Weekend z grą Król Artur - Wspomnienia królewskiego seneszala

Marcin Batylda
2009/12/06 18:30
0
0

No dobrze, całe szczęście, że mój pan ojciec skończył już swój przydługi wywód o armiach i wojskach. Mógłby wreszcie przestać doradzać Arturowi co pięć minut. Kiedy chłopak wyciągnął to żelastwo z kamienia, tatko jeszcze bardziej zaangażował się w wypełnianie całej tej przepowiedni. A wszystko dlatego, że Artur, jako mój giermek, zamiast tamtego dnia przynieść mi mój drugi miecz, uczepił się tego w głazie, wyciągnął go i rozpoczął całą tę hecę. Diabli i Sidhe nadali… A mogłem wtedy twardo utrzymywać, że to ja…

Weekend z grą Król Artur - Wspomnienia królewskiego seneszala

No dobrze, całe szczęście, że mój pan ojciec skończył już swój przydługi wywód o armiach i wojskach. Mógłby wreszcie przestać doradzać Arturowi co pięć minut. Kiedy chłopak wyciągnął to żelastwo z kamienia, tatko jeszcze bardziej zaangażował się w wypełnianie całej tej przepowiedni. A wszystko dlatego, że Artur, jako mój giermek, zamiast tamtego dnia przynieść mi mój drugi miecz, uczepił się tego w głazie, wyciągnął go i rozpoczął całą tę hecę. Diabli i Sidhe nadali… A mogłem wtedy twardo utrzymywać, że to ja…

Teraz jadę w jego świcie, objeżdżając królewskie włości, już jako sir Kay – wierny seneszal, pan rozległych ziem, rycerz Okrągłego Stołu i dowódca jednej z jego armii. I wiecie co? Nie jest nawet tak źle. Kto by pomyślał, że wszystko się tak rozwinie…

Na początku nic na to nie wskazywało. Nie układało się nam z Arturem. Mój ojciec chuchał na niego od dnia, kiedy Merlin, ten brodaty magik w śmiesznej mycce i z obłędem w oczach, przyprowadził nam go do domu. Stary lis zaczął snuć swoje teorie jakoby właśnie synowi Uthera Pendragona pisane było zostanie królem Brytanii. Heh, tak jakby nie mógł tego dokonać każdy inny władyka od Kornwalii po Norfolk, o ile tylko miałby odpowiednią ilość zbrojnych i przestał chlać i chędożyć żony swych wielmożów. A Bóg i Lleu Llaw Gyffes mi świadkami, że za takim pełnym poświęcenia i odpowiedzialnym lordem, który zrobiłby coś pożytecznego, ludzie poszliby jak w dym. Niemniej mój pan ojciec, sir Ector, przyjął Artura pod swój dach i wychowywał jak swego syna. No, na początku było mi trudno się z tym pogodzić, szczególnie kiedy wszyscy obwiniali mnie, kiedy chłopak tylko się rozbeczał. Fakt, może popchnąłem go tych kilka razy… No, może więcej niż kilka. Nie zrozumcie mnie źle – trudno jest dorastać z adoptowanym „wybrańcem”. Teraz jednak obydwaj jesteśmy trochę starsi i patrzę na sporo rzeczy zupełnie inaczej.

Wszystko zaczęło się w Kornwalii. Artur siedział tam po tym, jak pomimo wyciągnięcia miecza z kamienia żaden z lordów nie kwapił się do uznania go „Królem całej Brytanii”. Oprócz ojca, rzecz jasna, więc wyszło na to, że jechaliśmy na tym samym wózku. Wtedy właśnie nasz przyszły władca wysłał mnie do Bodmin Moor, żebym zrobił porządek z jakimiś buntownikami. Wiecie, Kornwalia nie jest szczególnie rozrywkowym miejscem. Prawdę mówiąc, jest tam dość nudno. Ugór, wrzosowiska, marne wpływy z podatków, ponurzy ludzie, którzy tylko czekają, żeby napaść poborcę. Potraktowałem to więc jako urozmaicenie: kilka dni konnej jazdy zakończone odświeżającą walką. Ledwo się z nimi uporaliśmy, okazało się, że jest ich więcej i podeszli aż pod zamek Tintagel. Moi ludzie byli tak przyjemnie rozruszani walką, iż uznałem, że nie mam serca im tego odmawiać. Tak więc do jesieni załatwiliśmy się ze wszystkimi wichrzycielami. Wtedy właśnie dowiedziałem się jakoś, że po pierwsze to mój staruszek zasugerował Arturowi, że powinien dać mi się wykazać, po drugie, że mój przybrany braciszek jest ze mnie naprawdę dumny. Co prawda większość sławy przypadła jemu, ale niech tam…

Gdy już zaczynałem się martwić, że tak sprawnie zakończyłem bunt, na wiosnę przyszła kolejna wiadomość. Król Marek, dawny sojusznik Uthera Pendragona, dał się zaskoczyć z opuszczonymi portkami swemu sąsiadowi, królowi Idresowi z Dorset. Wysłał więc listy do „zwycięskiego syna swego druha”, prosząc o wsparcie. Idres, mimo że kawał z niego drania, wyczuł pismo nosem i wystosował podobną propozycję, kusząc korzystnym sojuszem. Artur jednak zachował się jak na rycerza przystało i wysłał mnie na czele zbrojnej drużyny, bym „wytłumaczył” hasającym po włościach Marka wasalom Idresa, że Artur nie toleruje takiego postępowania. Tłumaczenie szło mi na tyle dobrze, że do kolejnej zimy siedzieliśmy już z Markiem, opijając zwycięstwo przy jednym stole. Okrągłym, dodam, bo Artur ma obsesję, żeby pokazywać wszystkim, że w jego drużynie ma panować równość. Hmmm… Taktownie przemilczałem kwestię, że jego krzesło ma wyższe oparcie niż pozostałe – jesteśmy w końcu rodziną, nie ma co kłócić się o meble.

GramTV przedstawia:

Wiosną sytuacja zaczęła rozwijać się coraz szybciej. Skończyliśmy właśnie werbunek uzupełnień, kiedy król Idres zagroził inwazją na Somerset i Salisbury. Zanim się obejrzał, razem z Markiem złożyliśmy mu wizytę w Dorset, tym razem ostatecznie ukrócając jego ambicje. Podczas tego roku ziemie Artura poszerzyły się także o Salisbury, które wyniszczone wojną uznało, że bezpieczniejsze będzie jako część większego państwa. Wtedy stało się jasne, że budowanie królestwa to nie tylko rozbijanie łbów. Trzeba było zacząć tym zarządzać. I tu okazało się, że całkiem dobrze sprawdzam się i w tej roli. Nie będę się przechwalał – na polu bitwy jest sporo takich, którzy radzą sobie lepiej ode mnie. Chociażby właśnie król Marek czy sir Balan, który przyłączył się do nas po tym jak wzięliśmy jego stronę w konflikcie z jego bratem, sir Balinem. Jednak to od umiejętności zarządzania zależą wpływy z podatków, a właśnie pieniędzy trzeba było Arturowi. Jako Rycerz Okrągłego Stołu dostałem w lenno Salisbury i Dorset. Bogatsza Dumnonia dostała się Markowi, ale nie miałem o to żalu. Należała mu się, jako że przed przystąpieniem do koalicji Marek był jej władcą, a mój przybrany brat musiał dbać o lojalność wszystkich swoich wasali.

Tak, nie będę ukrywał, że ja też poczułem się wreszcie doceniony. Również wtedy, gdy zacząłem działać jako wysłannik Artura w sprawach wymagających dyplomacji. Wiecie, nigdy nie radziłem sobie w tych wszystkich rycerskich zadaniach wymagających przebiegłości. Dajmy na to: taki Balan. Nie dość, że potrafi tak przywalić, że najtęższy chłop nakryje się nogami, to jeszcze wie kiedy. Gdy ratował syna władcy Somerset z rąk olbrzymów, zakradł się do ich obozowiska i ukradł klucze strażnikowi pilnującemu klatki. Ja chyba po prostu wjechałbym w środek tego towarzystwa na czele zbrojnego pocztu. W sytuacjach konfliktowych jestem zwolennikiem mniej subtelnych rozwiązań, ale nie zawsze wychodzi to na dobre. Ostatni raz kiedy ratowałem damę z opresji, robiłem to tak ofiarnie, że aż zwichnąłem rękę. Jej rękę. Nie muszę dodawać, że nie była tym uszczęśliwiona. Gdy jednak przyszło do negocjacji z władyką z Wessexu czy z książętami z Gloucester, wywiązałem się z zadania wzorowo. Obyło się bez palenia zamków i krwawych bitew. Czasem odpowiednio dobrane słowa, poparte odpowiednią sumą i autorytetem seneszala na dworze młodego władcy, który tylko czeka, żeby dać mu pretekst do zbrojnej interwencji, wystarczają żeby rozwiązać sprawę, nie uciekając się do przemocy.

Kiedy wreszcie Artur zdecydował się gdzie założy stolicę swego królestwa, obowiązków zrobiło się jeszcze więcej. Rozbudowa infrastruktury nowo tworzonego państwa to ciężka harówka i nikt nie będzie raczej układał o tym ballad. Temat mało „chwytny”, a żaden artysta nie zaryzykuje swej popularności, żeby przy dźwiękach lutni opisywać mową wiązaną korzyści płynące z irygacji pól czy deklamować wiersz wychwalający zatwierdzenie działalności gildii murarzy. Niech to Sidhe kopnie… Wszyscy śpiewają o zamkniętych w wieżach księżniczkach, ale jakoś nikt nie zastanawia się, kto te wieże wznosi. Wszyscy zachwycają się Galahadem i Lancelotem (swoją drogą Artur nie powinien pozwalać Ginewrze tak się do niego szczerzyć. Ślepy zauważyłby te maślane oczy. Czuję, że będą przez to kłopoty…). Mówią o ich zwycięstwach, uratowanych dziewczętach, pustelnikach i rycerzach. To detale. Wprowadzenie płodozmianu i zwykła rozbudowa spichrzów w jednym roku zmniejszyły śmiertelność ludzi na przednówku i uratowały więcej istnień, niż tych dwóch amantów razem wziętych przez kilka lat. Czy przemawia przeze mnie gorycz? Może trochę. Jak tak dalej pójdzie, zapamiętają mnie pewnie jako najbardziej opryskliwego spośród Rycerzy Okrągłego Stołu. Cały czas pomagam opracowywać i wprowadzać dokumenty i ustawy, do których król przystawia swoją pieczęć. Prawo składu, prawo kanoniczne, prawo posiadania broni przez miejskie cechy. Dekrety o niepopularnych, ale koniecznych podatkach wojennych. O biciu dodatkowej monety (akurat temu byłem przeciwny i słusznie – skutki tego odczuliśmy boleśnie rok później). Bez tego wszystkiego to, co próbuje stworzyć mój przybrany brat – nowe, silne państwo – rozpadłoby się po pierwszych chłopskich buntach, gdyby zabrakło żarcia po suszy lub powodzi, które czasem niszczą plony.

Z drugiej strony nie mogę narzekać. Mimo że to niewdzięczna robota, to odczuwam sporą satysfakcję z tego co robię. Dzięki rozbudowie stolicy i inwestycjach, chociażby w kuźnie, nasze armie są w stanie wyposażać lepiej żołnierzy, a ludziom żyje się bezpieczniej i dostatniej. Staram się nadal nie wychodzić z wprawy i kiedy tylko mogę, biorę udział w jakiejś drobnej wyprawie, ot tak, żeby nie zgnuśnieć do reszty i nie obrosnąć całkiem tłuszczem. Zwłaszcza że pora rozejrzeć się za żoną. Część towarzyszy już dawno się ożeniła albo przynajmniej uwija się wokół jakiejś panny. Ostatnio nawet król Marek wysłał Tristana po jakąś dziewoję, o której rękę się stara. Izolda się chyba nazywa… Nawet ładnie. Marek łazi teraz tam i z powrotem, martwi się, czy dziewczyna dotrze bezpiecznie, ale moim zdaniem przesadza. Tristan to oddany rycerz i wierny przyjaciel, prędzej da się pokroić, niż dopuścić, żeby pannie stało się coś złego. Jak będzie trzeba, to osłoni ją własnym ciałem. Powiedziałem to Markowi i trochę go to uspokoiło. To dobrze, nie powinien się tak denerwować. Po ślubie może mieć inne problemy, bo z niektórych dam wychodzą czasem brzydkie nawyki. A to pyskata, a to dumna i zraża do siebie okoliczną ludność, a to rozrzutna i pieniądze się zamku nie trzymają… Posiadanie ślubnej małżonki to nie tylko same plusy. Niewiele jest takich, które nie posiadają żadnych wad, ale z drugiej strony, kto ich nie ma?

No dobrze, kończę te wywody, bo widzę że król mnie wzywa. Pewnie znowu będę musiał zająć się jakimiś pilnymi sprawami w rodzaju opracowania obniżenia kosztów koszarowania wojsk w zimie albo rozsądzeniem sporu pomiędzy miejscowym opactwem a druidami… A tak bardzo marzy mi się jakaś bitwa, nawet niekoniecznie z Unseelie czy olbrzymami. Żeby tak chociaż pogonić grasantów jak za dawnych czasów…

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!