Retrogram - Halloween, czyli bohaterowie na zimno

Halloween! No dobrze, już był... Nie zwalania to jednak Myszatego z obowiązku napisania o trupach. Bohaterach znaczy...

Halloween! No dobrze, już był... Nie zwalania to jednak Myszatego z obowiązku napisania o trupach. Bohaterach znaczy...

I znów na kilka chwil odejdziemy od historii studia Blizzard Entertainment. Tak się bowiem składa, że ostatni – i przy okazji dość długi – weekend mija nam pod znakiem pamięci o tych, którzy odeszli do zapewne lepszego, a na pewno innego świata. Zmarłych jednych słowem. Zaitsev napisał z tej okazji nieco o zombie w grach, ja chcę ugryźć dziś ten sam temat, jednak z nieco innej strony. W większości bowiem przypadków tak zwani nieumarli są straszakiem na graczy, istotami, z którymi musimy walczyć, które odsyłamy z powrotem gdzie ich miejsce. A przecież bywają oni również głównymi bohaterami gier...

Bezimienny (Planescape: Torment) Retrogram - Halloween, czyli bohaterowie na zimno

I to jakich gier! Czyż bowiem z „technicznego” punktu widzenia słynny Bezimienny z Planescape: Torment nie jest włóczącym się po Planach umarlakiem, który próbuje odzyskać swoją tożsamość, a niejako przy okazji odnajduje tu i ówdzie fragmenty swojego ciała? Już sam początek gry wprowadza nas w niesamowity klimat – nasz bohater budzi się w Kostnicy, na stole, na którym przeprowadzane są sekcje zwłok, a już po chwili obok pojawia się pierwszy z jego towarzyszy, Morte. Gadająca, latająca i najwyraźniej posiadającą własną osobowość czaszka.

Niewiele jest gier, które od samego początku zrobiłyby na mnie aż takie wrażenie. I podejrzewam, że nie tylko na mnie. Ilu z was, biorąc do ręki pudełko z grą, wiedząc, że jest ona oparta na settingu Dungeons & Dragons, spodziewało się takiego zawiązania akcji? Zamiast klasycznego etapu tworzenia postaci, dowiadujemy się na dzień dobry, że jesteśmy martwi, a po dość krótkim czasie orientujemy się, że to nie jest nasz pierwszy raz...

Prowadzony przez nas Bezimienny posiadał więc swoistą nieśmiertelność, choć każde z naszych kolejnych zejść pociągało za sobą pewne konsekwencje. Mogliśmy do pewnego stopnia czuć się całkowicie bezkarnie, świadomi tego, że po każdej „śmierci” znów obudzimy się na stole w Kostnicy. Początkowo mogło to być nawet zabawne. Z czasem jednak, dowiadując się kolejnych rzeczy o naszej przeszłości, tego, jaką ceną dla nas i innych była każda z naszych „śmierci”, zaczynaliśmy zupełnie inaczej podchodzić do tych kwestii. Plany domagają się równowagi, Plany dążą do równowagi. Każde z naszych zmartwychwstań musiało zostać okupione krzywdą kogoś innego.

Kim więc tak naprawdę jesteśmy? Świętym, złodziejem, dobrym władcą, czy może psychopatycznym mordercą? A może nimi wszystkimi po trosze? Czy cykl kolejnych narodzin i śmierci trwa od dziesiątków, setek, czy może tysięcy lat? Im więcej informacji o naszej przeszłości (a w zasadzie „przeszłościach”) zbieramy, tym więcej pytań rodzi się w naszym umyśle. Niewiele jest gier, które tak mocno potrafią zaangażować nas emocjonalnie, które w stawianych pytaniach oraz poruszanej tematyce ocierają się o filozofię, moralność i rozważania o istocie człowieczeństwa.

Manny Calavera (Grim Fandango)

O tym, że martwe postaci mogą być bohaterami gier nie tylko dobrych, ale wręcz wybitnych, doskonale świadczy kolejny przykład. Gry należącej do zupełnie innego gatunku, opartej na zupełnie innym podejściu do tematu, choć mającej z Tormentem jedną wspólną cechę – martwego bohatera. Gry zatytułowanej Grim Fandango i będącej w świecie przygodówek tym, czym Planescpae: Torment jest wśród komputerowych erpegów.

Tutaj wszakże przynajmniej nasza sytuacja jest od początku jasna – doskonale wiemy, że jesteśmy martwi. Prowadzony przez nas bohater, niejaki Manny Calavera, jest etatowym pracownikiem Departamentu Śmierci, a do jego obowiązków należy przesłuchiwanie i doprowadzanie świeżo zmarłych do odpowiedniego miejsca w zaświatach. Nasz bohater odkrywa jednak, że nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Korupcja i nielegalne kupczenie biletami do raju są tutaj na porządku dziennym. Kiedy „podprowadza” swemu współpracownikowi jedną z klientek, Mercedes "Meche" Colomar, odkrywa, że powinna ona znaleźć się w luksusowym pociągu do raju. Zamiast tego wyprawiona zostaje, jak każdy grzesznik, w czteroletnią, mozolną podróż.

Świat gry skonstruowany został w oparciu o azteckie wierzenia o życiu pozagrobowym, a całość jest wręcz nasiąknięta czarnym humorem i nawiązaniami do klasycznego kina noir. Grim Fandango, to jeden z tytułów, które znać po prostu trzeba. Specyficzny klimat i poczucie humoru uzupełnione zostały doskonałym scenariuszem, świetnymi dialogami i ciekawymi zagadkami. Jeśli dodatkowo lubicie charakterystyczną estetykę animowanych filmów Tima Burtona, po prostu nie możecie nie zagrać w Grim Fandango. Gra zbierała doskonałe recenzje, często otrzymując najwyższe możliwe oceny. Niestety, mimo zastosowania technologii 3D (prerenderowane tła, postaci w 3D), okazała się komercyjną porażką. Właśnie od tego momentu zaczęto mówić o śmierci przygodówek...

Locke D’Averam (Revenant)

Martwi bohaterowie w hack’n’slash? Nie, ten fragment nie będzie o najlepszych przyjaciołach każdego Nekromanty w Diablo. Pod koniec października 1999 roku (ciekawa data, prawda?) ukazała się bowiem mało już dziś znana i pamiętana gra, zatytułowana Revenant, a wyprodukowana przez studio Cinematix i wydana przez Eidos. Była to historia, w której wcielaliśmy się w zmarłego wieki temu, potężnego wojownika imieniem Locke D’Averam. Zapewne dalej spoczywalibyśmy sobie w pokoju, gdyby nie interwencja pewnego potężnego czarodzieja.

Zaraz, zaraz? Spoczywalibyśmy w pokoju? Nie, to byłoby zbyt proste. Nasza dusza została wyciągnięta prościutko z lokalnego piekła, w którym znalazła się w wyniku zawartego wieki temu paktu z pewnym demonicznym bogiem. Poszło oczywiście o kobietę, o czym mamy oczywiście okazję dowiedzieć się podczas rozgrywki. Jak również o tym, że nasz bohater nie był zwykłym wojownikiem, a potężnym władcą nieistniejącego już królestwa, który – jak to przeklęci bohaterowie maja w zwyczaju – wplątał się w niejasne interesy ze wspomnianym demonicznym bóstwem. A jak wiadomo, pakty z demonami zazwyczaj grożą śmiercią, kalectwem lub wiecznym potępieniem.

Niestety, mimo świetnej w owym czasie grafiki i całkiem sporej, potencjalnej grywalności, Revenant nie zdobył zbyt wielkiego uznania w oczach graczy i recenzentów. Jego podstawowym problemem były liczne i wyjątkowo upierdliwe błędy, które w wielu przypadkach mogły doprowadzić nawet do niemożności ukończenia gry. Zawodziła też nieco fabuła, a dokładniej fakt, iż nie wykorzystano jej w pełni, traktując – szczególnie w drugiej części gry – bardziej jako tło do kolejnych etapów typowego dungeon crawlingu. Szkoda, bo choć historia Locke’a nie miała szans w starciu z opowieścią o Bezimiennym, odpowiednio wykorzystana, mogła przydać grze jeszcze więcej smaczku.

GramTV przedstawia:

Kain i Raziel (Blood Omen/Legacy of Kain)

Czas na odrobinę akcji. Wśród gier tego typu również znajdziemy kilka tytułów, których bohaterowie rozpoczęli swoją karierę w chwili śmierci. Jednym z najbardziej znanych i popularnych cykli gier, w których kierujemy losami niezbyt żywych, ale całkiem żwawych zwłok, jest seria Blood Omen/Legacy of Kain. Na potrzeby gry stworzono fantastyczny świat Nosgoth, w którym od wieków trwa wojna między upadłymi aniołami a wampirami. W pierwszej grze z cyklu, Blood Omen: Legacy of Kain, kierujemy poczynaniami tytułowego Kaina, młodego szlachcica z Nosgoth, który znudzony życiem w dostatku rozpoczyna podróże po krainie.

Zblazowany młodzieniec pada jednak ofiarą napadu, w którym traci życie. „Budzi się” w świecie ciemności, gdzie wita go Mortanius, strażnik Filaru Śmierci, który przedstawia mu nietypową propozycję. Kain będzie mógł odrodzić się jako wampir i pomścić krzywdę, której doznał. Zgadza się, nie wiedząc, że tak naprawdę jest jedynie narzędziem w rękach Mortaniusa. Od tej chwili fabuła gry zaczyna się gmatwać i plątać, mamy do czynienia ze zdradami, podróżami w przeszłość i przyszłość, paradoksami czasowymi oraz kilkoma mocnymi zwrotami akcji.

Tak również rozpoczyna się kilkuczęściowa saga, w której obok wspomnianego Kaina, pokierujemy losami drugiego z nieumarłych, wampirzych bohaterów – Raziela. Wampira, który został skazany na unicestwienie przez Kaina, jednak odrodził się jako demoniczna istota i pragnie zemsty. Rozpoczyna się walka między dwoma potężnymi bytami... Walka, która doprowadzi do powstania kolejnych paradoksów czasowych – jeden z nich wykorzystany zostanie jako oś fabularna kolejnej z gier – chwilami mamy wrażenie, że uczestniczymy w wydarzeniach, które miały już miejsce, by po chwili miało się okazać, że nigdy nie zaszły. Dla osób nie znających fabuły wcześniejszych gier, rozpoczynanie przygody z Blood Omen/Legacy of Kain od późniejszych odsłon jest wysoce niewskazane – może doprowadzić do zupełnego niezrozumienia fabuły.

Fabuły, która mimo typowo zręcznościowego charakteru gry i operowania ogranymi motywami, została skomponowana w wyjątkowo ciekawą całość, ze świetnie rozegranymi motywami podróży w czasie i związanych z tym konsekwencji. I jest doskonałym dowodem na to, że życie po śmierci może być dużo bardziej skomplikowane, niż nasza do bólu ludzka egzystencja na tym padole łez.

Caleb (Blood)

Skoro jesteśmy przy grach akcji nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym „żywym inaczej” bohaterze. W drugiej połowie XIX wieku na zachodzie Stanów Zjednoczonych działa budzący postrach, bezlitosny rewolwerowiec imieniem Caleb, główny bohater gry Blood. W 1871 roku przyłączył się on wraz ze swoją kochanką, Ophelią Price, do grupy wyznawców pradawnego bóstwa, Czernoboga. W kulcie znanym jako Cabal, obydwoje dość szybko osiągnęli najwyższy status Wybranych, stając się de facto przywódcami tajemnej organizacji. Niestety, niezadowolony z ich działań bóg, w przypływie słusznego gniewu zabija czwórkę Wybranych. Czernobog nie zdaje sobie jednak sprawy, że zadarł z niewłaściwym rewolwerowcem...

Ze słowami Ja żyję... ZNOWU! na ustach, Caleb powstaje bowiem z grobu i poprzysięga zemstę na pradawnym bogu, który zdradził go w tak haniebny sposób. Rozpoczyna się walka, w której prowadzonego przez nas bohatera interesuje tylko jedno – ostateczna konfrontacja ze znienawidzonym bóstwem i zniszczenie go. Zemsta zaślepia Caleba, dla którego życie zwykłych ludzi nie ma praktycznie żadnego znaczenia, a osiągnięcie celu jest jedynym priorytetem.

Caleb jest w całym dzisiejszym gronie nieumarłych herosów najbardziej typowym antybohaterem, dla którego liczy się wyłącznie jego własny interes. Cyniczny, zimny i pełen sarkazmu, ubrany w czarny płaszcz i kapelusz z szerokim rondem spod którego świecą czerwone oczy, staje się postrachem w miejscach, które przyjdzie mu odwiedzić. Przypadkowe ofiary, niewinni ludzie, którzy mieli tego pecha, że znaleźli się na jego drodze nie mają dla mściciela żadnego znaczenia. Liczy się tylko cel, dotarcie do siedziby bóstwa i ostateczne pokonanie Czernoboga. Reszta świata zdaje się dla Caleba w ogóle nie istnieć.

Obraz ten zmienia się nieco w drugiej części, której akcja ma miejsce sto lat później, w 2028 roku, kiedy to kult Cabal odradza się pod postacią megakorporacji CabalCo, z którą walkę podejmuje ostatecznie nasz bohater. W Blood II widzimy już nieco innego Caleba, który dużo częściej zwraca uwagę na takie „drobiazgi”, jak przypadkowe ofiary wśród niewinnych cywili. Tak czy inaczej coraz bardziej brakuje dziś w grach takich właśnie bohaterów – niejednoznacznych moralnie, czasami wręcz wzorcowo złych, a jednak w jakiś sposób fascynujących.

Oczywiście umarlaków w rolach głównych bohaterów gier mamy znacznie więcej. Ot choćby kościsty rycerz Sir Daniel Fortesque z MediEvil, czy wszelakiej maści wampiry pojawiające się w grach z serii Vampire: The Masquerade i podobnych tytułach. Opisanie ich wszystkich zajęłoby nam wszakże ze trzy takie artykuły, a wniosek i tak byłby taki sam – nie trzeba być żywym, by żywych ożywić. I dobrze zabawić. Co więcej, martwi bohaterowie mogą nam niemalże zagwarantować dwie rzeczy – naprawdę dramatyczną historię życia i poszukiwania prawdy o przyczynach śmierci, lub też całe mnóstwo czarnego humoru i przewrotnego zabawiania się tym, co przecież dla nas najbardziej przerażające.

Jedno jest pewne – to za każdym razem jedne z najciekawszych postaci w każdej grze. Szkoda, że ostatnio poszli w odstawkę, zastąpieni przez hordy bezmyślnych i zapewne bardziej poprawnych politycznie zombie...

Komentarze
11
Usunięty
Usunięty
02/11/2010 20:17

Kain i Raziel (Blood Omen/Legacy of Kain) "polski" dubbing <3

Usunięty
Usunięty
02/11/2010 14:33

Zgadzam się z Nalfeinem oraz HeX1981. Do listy też bym dodał taką polską gierkę Kostucha - Just One Fix.

Usunięty
Usunięty
02/11/2010 13:36
Dnia 02.11.2010 o 11:28, HeX1981 napisał:

zabraklo fajnej gry pt. Shadow Man

Otóż to. Świetna gra z mrocznym klimatem i świetnym udźwiękowieniem. Pluszowy miś rządzi.




Trwa Wczytywanie