Zjeżdżalnia, czyli jedna gra z kilku perspektyw - Lost: Zagubieni

lurynowicz & Spayki
2008/04/19 18:00

Spayki: To mógłby być następny, jakże twórczy, tekst zaczynający się od ponadczasowych słów „gry na licencji z reguły...”. Dalszą część znacie: że dobrych adaptacji filmów ze świecą szukać; że służą one (adaptacje, nie świece) wyłącznie napychaniu portfeli pazernych wydawców; i wreszcie - że płyta, na którą wydaliście ostatnie pieniądze prócz tytułu nie ma nic wspólnego z Waszą ulubioną, hollywoodzką produkcją. Wniosek? Ten felieton nie będzie taki. Choćby ze względu na fakt, iż poruszone przez nas zjawisko rozpatrywać należy na co najmniej kilku płaszczyznach.

Zjeżdżalnia, czyli jedna gra z kilku perspektyw - Lost: Zagubieni

Spayki: To mógłby być następny, jakże twórczy, tekst zaczynający się od ponadczasowych słów „gry na licencji z reguły...”. Dalszą część znacie: że dobrych adaptacji filmów ze świecą szukać; że służą one (adaptacje, nie świece) wyłącznie napychaniu portfeli pazernych wydawców; i wreszcie - że płyta, na którą wydaliście ostatnie pieniądze prócz tytułu nie ma nic wspólnego z Waszą ulubioną, hollywoodzką produkcją. Wniosek? Ten felieton nie będzie taki. Choćby ze względu na fakt, iż poruszone przez nas zjawisko rozpatrywać należy na co najmniej kilku płaszczyznach.

Lurr: Z tą hollywoodzką produkcją to masz na myśli Uciekającą pannę młodą? ;) Co do świec: kiedyś w czasie sztormu odcięci od świata latarnicy zjadali świece wykonane ze zwierzęcego łoju. Może należałoby iść właśnie tym tropem? Tak poważnie, to wiem, że kręciłeś swoim uroczym noskiem po ukończeniu produkcji Ubi. Cóż, ja przed premierą ustaliłem sobie odpowiedni punkt odniesienia. Zdawałem sobie sprawę, że od gry nie powinienem wymagać cudów i że będzie ona najprawdopodobniej interaktywnym filmem niż pełnoprawnym „szpilem” no i cóż – niewiele się pomyliłem. Mimo to jest w Lost: Via Domus wiele elementów, które niezwykle mi się podobają. „Fajne menu” (hehehe)? Nie tylko. Jak tu obojętnie przejść obok świetnie zrealizowanych cut-scenek i takich uroczych rzeczy, jak sekcje „poprzednio w Lost” - kurde, toć to żywcem z telewizora wyjęte! Dla mnie miodzik. Przez takie szczegóły buduje się klimacik, który – podobnie jak w serialu – jest nie do zarzucenia. W pierwszych chwilach pojawienie się czarnego dymu naprawdę wywołuje panikę.

Spayki: Panikę przede wszystkim wywołuje zatrważająca długość gry. Po łyknięciu dwóch pierwszych epizodów z ciekawości zerknąłem na listę achievementów: „Complete Episode 6” i zaraz potem „Finish the game”. Siedem odcinków?! Cztery godziny (po odliczeniu scenek przerywnikowych i ekranów informujących o procesie wczytywania kolejnych lokacji zostaje połowa tego czasu) „zabawy” i Lost pęka. Obecność w poprzednim zdaniu cudzysłowie nie jest bynajmniej przypadkowa. Ciężko bowiem mianem zabawy – z definicji czegoś przyjemnego – określić kontakt z tak niedopracowaną produkcją. Czego, jako fan serialu, spodziewałem się po tej adaptacji? To proste – dobrze wyglądającej gry przygodowej z naciskiem położonym na zagadki logiczne. Co dostałem? Nijaką, ograniczoną z każdej możliwej strony przeszkodami nie do sforsowania dżunglę, jaskinie zbudowane z dwóch tekstur na krzyż i powtarzane do znudzenia zadania z cyklu „mały elektryk”. No tak, ale oczywiście wszystko rekompensuje wrzucający ciary na plecy tekst „previously on Lost”.

Lurr: Zagadki logiczne? Powiedz sobie szczerze, czy w serialu bohaterowie rozwiązywali łamigłówki rodem z Wyspy Małp? Film opiera się głównie na domysłach i głównie celowałbym w dialogi i wydarzenia. Owszem, zagadki są niezbędne w każdej przygodówce, ale nie stawiałbym ich w przypadku Losta na pierwszym miejscu. Dżungla nie do sforsowania? Spodziewałeś się GTA 815? Witamy w realnym świecie. Pozwolę sobie na gdybanie. Gdybyś chciał zapuścić się głębiej w gąszcz, na pewno nie namówiłbyś do tego nikogo z rozbitków, a sam raz-dwa zostałbyś załatwiony przez czarny dym albo Innych. Po co więc komplikować życie i na siłę opracowywać algorytmy sztucznie losujące rozmieszczenie roślinności by sprawić, że dżungla jest niepowtarzalna? Fakt, długość gry jest kpiną, ale fabuła rekompensuje to z nawiązką. Zauważ też, że skupiamy się tu tylko i wyłącznie na historii Elliota Maslowa, a w serii telewizyjnej mieliśmy kilkunastu bohaterów. Stąd też i taka długość rozgrywki. Przed premierą trudno było mi sobie wyobrazić, jak można by zaprojektować koncepcję gry opartej na takim serialu. Chodzenie tylko po dżungli wydawałoby się trochę durnym rozwiązaniem. Tak mamy tu wszystkiego po trochu, a scenki przerywnikowe znakomicie dopełniają całość.

Spayki: Jeżeli kręcę się między drzewami i co chwilę Maslow proponuje mi wycieczkę inną drogą, to chyba nie do końca jest to w porządku. Wszystkiego co ważne dowiaduję się podczas nieinteraktywnych etapów gry? Okej, rozumiem, tylko po co w takim razie zmuszać Gracza do powtarzania tych samych czynności po "n" razy? Nie łatwiej byłoby dorzucić tutaj opcję „skip”? Dialogi siłą gry? Wolne żarty. „Wejdź w interakcję z bohaterami znanymi z serialu” - niezłe hasło na pudełko. Jak to wygląda w praktyce? Puste wymiany zdań z Kate, Sayidem, Hurleyem i całą resztą. Ja rozumiem, że gra kręci się wokół Elliota, ale dlaczego pozostałe postacie przedstawiono jako kukły? Równie dobrze na ich miejscu można by postawić budki informacyjne. Gra absolutnie nic by na tym nie straciła. Ech, idę wymienić kilka owoców na dwie pochodnie.

Lurr: Odpowiedz sobie szczerze, do kogo gra jest kierowana? Do fanów serialu. Zagubieni są jedną z tych produkcji, której odcinki ogląda się po kolei i bez opuszczania, a więc wielbiciele i tak wiedzą, o co chodzi. Po co więc powtarzać kilka razy to samo. Charlie śpiewający „You all everybody” ma klimacik, nie mów „nie”. Handlowanie nie jest złym pomysłem, no bo jak inaczej zapewnić sobie przetrwanie? Wątek fabularny wątkiem fabularnym , ale jeść coś trzeba. Co do dowiadywania się w trakcie stałych fragmentów gry (oops! To nie FIFA!) - nie rozumiem Twoich zarzutów. To chyba normalne, że najważniejsze szczegóły scenariusza poznaje się w trakcie przerywników?

Spayki: Problem polega na tym, że w Ubi odwróciło zasady – w Loście esencją są cut-scenki, a etapy stricte growe pełnią funkcję łączników. Mnie to nie odpowiada, ale co kto lubi. Jeżeli chciałbym obejrzeć film – poszedłbym do kina albo włączył telewizor. Zgodzę się natomiast, że ten tytuł można traktować jako nową gałąź rozgrywki – połączenie filmu i gry. Widz-gracz prowadzony jest za rączkę z punktu A do punktu B, nie napotyka na drodze żadnych trudności, czasem powinien coś wcisnąć, ale jeżeli tego nie zrobi – nie ma problemu, sekwencja zostanie powtórzona (ewentualnie system wykona zadanie za niego). I super, tylko widzisz, dla mnie Via Domus to nadal gra i jako taka niewiele ma do zaoferowania.

GramTV przedstawia:

Lurr: No dobra, podpuszczasz mnie tu wymyślaniem wątków o interaktywnych filmach dedykowanych casualowemu odbiorcy. Ok, Phantasmagoria to na pewno nie jest, ale i tak gra się bardzo przyjemnie. Owszem, prowadzony byłem za rączkę, ale nie jest to przedstawione jakoś przesadnie natarczywie – gracz o tym zapomina, skupiając się na fabule i klimacie (moc!). Trudno w takim przypadku ustrzec się przed stwierdzeniem o odcinaniu kuponów od sukcesu pierwowzoru, ale jeżeli te kupony są całkiem strawne, to dlaczego tego nie robić? A według mnie znakomite zakończenie gry na pewno warte zobaczenia, choć faktycznie – co do jego ceny, to bym się zastanowił.

Spayki: Ustalmy jedno, nie uważam Losta za grę jakoś wybitnie słabą. Nie twierdzę, że nie znajdą się osoby, którym tak podana historia przypadnie do gustu. Do mnie jednak ona – najzwyczajniej w świecie – nie trafiła, nie poczułem klimatu i nie dałem porwać się idei szybkiego przeglądu ważniejszych wydarzeń z kilkudziesięciu odcinków serialu (od katastrofy samolotu, poprzez odkrycie bunkra, do wysadzenia łodzi przez Locke’a). Co więcej, zakończenie pozostawiło pewien niesmak. Chciałem wyciągnąć z całej tej opowiastki jakieś odpowiedzi, a dostałem jedynie kolejne pytania. Jednak – i tu Cię zaskoczę – nie żałuję tych paru godzin spędzonych w skórze fotoreportera z lewym stuffem na dysku laptopa.

Lurr: A tak żeś psioczył! Ja też nie żałuję tych kilku (niestety tylko kilku) godzin. Bawiłem się dobrze, a klimacikiem twórcy dla mnie trafili w dziesiątkę. Żałuję tylko faktu, że wiele osób ze względu na dosyć niskie oceny w serwisach branżowych nie sięgnie po produkcję i naocznie nie przekona się o jej zaletach (o wadach też, ale nielicznych). W końcu najłatwiej jest krytykować (myślicie dlaczego pojechaliśmy ze Zjeżdżalnią, hehe?). Ubi coraz gorzej radzi sobie ze swoim line-upem i tak jakby trochę robi to wszystko na odwal. No ale tym razem im się udało i wybaczam. Liczę jednak na kolejne gry z cyklu CSI – to jest dopiero jazda! : )

Spayki: Wiesz, nie żałuję głównie ze względu na fakt, iż niczym młody pelikan łykam wszystko, co z Lostem związane. Mimo to dostrzegam przy tym wady tej produkcji (toż już Gotowe na wszystko doczekały się lepszej egranizacji!). I zgadzam się, że z Ubi dzieje się coś niepokojącego. Cóż, może po prostu ostatnimi czasy przytrafiło się im kilka wypadków przy pracy i nie ma się nad czym na dłuższą metę przejmować? Zresztą Jade, tfu... Ubi... jestem w stanie wiele wybaczyć.

Komentarze
14
Lurrcio
Gramowicz
20/04/2008 13:30
Dnia 20.04.2008 o 12:58, ROTFL napisał:

Co do pomysłu na recenzowanie gier w ten sposób, to jestem za, ale mogliście wybrać setki innych tytułów, a nie takiego kloca na licencji na początek.

Stąd tytuł: "Zjeżdżalnia". Bierzemy głośne tytuły, które wcale nie muszą być najlepsze. Np. taki Strategic Command to świetna gra, a mało kto o niej słyszał, więc branie jej do Zjeżdżalni nie ma sensu i analogicznie.

Usunięty
Usunięty
20/04/2008 13:17

Bardzo ciekawy tekst jeszcze w Lost nie grałem ale wydaje mi się że jest fajna

Usunięty
Usunięty
20/04/2008 12:58
Dnia 19.04.2008 o 22:43, THE WITCHER1990 napisał:

Z tej recenzji wyniosłem tyle: Jak tu nie piracić gier? Jeśli za 80 czy 90 zł otrzymujemy grę słabą, krórką (4 godz śmiech!!!) to kto się na to skusi! Co innego cod4 ponoć krótka ale jak grywalna! A Losty nic sobą nie repezentują!

Rzeczywiście kupno tej gry interesem życia nie jest, ale piractwo nie jest jedynym wyjściem. Wystarczy po prostu poczekać kilka miechów i ta gra będzie chodzić za jakieś 20 zł, albo na allegro dostaniesz za drobne pieniądze (od jakiegoś naiwnego gracza, który rzeczywiście to kupił za 80zł ;)), więc tak źle nie jest. Chyba że tak ciągnie cię do grania w każdą grę w momencie jej premiery, ale z drugiej strony po co grać w ogóle, skoro gra jest słaba ;).Rozwiązanie: czekasz miesiąc aż komuś kto kupił znudzi się ta gra -> wbijasz na allegro i kupujesz za kilkanaście złotych grę -> przechodzisz ją w 4 godziny -> sprzedajesz odzyskując część środków ;). Możesz też poczekać, aż cena nowej gry po prostu szybko spadnie (efekt E.T. :P).Co do pomysłu na recenzowanie gier w ten sposób, to jestem za, ale mogliście wybrać setki innych tytułów, a nie takiego kloca na licencji na początek.




Trwa Wczytywanie