Mass Effect – dzień szósty

Michał Myszasty Nowicki
2008/07/19 18:00
5
0

Profesjonaliści: Szturmowiec

Profesjonaliści: Szturmowiec, Mass Effect – dzień szósty

Szturmowcy to awangarda naszych oddziałów specjalnych. Z pozoru wyglądają i zachowują się jak zwykli Żołnierze, dysponują jednak pewną cechą, która wyraźnie odróżnia ich od pozostałych – szkoleniem biotycznym. Bowiem oprócz doskonałego wyszkolenia w posługiwaniu się pistoletami i strzelbami, wyposażeni zostali w biotyczne implanty, pozwalające na ograniczone użycie kilku talentów związanych z manipulacją polem mocy. Czyni to z nich doskonałych żołnierzy, walczących zawsze w pierwszej linii. Ich niewielkie oddziały służą w naszej armii przede wszystkim do przełamywania obrony przeciwnika, szczególnie pozostającego na silnie umocnionych pozycjach. Specjalnie opracowany trening składa się z wyselekcjonowanych talentów, mających zapewnić Szturmowcom przede wszystkim przewagę podczas walki na krótkich dystansach, w pełnym przeszkód lub umocnień terenie.

Dlatego też, oprócz standardowej broni bocznej, szczególną uwagę przykładają oni do szkolenia w strzelbach – broni o niezwykłej sile rażenia i mocy obalającej, skutecznej wszakże jedynie w bezpośrednim starciu na krótkim dystansie. Szkoleni specjalnie do zdobywania umocnień przeciwnika i walki w budynkach, dysponują również ograniczonym wachlarzem umiejętności biotycznych, opartych głównie na mocach telekinetycznych. Dzięki podniesieniu, rzutowi i odkształceniu są oni w stanie wystawić na ostrzał niemalże każdego schowanego przeciwnika. Dodatkowo, specjalistyczne szkolenie szturmowe sprawia, iż są wyjątkowo niebezpieczni w walce wręcz. Dlatego też bardzo często prą odważnie do przodu bez względu na okoliczności, warunkowani tylko jedną myślą – rozkazem zdobycia czy też zajęcia określonego punktu. Nie spoczną, dopóki zadanie nie zostanie wypełnione, zdając sobie doskonale sprawę z tego, iż to właśnie oni najczęściej otwierają i oczyszczają drogę dla reszty oddziału.

Podporucznik Lee, Szpieg: Pamiętam taką misję, do której zostałem kiedyś przydzielony. Gdzieś na obrzeżach Końskiego Łba, nazwy planety sobie raczej nie przypomnę. Była tam taka mała kolonia górnicza, wiecie, kilka szybów, ze cztery baraki, trochę maszyn, może ze trzydzieści osób. No i kiedyś po prostu przestali odpowiadać. Zadanie było proste i typowe: wylądować, wejść, sprawdzić co się dzieje i w zależności od sytuacji próbować zaprowadzić porządek albo spieprzać. Do zadania dostałem dwóch Szturmowców i Mako. Okrążyliśmy baraki ze cztery razy, zero znaku życia. No to wchodzimy do szybów, bo taki był rozkaz. Tam rozpętało się piekło - nie wiem co im odpieprzyło, ale umocnili się w środku, nie reagowali na próby negocjacji, po prostu zaczęli strzelać. Wiecie, w korytarzach i sztolniach to ja sobie snajperki jako laski mogę najwyżej poużywać. No i wtedy ci moi zaczęli swój cholerny balet. Wiesz, to normalnie było jak nowoczesny asariański balet w zwolnionym tempie. Pełne zgranie, pełna koncentracja, zupełna perfekcja – jeden podnosił, drugi kasował. Potem zmiana. Potem zamiast ciał zaczęły tańczyć w powietrzu skrzynki, jeden podnosi, drugi dopada i kasuje. Człowieku, to było naprawdę niesamowite...

Technika wojskowa: bojowy pojazd piechoty M35 Mako

Technika wojskowa: bojowy pojazd piechoty M35 Mako, Mass Effect – dzień szósty

M35 Mako to godny następca poprzedniej generacji pojazdów bojowych przeznaczonych dla sił szybkiego reagowania i oddziałów marines. Ta grupa pojazdów stworzona została specjalnie z myślą o działaniach ofensywnych małych grup w trudnym terenie, z uwzględnieniem planet o środowisku niekorzystnym dla człowieka. Pojazd jest w stanie pomieścić trzech żołnierzy desantu, zaś wyposażenie go w niewielki rdzeń pierwiastka zero i hamujące silniczki odrzutowe sprawia, iż może on być – w zależności od grawitacji planety – zrzucany nawet z wysokości kilkuset metrów. Dzięki temu można teraz dokonać desantu w relatywnie bezpieczny sposób, bez konieczności lądowania macierzystej jednostki na powierzchni planety czy księżyca. Doskonałe uszczelnienie kadłuba pojazdu zabezpiecza skutecznie załogę przed wpływem jakichkolwiek czynników fizycznych, uwzględniając skrajne temperatury oraz – dzięki ultranowoczesnemu systemowi filtrów – zagrożeń biologicznych i chemicznych. Sześć olbrzymich kół oraz mocny silnik zasilany ogniwem wodorotlenowym zapewniają mu natomiast doskonałą mobilność w każdym terenie.

Nie jest to jednakże tylko transporter – to przede wszystkim pojazd bojowy o mocnym pancerzu i potężnym uzbrojeniu. Opancerzenie uzupełnione zostało wyjątkowo silną tarczą kinetyczną generowaną przez wbudowany rdzeń pierwiastka zero. Podstawowym jednak atutem Mako jest zamontowane w obrotowej wieżyczce uzbrojenie: wykorzystujące akcelerator masy potężne działo kalibru 155 mm i współosiowy wielkokalibrowy karabin maszynowy. Dzięki temu pojazd łączy w sobie w perfekcyjny sposób mobilność, odporność na nieprzyjacielski ostrzał oraz olbrzymią siłę ognia. Jego niewielkie rozmiary, kompaktowa budowa i relatywnie mała masa sprawiają zaś, że bez problemu mieści się on w standardowej ładowni naszych fregat, co bardzo szybko uczyniło z niego podstawowy pojazd jednostek desantowych.

Pułkownik Richardson, Korpus Marines: Pojazdy klasy Mako dosłownie zrewolucjonizowały naszą doktrynę wojskową w kwestiach desantu. Wcześniej używaliśmy albo narażonych na zestrzelenie barek desantowych, albo kosztownych, bo jednorazowych kapsuł. W przypadku konieczności zapewnienia wsparcia ogniowego czy transportu było jeszcze gorzej, bo wiązało się to z kolejnym lądowaniem i dostarczeniem sprzętu. Teraz mamy wszystko w jednym, a na dodatek zrzutu może dokonać standardowa fregata, przechodząc przy dużej prędkości na sporej wysokości. Bułka z masłem. Otwieramy ładownię, Mako po prostu wyjeżdża i spada. Włączają się silniki hamujące, pole masy amortyzuje upadek. Cała operacja zrzucenia wysoce mobilnego desantu posiadającego wsparcie artyleryjskie zajmuje może minutę.

Galaktyczny przewodnik: Systemy Terminusa

Znany nam kosmos to nie tylko układy należące do intergalaktycznej społeczności, która skupiła się wokół zarządzającej i stojącej na straży pokoju Rady Cytadeli. To również tysiące planet i układów zamieszkiwanych przez mniejsze i najczęściej słabiej rozwinięte rasy, które mimo niewątpliwych korzyści, jakie dałoby im partycypowanie w intergalaktycznej społeczności, zdecydowały się na zachowanie niezależności. Rejonem, w którym tego typu polityka jest szczególnie zauważalna, jest kraniec Trawersu Attykańskiego, zwany popularnie Systemami Terminusa. Jest to region, który zamieszkuje wiele pomniejszych ras, odrzucających od lat pomocną dłoń Rady, a uwikłanych w niekończące się wojny, podziały i konflikty. Najlepiej rejon ten opisuje chyba określenie ukute przez naszego znamienitego politologa, profesora Carpentera – Kocioł Attykański. Od czasu kiedy poznaliśmy te rejony galaktyki, ani razu nie można było powiedzieć o pełnej stabilizacji tego rejonu, wciąż jest on jednym z potencjalnie największych ognisk zapalnych w znanym kosmosie. Galaktyczny przewodnik: Systemy Terminusa, Mass Effect – dzień szósty

Nie nam oceniać przyczyny takiego postępowania, skupmy się więc na najbardziej dla nas istotnej rzeczy, czyli skutkach. Jak już wspomnieliśmy, w rejonie tym toczą się permanentne wojny między poszczególnymi rasami. Sprzyja to wszelkiej maści nielegalnym – z naszego punktu widzenia – działaniom, takim jak handel niewolnikami, produkcja substancji odurzających czy kosmiczne piractwo. Systemy stały się przystanią dla wszelkiej maści łotrów i kryminalistów, a z informacji udzielonych nam przez wywiad wojskowy wynika, że bardzo cenieni są tam między innymi ludzcy najemnicy i dezerterzy. Chociaż sporadycznie zdarzają się słabo zorganizowane rajdy na tereny podległe Radzie, ta zazwyczaj podejmuje decyzję o poniechaniu jakichkolwiek akcji odwetowych. Przyczyna jest prosta – podzielone i uwikłane we własne wojny, systemy nie stanowią dla nas praktycznie żadnego zagrożenia. Zorganizowana akcja zbrojna niosłaby zaś ze sobą ryzyko ich konsolidacji w obliczu wspólnego wroga.

GramTV przedstawia:

Obywatel Carpenter, politolog: Kocioł Attykański, czyli tak zwane Systemy Terminusa, to jedno z potencjalnie największych zagrożeń w naszym rejonie. Zresztą sytuacja, która tam panuje, to niemalże perfekcyjne odzwierciedlenie tego, co znamy z własnej historii. Dlatego też, mimo wielu głosów krytykujących decyzje Rady, w pełni popieram jej stanowisko. I zupełnie nie przemawia do mnie argumentacja, że my, ludzie, również zjednoczyliśmy się w obliczu turiańskiego zagrożenia, co ostatecznie doprowadziło nas do wielkiej, intergalaktycznej wspólnoty. My, ludzie – w tym stwierdzeniu kryje się klucz do wszystkiego. Mowa tu bowiem o jednej rasie, podzielonej wszak na narody, ale mającej te same korzenie. W przypadku Kotła Attykańskiego mamy tych ras kilkadziesiąt, które przez setki lat jakże często nie potrafiły nawet znaleźć wspólnego sposobu porozumiewania się. Tutaj nie byłoby happy endu.

Z dziejów Przymierza: Historia dyplomacji

Z dziejów Przymierza: Historia dyplomacji, Mass Effect – dzień szósty

Jak już wiecie, nasze pierwsze kontakty z cywilizacjami skupionymi wokół Cytadeli nie należały do najbardziej udanych. Wojna Pierwszego Kontaktu, choć nie przez nas zainicjowana (i szczęśliwie dla wszystkich stron już zakończona), bez wątpienia będzie jeszcze przez długi czas miała duży wpływ na stosunki dyplomatyczne z turianami. Fakt, iż udało nam się pokonać w bitwie o Shanxi uważaną za niezwyciężoną flotę tej rasy, miał jednak z drugiej strony kolosalne znaczenie podczas naszych pierwszych negocjacji z Radą. Poza wrogo nastawionymi turianami zyskaliśmy sobie bowiem u pozostałych jej członków szacunek i respekt, co znacznie przyspieszyło decyzję o przyjęciu nas w poczet ras mających prawo nazywać Cytadelę „stolicą”. Dopatrzono się w nas bowiem nie przyszłych wrogów, lecz sprzymierzeńca o wielkim, choć niewykorzystanym jeszcze w pełni potencjale, porównywalnym z najpotężniejszymi rasami społeczności. Choć to Rada dyktowała warunki, świadoma faktu, iż w pełni zmobilizowana turiańska flota mogłaby wymazać nas z mapy kosmosu, pozostawiono nam pełną niezależność i przyznano pełnię praw przysługujących pełnoprawnym członkom społeczności nie wchodzącym w skład Rady.

Nasza bezkompromisowa postawa jako sojusznika i skuteczne działania polityków w ciągu tych niespełna dwudziestu lat przysporzyły nam zarówno sprzymierzeńców, jak i wywołały wśród niektórych ras dość wyraźne objawy, które nazwać można chyba tylko – i nieco kolokwialnie – zazdrością. Poza oczywistą antypatią w przypadku turian, prym wiodą tutaj volusowie, których politycy nie kryją niechęci i wspomnianej już zazdrości. Wynika to przede wszystkim z plotek i pogłosek, jakoby kolejnym członkiem rady miał stać się właśnie człowiek. Choć stosunki dyplomatyczne ze słynącą z tolerancji rasą asari są poprawne, to jednak największych sprzymierzeńców w składzie Rady upatruje się wśród salarian, stanowiących przeciwwagę dla konserwatywnych poglądów pozostałych jej członków. Jedyną, naprawdę nieprzyjemną sytuacją, był jak dotychczas spór z batarianani, w którym jednakże Rada w stu procentach poparła nasze racje. Cała zaś sytuacja pomogła jedynie wyeliminować ze społeczności ewidentnie słabe ogniwo, jakim byli wspomniani batarianie.

Ambasador Udina: Nasz obecny status oceniłbym jako dobry. Składnikami tej oceny są dwa podstawowe elementy: stan aktualny oraz perspektywy. Obecna sytuacja jest w mojej ocenie dostateczna – rozwiązaliśmy skutecznie problem batariański, wciąż jednak ciągnie się za nami widmo Wojny Pierwszego Kontaktu i brak pełnego zaufania we wzajemnych stosunkach z większością ras. Trudno się dziwić, jesteśmy tu zaledwie kilkanaście lat, na razie wzajemnie się badamy. Jednak bardzo dobrze, a nawet celująco, oceniłbym nasze perspektywy na przyszłość. Naszą siłą są bezkompromisowa polityka kolonizacyjna i zdolność do adaptacji. Dzięki temu z każdym dniem rośniemy w siłę, dokonując w ciągu dziesięcioleci tego, co innym rasom zajęło setki lat. Nie jesteśmy po prostu bierni, wciąż szukamy nowych rozwiązań. I w tym Rada dostrzega swoją przyszłość. A my naszą. Razem, mając pełne prawo głosu, możemy dokonać rzeczy wielkich.

Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
20/07/2008 15:07

Wczoraj byłem w Empiku i zwaliło mnie z nóg, jak ujrzałem nalepkę PL/ANG ! Jedyne, co bardziej uwielbiam od anglojęzycznych gier to gry, w których mogę wybrać język! Gratulki dla Biołeru i zespołu polonizującego! Róbta multilanguage, to będzie gitez!

Usunięty
Usunięty
20/07/2008 12:15

oj szkoda że tydzień dobiega końca bo był to jeden z najlepszych... jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości czy zakupić czy nie to chyba zostały one rozwiane

Usunięty
Usunięty
20/07/2008 10:38

Raczej..zatoka perska albo lepiej bliski wschódAle tak poza tym to dzisiejszy teks taki lekko podwiędły....




Trwa Wczytywanie