Dlatego też, oprócz standardowej broni bocznej, szczególną uwagę przykładają oni do szkolenia w strzelbach – broni o niezwykłej sile rażenia i mocy obalającej, skutecznej wszakże jedynie w bezpośrednim starciu na krótkim dystansie. Szkoleni specjalnie do zdobywania umocnień przeciwnika i walki w budynkach, dysponują również ograniczonym wachlarzem umiejętności biotycznych, opartych głównie na mocach telekinetycznych. Dzięki podniesieniu, rzutowi i odkształceniu są oni w stanie wystawić na ostrzał niemalże każdego schowanego przeciwnika. Dodatkowo, specjalistyczne szkolenie szturmowe sprawia, iż są wyjątkowo niebezpieczni w walce wręcz. Dlatego też bardzo często prą odważnie do przodu bez względu na okoliczności, warunkowani tylko jedną myślą – rozkazem zdobycia czy też zajęcia określonego punktu. Nie spoczną, dopóki zadanie nie zostanie wypełnione, zdając sobie doskonale sprawę z tego, iż to właśnie oni najczęściej otwierają i oczyszczają drogę dla reszty oddziału.
Podporucznik Lee, Szpieg: Pamiętam taką misję, do której zostałem kiedyś przydzielony. Gdzieś na obrzeżach Końskiego Łba, nazwy planety sobie raczej nie przypomnę. Była tam taka mała kolonia górnicza, wiecie, kilka szybów, ze cztery baraki, trochę maszyn, może ze trzydzieści osób. No i kiedyś po prostu przestali odpowiadać. Zadanie było proste i typowe: wylądować, wejść, sprawdzić co się dzieje i w zależności od sytuacji próbować zaprowadzić porządek albo spieprzać. Do zadania dostałem dwóch Szturmowców i Mako. Okrążyliśmy baraki ze cztery razy, zero znaku życia. No to wchodzimy do szybów, bo taki był rozkaz. Tam rozpętało się piekło - nie wiem co im odpieprzyło, ale umocnili się w środku, nie reagowali na próby negocjacji, po prostu zaczęli strzelać. Wiecie, w korytarzach i sztolniach to ja sobie snajperki jako laski mogę najwyżej poużywać. No i wtedy ci moi zaczęli swój cholerny balet. Wiesz, to normalnie było jak nowoczesny asariański balet w zwolnionym tempie. Pełne zgranie, pełna koncentracja, zupełna perfekcja – jeden podnosił, drugi kasował. Potem zmiana. Potem zamiast ciał zaczęły tańczyć w powietrzu skrzynki, jeden podnosi, drugi dopada i kasuje. Człowieku, to było naprawdę niesamowite...
Nie jest to jednakże tylko transporter – to przede wszystkim pojazd bojowy o mocnym pancerzu i potężnym uzbrojeniu. Opancerzenie uzupełnione zostało wyjątkowo silną tarczą kinetyczną generowaną przez wbudowany rdzeń pierwiastka zero. Podstawowym jednak atutem Mako jest zamontowane w obrotowej wieżyczce uzbrojenie: wykorzystujące akcelerator masy potężne działo kalibru 155 mm i współosiowy wielkokalibrowy karabin maszynowy. Dzięki temu pojazd łączy w sobie w perfekcyjny sposób mobilność, odporność na nieprzyjacielski ostrzał oraz olbrzymią siłę ognia. Jego niewielkie rozmiary, kompaktowa budowa i relatywnie mała masa sprawiają zaś, że bez problemu mieści się on w standardowej ładowni naszych fregat, co bardzo szybko uczyniło z niego podstawowy pojazd jednostek desantowych.
Pułkownik Richardson, Korpus Marines: Pojazdy klasy Mako dosłownie zrewolucjonizowały naszą doktrynę wojskową w kwestiach desantu. Wcześniej używaliśmy albo narażonych na zestrzelenie barek desantowych, albo kosztownych, bo jednorazowych kapsuł. W przypadku konieczności zapewnienia wsparcia ogniowego czy transportu było jeszcze gorzej, bo wiązało się to z kolejnym lądowaniem i dostarczeniem sprzętu. Teraz mamy wszystko w jednym, a na dodatek zrzutu może dokonać standardowa fregata, przechodząc przy dużej prędkości na sporej wysokości. Bułka z masłem. Otwieramy ładownię, Mako po prostu wyjeżdża i spada. Włączają się silniki hamujące, pole masy amortyzuje upadek. Cała operacja zrzucenia wysoce mobilnego desantu posiadającego wsparcie artyleryjskie zajmuje może minutę.
Znany nam kosmos to nie tylko układy należące do intergalaktycznej społeczności, która skupiła się wokół zarządzającej i stojącej na straży pokoju Rady Cytadeli. To również tysiące planet i układów zamieszkiwanych przez mniejsze i najczęściej słabiej rozwinięte rasy, które mimo niewątpliwych korzyści, jakie dałoby im partycypowanie w intergalaktycznej społeczności, zdecydowały się na zachowanie niezależności. Rejonem, w którym tego typu polityka jest szczególnie zauważalna, jest kraniec Trawersu Attykańskiego, zwany popularnie Systemami Terminusa. Jest to region, który zamieszkuje wiele pomniejszych ras, odrzucających od lat pomocną dłoń Rady, a uwikłanych w niekończące się wojny, podziały i konflikty. Najlepiej rejon ten opisuje chyba określenie ukute przez naszego znamienitego politologa, profesora Carpentera – Kocioł Attykański. Od czasu kiedy poznaliśmy te rejony galaktyki, ani razu nie można było powiedzieć o pełnej stabilizacji tego rejonu, wciąż jest on jednym z potencjalnie największych ognisk zapalnych w znanym kosmosie.
Nie nam oceniać przyczyny takiego postępowania, skupmy się więc na najbardziej dla nas istotnej rzeczy, czyli skutkach. Jak już wspomnieliśmy, w rejonie tym toczą się permanentne wojny między poszczególnymi rasami. Sprzyja to wszelkiej maści nielegalnym – z naszego punktu widzenia – działaniom, takim jak handel niewolnikami, produkcja substancji odurzających czy kosmiczne piractwo. Systemy stały się przystanią dla wszelkiej maści łotrów i kryminalistów, a z informacji udzielonych nam przez wywiad wojskowy wynika, że bardzo cenieni są tam między innymi ludzcy najemnicy i dezerterzy. Chociaż sporadycznie zdarzają się słabo zorganizowane rajdy na tereny podległe Radzie, ta zazwyczaj podejmuje decyzję o poniechaniu jakichkolwiek akcji odwetowych. Przyczyna jest prosta – podzielone i uwikłane we własne wojny, systemy nie stanowią dla nas praktycznie żadnego zagrożenia. Zorganizowana akcja zbrojna niosłaby zaś ze sobą ryzyko ich konsolidacji w obliczu wspólnego wroga.Obywatel Carpenter, politolog: Kocioł Attykański, czyli tak zwane Systemy Terminusa, to jedno z potencjalnie największych zagrożeń w naszym rejonie. Zresztą sytuacja, która tam panuje, to niemalże perfekcyjne odzwierciedlenie tego, co znamy z własnej historii. Dlatego też, mimo wielu głosów krytykujących decyzje Rady, w pełni popieram jej stanowisko. I zupełnie nie przemawia do mnie argumentacja, że my, ludzie, również zjednoczyliśmy się w obliczu turiańskiego zagrożenia, co ostatecznie doprowadziło nas do wielkiej, intergalaktycznej wspólnoty. My, ludzie – w tym stwierdzeniu kryje się klucz do wszystkiego. Mowa tu bowiem o jednej rasie, podzielonej wszak na narody, ale mającej te same korzenie. W przypadku Kotła Attykańskiego mamy tych ras kilkadziesiąt, które przez setki lat jakże często nie potrafiły nawet znaleźć wspólnego sposobu porozumiewania się. Tutaj nie byłoby happy endu.
Nasza bezkompromisowa postawa jako sojusznika i skuteczne działania polityków w ciągu tych niespełna dwudziestu lat przysporzyły nam zarówno sprzymierzeńców, jak i wywołały wśród niektórych ras dość wyraźne objawy, które nazwać można chyba tylko – i nieco kolokwialnie – zazdrością. Poza oczywistą antypatią w przypadku turian, prym wiodą tutaj volusowie, których politycy nie kryją niechęci i wspomnianej już zazdrości. Wynika to przede wszystkim z plotek i pogłosek, jakoby kolejnym członkiem rady miał stać się właśnie człowiek. Choć stosunki dyplomatyczne ze słynącą z tolerancji rasą asari są poprawne, to jednak największych sprzymierzeńców w składzie Rady upatruje się wśród salarian, stanowiących przeciwwagę dla konserwatywnych poglądów pozostałych jej członków. Jedyną, naprawdę nieprzyjemną sytuacją, był jak dotychczas spór z batarianani, w którym jednakże Rada w stu procentach poparła nasze racje. Cała zaś sytuacja pomogła jedynie wyeliminować ze społeczności ewidentnie słabe ogniwo, jakim byli wspomniani batarianie.
Ambasador Udina: Nasz obecny status oceniłbym jako dobry. Składnikami tej oceny są dwa podstawowe elementy: stan aktualny oraz perspektywy. Obecna sytuacja jest w mojej ocenie dostateczna – rozwiązaliśmy skutecznie problem batariański, wciąż jednak ciągnie się za nami widmo Wojny Pierwszego Kontaktu i brak pełnego zaufania we wzajemnych stosunkach z większością ras. Trudno się dziwić, jesteśmy tu zaledwie kilkanaście lat, na razie wzajemnie się badamy. Jednak bardzo dobrze, a nawet celująco, oceniłbym nasze perspektywy na przyszłość. Naszą siłą są bezkompromisowa polityka kolonizacyjna i zdolność do adaptacji. Dzięki temu z każdym dniem rośniemy w siłę, dokonując w ciągu dziesięcioleci tego, co innym rasom zajęło setki lat. Nie jesteśmy po prostu bierni, wciąż szukamy nowych rozwiązań. I w tym Rada dostrzega swoją przyszłość. A my naszą. Razem, mając pełne prawo głosu, możemy dokonać rzeczy wielkich.