Tydzień z Brothers in Arms: Hell's Highway - dzień drugi

mastermind
2008/11/11 17:20
5
0

Od przybytku głowa nie boli

Od przybytku głowa nie boli

Od przybytku głowa nie boli, Tydzień z Brothers in Arms: Hell's Highway - dzień drugi

W pierwszej części naszego materiału o historii Brothers in Arms wspominaliśmy prekursora serii oraz analizowaliśmy fakt wprowadzenia przez duet Gearbox Software/Ubisoft nowej marki na rynek. Pora na poszerzenie naszych wspomnień o drugą część gry oraz te odsłony, które ukazały się wyłącznie na dostępnych na rynku konsolach.

Brothers in Arms: Earned in Blood – średnia ocen w internecie (83.9% - wersja PC)

Po niewątpliwym sukcesie, jakim okazało się Brothers in Arms: Road to Hill 30, programiści z Gearbox Software nie zamierzali osiąść na laurach. W niespełna pół roku później światło dzienne ujrzała Earned in Blood. Gra pojawiła się na PC, PlayStation 2 oraz Xbox-a, a ciekawostką jest fakt, że w 2008 roku przerobiono ją na port Wii jako jedną z części kompilacji Brothers in Arms: Double Time. Nawiasem pisząc, strasznie ją w tejże odsłonie spartaczono, o czym opowiemy na końcu tego materiału. Ponieważ tytuł w dalszym ciągu opierał się na doskonałym, choć mocno już wysłużonym silniku Unreal Engine 2.0, był z jednej strony dosyć atrakcyjny wizualnie, ale z drugiej nie wnosił już większych nowinek do tego, co gracze znali z jedynki.

Część mniej zatwardziałych fanów i braci recenzenckiej twierdziła wręcz, że Earned in Blood był raczej rozbudowanym pakietem nowych misji, niż pełnoprawną kontynuacją. Zważywszy na to, że gra ukazała się bardzo szybko po premierze jedynki, można uznać tę tezę za właściwą. Wszak nie od dziś wiadomo, że na znanej i wypromowanej marce producent chce zarobić jak najwięcej. Często dzieje się wówczas tak, że zespoły developerskie ponaglane są do wypuszczenia tytułu, a jakość schodzi na dalszy plan. Na szczęście, mimo ekspresowego wręcz tempa, w przypadku Brothers in Arms: Earned in Blood sytuacja taka nie miała miejsca. Gra była i tak wystarczająco dobra, by sięgać po zadowalające noty (średnia ocen z GameRankings: 83.9%) oraz podbijać serca graczy.

Tym razem wskakiwaliśmy w buty innego z żołnierzy 101 Dywizji, świeżo promowanego na sierżanta, niejakiego Joe “Red” Hartsocka. Tenże Hartsock był wcześniej, a więc w pierwszej części, jednym z członków oddziału dowodzonego przez Matta Bakera, więc fani doskonale go pamiętali. Wraz z sierżantem trafialiśmy w malownicze okolice nieopodal francuskiej miejscowości Carentan, by po raz drugi rozprawić się z hitlerowskim najeźdźcą. Tym razem więcej było walki wśród pogorzelisk domów i na zniszczonych uliczkach, bo autorzy najwyraźniej wzięli sobie do serca zarzut o zbytniej monotonii jedynki. Historia w grze została podzielona na trzy obszerne rozdziały, na które składało się łącznie 13 misji. Ukończenie każdej mogło zająć nieco ponad godzinę, więc w sumie gra była całkiem długa.

Kompania Braci na monitorze

Akcja rozpoczynała się w nocy przed desantem Overlord w Normandii i trwała od tego momentu przez kolejne dwa tygodnie. Bardzo udany i dramatyczny zarazem był początek zabawy, w którym samolot transportowy przewożący oddział naszego herosa zostaje zestrzelony, a nasz bohater zmuszony do skoku awaryjnego ląduje gdzieś na terenach opanowanych przez wrogie wojska. Przez sporą część etapu szuka pozostałych członków oddziału, co jest ewidentnym ukłonem w stronę jednego z odcinków serialu „Kompania Braci”.

Cała fabuła została skonstruowana w ten sposób, że podzielono ją niejako na trzy segmenty. Poprzez ten zabieg chciano zdynamizować i zróżnicować zadania, co w dużej mierze się udało. W pierwszej części kierowaliśmy krokami Hartsock jeszcze pod dowództwem znanego z jedynki Matta Bakera. W drugiej uczestniczyliśmy w oswabadzaniu i obronie miasteczka Carentan, kiedy to Hartsock objął już dowództwo nad grupą. Trzecia część rozgrywała się nieopodal miejscowości Saint-Sauveur-le-Vicomte. Podobnie jak w przypadku pierwszej części recenzenci najczęściej chwalili fabułę, klimat i udźwiękowienie, zwracając również uwagę na poprawioną inteligencję przeciwników. Teraz nie tylko chowali się oni przed ostrzałem naszych karabinów, ale próbowali również wycofywać się i zachodzić naszych żołnierzy. W kluczowych momentach stać ich było nawet na dość nieoczekiwane odwroty i ucieczki, które mogły robić wrażenie naturalnych. W Earned in Blood znalazło się oczywiście kilka nowych trybów multiplayer, nowe bronie i pojazdy (np. słynny niszczyciel czołgów M10 „Wolverine”) oraz tryb potyczki, który pozwalał dwóm graczom rozegrać kampanię, współpracując z sobą.

Ta odsłona, podobnie zresztą jak poprzednia, była najczęściej zestawiana (jeśli chodzi o klimat) z takimi filmami jak Szeregowiec Ryan czy Kompania Braci. Głównie ze względu na podnoszoną tematykę, ale również na dość podobny sposób obrazowania zachodzących na ekranie zdarzeń. Zresztą autorzy Brothers in Arms nigdy nie ukrywali, że wspomniane dzieła, w których palce maczali panowie Steven Spielberg i Tom Hanks były dla nich inspiracją. Do największych mankamentów tytułu zaliczano natomiast stosunkowo niewielkie zmiany w samej rozgrywce, liniowość oraz ledwo zauważalny graficzny skok jakościowy. Ciekawostką może być fakt, że w 2006 roku firma Gameloft wydała mobilną wersję gry pt. Brothers in Arms 3D. Była to w zasadzie przeróbka omawianej właśnie drugiej części, a więc Earned in Blood, z dodanymi kilkoma misjami, które rozgrywały się w Tunisie.

GramTV przedstawia:

Brothers in Arms: D-Day – średnia ocen w internecie 66% (wersja PSP)

Wydana w pod koniec 2006 roku gra w wersji na przenośną konsolkę Sony warta jest uwagi co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, w tej produkcji wcielić się możemy zarówno w Matta Bakera, jak i Joego „Red” Hartsocka, a więc obu bohaterów znanych z ekranów PeCetów. Po drugie, wraz z nimi odbyć mogliśmy ciężką przeprawę z Carentan do Saint-Sauveur-le-Vicomte, a więc miejsc znanych równie dobrze. Niestety, sporym mankamentem (przynajmniej dla graczy posiadających kilka platform) jest fakt, że D-Day był swoistym wyborem najlepszych z najlepszych. Dostaliśmy więc pakiet kilkunastu misji, które doskonale znane były już fanom Road to Hill 30 i Earned in Blood. Ciekawostką był natomiast fakt, że po raz pierwszy można było skorzystać ze wsparcia oddziału wyposażonego w bazooki i moździerze, co nadawało nowy wymiar słowu „ofensywa”. Gra sama w sobie nie była tragiczna, choć nie do końca przemyślano implementacje systemu zarządzania oddziałem. W wydaniu na PSP było ono dość toporne i momentami nieprecyzyjne. Na szczęście rekompensował to udany system autozapisów, który sprawiał, że ginąc, nie musieliśmy przechodzić tych samych fragmentów po raz drugi. Gra zawierała również tryb multiplayer, który pozwalał na zabawę z wykorzystaniem bezprzewodowej transmisji danych na 12 dostępnych mapach. Summa summarum flankowanie na PSP było dosyć udane, choć nie pozbawione mankamentów.

Brothers In Arms DS – średnia ocen w internecie 78% (wersja Nintendo DS)

Bardzo udany i odmienny od pozostałych port na Nintendo DS zaskoczył wszystkich. Produkcja Gearbox Software, przeniesiona na tę platformę przez oddział Ubisoftu - Gameloft, ukazała się w połowie 2007 roku i wykorzystywała technologiczny aspekt małej konsolki. Mowa od dotykowym ekranie, przy pomocy którego wydawaliśmy rozkazy drużynie. Było to z jednej strony bardzo intuicyjne, z drugiej nowatorskie i po prostu fajne. Gra zachwycała grafiką i dynamizmem akcji, pokazując siłę drzemiącą w małym przyjacielu z logiem Nintendo na obudowie. Sporą zmianą w stosunku do pierwowzoru było przedstawienie akcji zza pleców żołnierza. Widocznie twórcy wyszli z założenia, że widok FPP w przypadku DS-a nie sprawdziłby się tak dobrze. Wyszło to zabawie na dobre, bowiem Brothers in Arms DS stał się dzięki temu bardziej taktyczny. Gra podzielona była na trzy kampanie i składała się łącznie z szesnastu misji. Na przejście każdej trzeba było od 30 do 50 minut, co było wynikiem całkiem niezłym. Dodatkowo w czasie zabawy mogliśmy pojeździć czołgiem i postrzelać ze stacjonarnych karabinów. Największą wadą gry była niezbyt wysoka inteligencja przeciwników, ale to akurat w wersji na minikonsolkę nic dziwnego. Brothers in Arms (N-Gage)

Tak, tak! Nawet niezbyt udana konsolka/telefon Nokii doczekała się swojej wersji Brothers in Arms. Ujrzała ona światło dzienne w połowie roku 2008, więc stosunkowo niedawno, a ze strony oficjalnej można pobrać nawet wersję demo. Trzyczęściowa kampania obejmowała operacje z maja 1943 (Tunis), czerwca 1944 (D-Day) oraz grudnia 1944 (bitwa o Ardeny). W zabawie dowodziliśmy oddziałami 101 Powietrzno Desantowej oraz brytyjską 1 Dywizją, wypierając Niemców z Europy oraz Afryki. Nawet na niewielkim ekraniku N-Gage wrogie pojazdy wybuchały aż miło!

Brothers in Arms: Double Time – średnia ocen w internecie 47.2% (wersja Wii)

Wydana we wrześniu 2008 roku wersja na rewolucyjną konsolę Nintendo nie zdobyła ani uznania recenzentów, ani graczy. Śmiano się nawet, że pod względem zmarnowanego potencjału gra przebiła niechlubne Far Cry Vengeance. Patrząc tylko na średnią ocen, można już spostrzec, że była to zdecydowanie najsłabsza gra z serii. W Double Time, podobnie jak w wersji oryginalnej, akcję ukazano z perspektywy pierwszej osoby. Pod względem fabularnym gra jest kontaminacją wcześniejszych „dużych” produkcji. Graczy nie zdziwi zatem fakt, że wskakiwaliśmy raz to w buty Matta Bakera raz Joe Hartsocka. Całość zawierała się w ponad 30 misjach, w których po raz kolejny sprawialiśmy Niemcom tęgie baty. Choć z pozoru kontroler Nunchuk wydawał się naturalnym do wydawania rozkazów drużynie, to w zetknięciu z rzeczywistością okazało się jednak, że pomysł kompletnie nie wypalił. Sterowanie było koszmarne, a inteligencja zarówno partnerów, jak i przeciwników wołała o pomstę do nieba. Gra była także kiepsko zoptymalizowana, więc czasami w czasie większych starć oglądaliśmy... pokaz slajdów.

Na tym przegląd gier z frazą Brothers in Arms w tytule wypada zakończyć. Niechaj nie zmyli was opisywany jako ostatni Double Time. To tytuł zdecydowanie odstający od pozostałych. Reszta gier z serii rodem z Gearbox Software trzyma świetny poziom i ma spore rzesze wielbicieli. Warto do nich wracać, zwłaszcza gdy chce się poczuć klimat II wojennych shooterów.

Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
12/11/2008 18:40

EiB ma swoją że tak powiem charkaterystyczną treść:D Gra jak dla mnie jest świetna jak wszystkie częśći BiA :)

Vojtas
Gramowicz
11/11/2008 19:58
Dnia 11.11.2008 o 19:52, Valium napisał:

To, ze wyszlo naraz na wszystkie platformy nic nie znaczy, po prostu mogli np. skonczyc wersje na inne platformy wczesniej i wydac cala gre dopiero kiedy wszystkie byly skonczone, pfff...

Ale to TY postawiłeś swoją tezę bez żadnego poparcia w faktach. Bo niby co próbujesz udowodnić? Że wersja PC to crap, a konsolowa uber?

Usunięty
Usunięty
11/11/2008 19:52

To, ze wyszlo naraz na wszystkie platformy nic nie znaczy, po prostu mogli np. skonczyc wersje na inne platformy wczesniej i wydac cala gre dopiero kiedy wszystkie byly skonczone, pfff...




Trwa Wczytywanie