i przydzielamy je do siły, zręczności, wytrzymałości i woli - to druga część rozwoju zasługuje na więcej uwagi. Umiejętności znajdują się w trzech drzewkach, ale podział ich nie jest tak prosty jak się wydaje. W trzecim drzewku, dajmy na to, na dalszej "gałęzi" możemy znaleźć coś, co dopala umiejętność z pierwszego drzewka. Jako że na poziom postaci możemy wykupić jedną umiejętność (lub nie wykupić a usprawnić), to łatwo się domyślić, że na wszystko nie wystarczy nam punktów. Warto więc zastanowić się nad strategią rozwoju i - najlepiej w konsultacji z pozostałymi graczami - skoncentrować się na konkretnym stylu walki.

Horda za hordą, a na końcu boss

Sednem gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy jest walka. Wrogów napotykamy w ilościach hurtowych i rozczłonkowujemy ich grupa po grupie. Trup ściele się pokotem, czasem normalny, czasem z recyklingu (bo z upiorami też nam przyjdzie się zmagać). PO otrzymaniu iluś ciosów wrogowie stają się podatni na atak krytyczny (wykonujemy go silnym uderzeniem, nie zwykłym). Delikwent albo pada martwy, albo oszołomiony. Za te specjalne, wyliczone w czasie ciosy otrzymujemy bonusowe doświadczenie, najwyższe, gdy uda nam się łobuza sieknąć we współpracy z towarzyszem. Oczywiście może łatwo też dojść do drobnych waśni koleżeńskich, w rodzaju tych pomiędzy Gimlim a Legolasem. W trakcie zabawy nie raz oskarżałem kogoś o bezczelne dobijanie moich wrogów, a i sam takie zarzuty słyszałem...

Przeciwnicy mają swoich bossów i mini-bossów, ale i my mamy asa w rękawie. W pierwszym rozdziale gry Władca Pierścieni: Wojna na Północy uwalniamy bowiem jednego z Wielkich Orłów, imieniem Beleram. Od tej pory, wykorzystując jego pióra jako narzędzie wezwania, możemy wrogów osłabić atakiem lotniczym. Najlepiej sprawdza się on przeciwko operatorom balist i wrogim magikom. Potrafi też pozbyć się trolla, ale do tego potrzebne są aż dwa naloty... Mamy też w grze Władca Pierścieni: Wojna na Północy od samego niemal początku do czynienia ze skrajnie wrednymi jednostkami, czyli goblińskimi saperami-samobójcami. Biegnie taki i detonuje się tuz przy naszych herosach. Najlepiej łobuza odstrzelić zawczasu, ale można też szybko przetoczyć się przez grupę wrogów z takim koleżką. Załatwi sporo problemu za nas, a my będziemy bezpieczni kawałek dalej.

Rutyna wrogiem bohatera

Niestety, o ile pierwsze godziny spędzone przy zabawie to czysta adrenalina i rozrywka na całego, to po pewnym czasie zaczyna nas męczyć pewna powtarzalność. Wrogowie to głównie orkowie i gobliny, a początkowo ekscytujące momenty zaczynają nudzić. Znowu balista do przejęcia i masowa wyżynka... Znowu nas odcięto i walczymy na małej arenie atakowani przez kolejne fale. Znowu łucznicy szyją z niedostępnych blanków i trzeba dać popis strzelecki... Nawet najsmaczniejsze danie wzbudzi mdłości gdy dostajemy je kilka razy dziennie... Dlatego gorąco polecam granie na raty, po dwie-trzy godziny dziennie, a nawet robienie sobie kilkudniowych przerw. Gier na rynku pojawiło się dużo, można robić płodozmian. Wtedy Władca Pierścieni: Wojna na Północy da wam najwięcej radości i nie wpadniecie w rutynę.

Trzecia era się kończy...

Technicznie rzecz ujmując, gra Władca Pierścieni: Wojna na Północy jest wykonana bardzo porządnie. Co prawda widziałem ładniejsze gry na PlayStation 3, ale nie było ich wiele. Nie zmienia to jednak faktu, że po tylu latach od premiery, maszynka Sony robi już bokami i moje oczy przyzwyczajone przecież i do pecetowych hitów, trochę szczypią gdy gram na konsoli. Muzyka towarzysz nam zacna, choć Inon Zur to nie Howard Shore. Aktorzy odegrali swoje role bardzo dobrze - zaznaczam, że aktorzy anglojęzyczni, polska wersja jest wersją kinową.

Jeśli już się do czegoś przyczepić w grze Władca Pierścieni: Wojna na Północy, to do niezbyt przemyślanego mechanizmu związanego z zapisem. Otóż, jeśli jedna postać w ekipie nie zaliczyła danego fragmentu gry, to może się dołączyć do dalszego, ale... nie zostanie nic z tego zapamiętane w systemie. Zerwało mi się połączenie podczas rozgrywki i drużyna zaliczyła koniec rozdziału z botem zamiast mnie. Oczywiście zaraz dostałem zaproszenie do dołączenia, ale oni byli na początku następnego rozdziału, a ja odpadłem na końcu poprzedniego. To wystarczyło. Musieli wyjść z gry, ja założyłem nową i zaprosiłem ich, wtedy dopiero, po dokończeniu (dla nich po raz drugi) rozdziału, system uznał nas za równych sobie.

Ogólnie jednak, jeśli kochacie Śródziemie (lub chcielibyście je lepiej poznać), nie wahajcie się i zafundujcie sobie ze znajomymi małą Wojnę na Północy. Gra daje mnóstwo zabawy i rewelacyjnie odpręża. Nie można jej przedawkować i tyle. Aha, na PC wygląda niewiele lepiej niż na konsolach, wiec jeśli macie wybór, wybierzcie wersję konsolową. Sterowanie padem jest zaprojektowane rewelacyjnie.

7,5
... albo 6,5 jeśli nie zamierzacie grać z kimś w kooperacji
Plusy
  • soczyste, krwiste walki
  • wszechstronni bohaterowie
  • świetna zabawa w trybie współpracy
  • mnóstwo smaczków z powieści Władca Pierścieni
  • fabuła równoległa do filmu, a nie kalka
  • solidna oprawa graficzna i dźwiękowa
Minusy
  • może znużyć w większych dawkach
  • dziwne rozwiązania z zapisem w trybie kooperacji
  • słabo nadaje się do rozgrywki samodzielnej
Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
28/12/2012 07:36

Dnia 27.12.2012 o 13:22, Dared00 napisał:

Dude, odpowiadasz na posta sprzed roku z hakiem...

Cholera, przepraszam, ktoś odkopał temat i myślałem że to nowy wątek. Przepraszam raz jeszcze.

Dared00
Gramowicz
27/12/2012 13:22
Dnia 27.12.2012 o 12:50, NuuGGet napisał:

A jakie to ma znaczenie skąd screeny wzięli...?

Dude, odpowiadasz na posta sprzed roku z hakiem...

Usunięty
Usunięty
27/12/2012 12:50

A jakie to ma znaczenie skąd screeny wzięli...?




Trwa Wczytywanie