Battlefield: Bad Company 2 - betatest

Grzegorz Ornoch
2009/11/30 18:30

Pierwsze starcia już za nami!

Pierwsze starcia już za nami!

Pierwsze starcia już za nami!, Battlefield: Bad Company 2 - betatest

Programiści ze szwedzkiego studia DICE wydając Bad Company, udowodnili dwie ważne rzeczy. Po pierwsze pokazali, że seria Battlefield, znana dotychczas głównie z trybu wieloosobowego, może zostać udanie wzbogacona o fabularyzowaną kampanię dla jednego gracza. Drugą, dla wielu najważniejszą kwestią było to, że mimo pecetowego rodowodu, charakterystyczny gameplay cyklu świetnie sprawdza się także w realiach konsolowych. Potwierdzeniem tego jest nieustające zainteresowanie rozgrywką sieciową w pierwszą część. Idąc za ciosem, deweloperzy postanowili ulepszyć to, co już w oryginale dobrze funkcjonowało, tak by po premierze sequela gracze mieli solidne podstawy ku temu, aby to właśnie nowemu Battlefieldowi poświęcić długie godziny na masterowanie swoich postaci w trybie multiplayer. Beta w ofensywie

Termin wypuszczenia wersji beta Bad Company 2, ulokowany w okolicach niedawnej premiery opus magnum Infinity Ward, potwierdza tylko, jak wielkie aspiracje mają Szwedzi. To oczywiście tylko nasze zawiłe teorie spiskowe, ale coś musi być na rzeczy, skoro w niedługim odstępie czasowym dane jest nam porównać dwa FPSy, konkurujące ze sobą o miano najlepszego multiplayera. Pojawia się jednak pytanie, czy w ogóle słuszne są – siłą rzeczy i tak nieuniknione – skrupulatne porównania nowego Battlefielda do kasowego hitu wydanego przez Activision. Śmiemy twierdzić, że prócz perspektywy rozgrywki, realiów nowoczesnych konfliktów zbrojnych oraz systemu rozwoju postaci, obie gry podążają zupełnie innymi ścieżkami. I bardzo dobrze. Dzięki temu gracze mają wybór pomiędzy odmiennymi spojrzeniami na wirtualne pole nowoczesnych bitew, a to, jaki typ rozgrywki ostatecznie przypadnie im do gustu, rozstrzygnie o wyniku tej niezwykle ciekawej konfrontacji.

Tryb wieloosobowy w Battlefield: Bad Company 2 jest rozwinięciem idei zapoczątkowanych w pierwszej odsłonie, sięgających w rzeczywistości do mechanizmów zaprojektowanych na potrzeby Battlefield 2. Po tym, co zdążyliśmy do tej pory przetestować, jesteśmy pewni, że gra usatysfakcjonuje starych wyjadaczy, choć ortodoksów zapatrzonych w odległą datę premiery Battlefielda 3 raczej do siebie nie przekona. Doskonale znany z pierwszego Bad Company system rozgrywki poddano liftingowi zarówno w kwestii założeń, jak i samej jego otoczki. Pojawiło się kilka miłych i przydatnych funkcjonalności, znacząco wpływających na i tak już wysoką grywalność tytułu. Mimo iż udostępniona nam sieciowa beta została bardzo mocno okrojona do zaledwie jednej mapki o nazwie Arica Harbor oraz trybu Rush (obecnego w prequelu pod nazwą Gold Rush), bawiliśmy się doprawdy długo i wybornie. Nie obyło się przy tym bez paru nie do końca przyjemnych wpadek, ale z racji wczesnej jeszcze wersji kodu, byliśmy w stanie różnego typu techniczne potknięcia przełknąć. Niemniej odnotować je należy, co też za kilka akapitów uczynimy. Wśród piasku i gruzu

Obszar umiejscowiony wśród pustynnych piasków i niewielkich wzniesień stopniowo pokazuje niemal każdy składowy aspekt - całkiem rozbudowanej notabene - rozgrywki drużynowej. Zasady trybu Rush są bliźniacze z tymi z poprzedniej odsłony, z tą jednak różnicą, że skrzynie ze złotem zastąpiono czymś przypominającym sporych rozmiarów ładunek wybuchowy sterowany przez wbudowany komputer, umieszczony w pancernej skrzynce. Zadaniem jednej z drużyn jest obrona owych obiektów, podczas gdy drugi team, mając do dyspozycji ograniczoną ilość respawnów, musi je zniszczyć. Zabawa przebiega w kilku etapach, co wynika z faktu podzielenia mapy na sektory. Na każdym z nich ulokowano dwa kluczowe dla obu zespołów punkty ze skrzyniami, zaś kolejne segmenty obszaru rozgrywki odblokowywane są po ich zdobyciu. W zależności od umiejętności każdego z zespołów, runda może trwać od kilku do nawet kilkudziesięciu minut, po czym strony konfliktu zamieniają się rolami.

Szczególną przyjemność sprawiało nam uczestniczenie w ataku, który przy dobrze zorganizowanej grupie wygląda niczym zbrojna nawałnica, przedzierająca się przez połacie otwartego terenu i uderzająca ostatecznie z niszczycielską siłą na bazę wroga. Problem w tym, że rzadko mieliśmy okazję takowe skoordynowane ataki przypuszczać - głównie kończyło się na dosyć chaotycznych eskapadach, gdzie sporo zależało od szczęścia i celnego oka poszczególnych graczy. Zdarzały się sesje, gdy do przejęcia terenu nieprzyjaciela wystarczył jeden dobrze zaplanowany rajd. Ale bywały też mniej optymistyczne momenty, kiedy po nawet siedemdziesięciu respawnach drużyna atakująca nie była w stanie wedrzeć się za wrogie okopy. Siłą i filozofią całej zabawy w Bad Company 2 jest zatem, jak już zdążyliśmy zaznaczyć, szeroko zakrojona współpraca. Zachęca do niej choćby sam znakomity projekt mapy udostępnionej w becie. Arica Harbor to przykład na tyle zróżnicowanego terenu, by każda z klas postaci dostępnych w grze (o których za chwilę) mogła czuć się możliwie jak najswobodniej. Są tu zarówno otwarte przestrzenie, idealne do walk z wykorzystaniem pojazdów, ciasne uliczki i zakamarki stworzone do tego, by móc sprawdzić skuteczność strzelb, jak i wzniesienia oraz drobna roślinność służące za naturalną osłonę snajperom. Teren jest na tyle duży i wystarczająco urozmaicony, by nawet po kilkunastu rundach gracz mógł odnaleźć jakieś nowe, ciekawe miejsce.

Istotny jest fakt, iż mapa jest bardzo plastyczna i podatna na deformację otoczenia. Jest to świetny element gameplaya, sprawiający, że niemalże każda konfrontacja wygląda trochę inaczej. Dzięki usprawnionej technologii Frostbite z pierwszej odsłony, teraz możemy doszczętnie niszczyć zabudowania, które po odpowiednim ostrzale z ciężkiej broni walą się niczym domki z kart, często grzebiąc pod gruzami wrogie jednostki. Wygląda to znakomicie, szczególnie wówczas gdy wykorzystujemy moc uderzeniową czołgów. Zapewniamy, że camperzy nie mają w tej grze łatwego życia, gdyż siłą rzeczy zobligowani są do ciągłego przemieszczania się. Kucnięcie za murkiem czy ścianą budynku nie daje żadnej gwarancji przetrwania – w każdej chwili owe zabudowania mogą zawalić się na głowę. Czterech to już armia

Łącząc te elementy z imponującą skalą bitew, otrzymujemy w rezultacie niezwykle sugestywne wyobrażenie prawdziwego frontu wojennego. Zaprojektowana w taki sposób rozgrywka niejako wymusza na uczestnikach raczej przemyślane działania zespołowe, będące w rzeczywistości jedyną słuszną metodą w drodze do zwycięstwa, aniżeli szybkie samotne szarże. Gra jest przez to bardziej stonowana, zaś tempo prowadzonych akcji często pozwala na zastanowienie się nad kolejnym posunięciem.

Na taki, a nie inny styl zmagań dość istotny wpływ mają także cztery dobrze uzupełniające się klasy postaci, będące oczywiście standardem w większości podobnych tytułów. Poszczególne typy żołnierzy zaprojektowano tak, by ich indywidualne umiejętności sprawnie uzupełniały się w trakcie potyczek. Mamy zatem szturmowca (Assault), wyposażonego w karabin maszynowy stanowiący broń podstawową oraz pistolet i granatnik. Prócz dużej siły ognia, jaką oferują karabiny, klasa ta posiada możliwość roznoszenia zapasów amunicji. Wystarczy wyrzucić w pobliżu sprzymierzeńców skrzyneczkę pełną nabojów, by uzupełnić ich zapasy. Drugim z archetypów jest medyk (Medic), uzbrojony w ciężki karabin PKM (z koszmarnym czasem przeładowania), pistolet i... defibrylator. Cechą kluczową dla tej klasy jest możliwość leczenia kompanów poprzez roznoszenie apteczek działających na zasadzie skrzyń z amunicją oraz - w razie potrzeby - reanimowania poległych na polu bitwy. Do tej drugiej czynności służy właśnie defibrylator, którego można używać także jako broni! Trzecia z klas to inżynier (Engineer) korzystający z lżejszych karabinków szturmowych z tłumikami, pistoletów oraz broni prawdziwie dużego kalibru, czyli wyrzutni rakiet (zamiennie z minami przeciwpancernymi). Poza samym strzelaniem i niezastąpionym wsparciem w razie ataku czołgowego, inżynier potrafi naprawiać pojazdy, co wygląda identycznie jak w prequelu. Ostatnią klasą jest snajper (w grze pod nazwą Recon) uzbrojony – co oczywiste – w różnego typu karabiny snajperskie, pistolet oraz detonowane zdalnie ładunki wybuchowe. Te ostatnie są bardzo przydatne przeciwko pojazdom oraz idealnie nadają się do zastawiania pułapek wewnątrz budynków.

Każda z przygotowanych klas postaci oferuje nieco inny styl rozgrywki, ale zapewniamy, że niezależnie od tego, czy wcielamy się w medyka, czy też mechanika, frajda jest taka sama. Może jedynie ostatni z przedstawionych wyżej typów żołnierzy wymaga odrobinę więcej wyczucia od gracza i troszkę lepszego wykorzystywania do własnych celów terenu, z racji słabego - w przypadku bliskiego kontaktu - uzbrojenia. W trakcie zabawy nie dostrzegaliśmy poza tym żadnych wyraźnych atutów faworyzujących któryś z archetypów na tle innych.

Z klasami postaci wiąże się niezwykle przyjemny aspekt, jeden z tych kluczowych, które niemalże uzależniają od gry. Mianowicie wraz z postępami na polu bitwy i awansowaniem do coraz wyższych rang oficerskich odblokowujemy rożnego rodzaju dodatki (na wzór perków z Modern Warfare) ulepszające zarówno postać, jak i pojazdy, a także zyskujemy oczywiście dostęp do nowego uzbrojenia. Ulepszeń jest całkiem sporo - od zwyczajnego powiększenia zasobności magazynka, po wpływanie na wytrzymałość pancerzy czołgów czy skuteczność poszczególnych rodzajów broni. Zdobycie tych najlepszych upgrade’ów wymaga nie lada wprawy i znacznych umiejętności, co z pewnością docenią weterani. Jest to wystarczający powód, by rozgrywka nie stawała się monotonna i z każdą porcją punktów doświadczenia wciągała coraz bardziej. Nie ma nic przyjemniejszego od dźwięku informującego nas o awansie kontrolowanej przez nas klasy na kolejny poziom, dzięki czemu motywacja do walki wzrasta równie szybko, jak wartość na liczniku informującym o czasie spędzonym w grze. Zanim zdołaliśmy oderwać się od Bad Company 2 na tyle, by móc spisać na spokojnie wrażenia z zabawy, nie wiadomo jak i kiedy stuknęło nam w sumie kilkanaście godzin obecności na serwerach. A przypominamy, że mamy do czynienia zaledwie z betą, co niewątpliwie dobrze wróży na przyszłość, kiedy dostaniemy w swe ręce co najmniej kilka - równie jak Arica Harbor - emocjonujących etapów. Programiści z DICE odrobili lekcję, grając wnikliwie w Modern Warfare, by potem przemycić kilka patentów z produkcji Infinity Ward do swego dzieła. Dzięki temu gameplay nabrał rumieńców, stał się jeszcze głębszy od tego z poprzedniej części i jeszcze przyjemniejszy, acz nadal przy tym pozostając wymagającym i niezwykle satysfakcjonującym.

GramTV przedstawia:

Czołgiem przez pustynię

Charakterystycznym dla całej serii Battlefield atrybutem, nadającym rozgrywce wyrazu, są pojazdy – w Bad Company 2 cechujące się bardzo przystępnym i przyjemnym modelem jazdy. Beta daje możliwość sprawdzenia w akcji trzech ich typów, a właściwie trzech i pół. Możemy zasiąść za sterami czołgu, przejechać się uzbrojonym w ciężki karabin maszynowy Humvee oraz szybko przemieścić z miejsca na miejsce zwrotnym (nieuzbrojonym) quadem. Została nam ta tajemnicza połówka. Prócz wehikułów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu w paru miejscach na mapie znajdują się stanowiska z panelem sterującym małym śmigłowcem – nazwijmy go – szpiegowskim (przypominającym wynik pracy modelarza), wyposażonym w monochromatyczny wizjer wskazujący cel rakietom.

Jeżeli graliście w grę Frontlines: Fuel of War, zapewne doskonale kojarzycie przydatne drony. Gwoli wyjaśnienia dodamy, że są to małe, bezzałogowe, zdalnie sterowane maszyny wyręczające na polu walki żołnierzy. Jest to jedna z nowości w trybie multiplayer Bad Company 2. Mały śmigłowiec potrafi wznieść się na tyle wysoko, by sprawiać trudności w ustrzeleniu go, zachowując przy tym odpowiedni dystans dla efektywnego ostrzału. Draństwo często daje się we znaki i warto je zawczasu wyeliminować, tym bardziej że za zniszczenie owego latadełka można dostać aż sto punktów cennego doświadczenia. Wadą zabawy tym maleństwem jest fakt, że w trakcie obsługi panelu sterującego jesteśmy całkowicie bezbronni i narażeni na ewentualne ataki z zaskoczenia. Uroki betatestów

Nasze ogólnie pozytywne wrażenia z rozgrywki multiplayerowej psuły niestety usterki techniczne. Prawdę powiedziawszy, jak na wersję beta nie było ich zbyt wiele, co naturalnie cieszy, ale te, które od czasu do czasu dawały o sobie znać, okazały się wystarczająco frustrujące, by poświęcić im oddzielny akapit. Do najbardziej uciążliwych należały utraty połączenia z serwerami, najczęściej pojawiające się w momentach, kiedy akurat wpadaliśmy w trans zdobywania dużej ilości punktów, przepadających bezpowrotnie w wyniku błędu. Ni stąd, ni zowąd nagle lądowaliśmy w menu głównym gry. Podobnie rzecz miała się z dokumentnym zawieszaniem się bety, co zdarzyło się w trakcie kilkunastu godzin zabawy trzykrotnie - pomocna okazała się w takim wypadku jedynie ostateczność, czyli restart konsoli. Poza owymi dwoma najbardziej denerwującymi uchybieniami (na szczęście sporadycznymi) gra w wersji beta działała szybko i stabilnie.

Pomijając czysto techniczne dolegliwości, stwierdziliśmy też, że twórcy powinni rozpatrzyć poprawę kilku drobnych elementów występujących w samej rozgrywce. Przede wszystkim bardzo brakuje w grze – wydawałoby się oczywistej - możliwości czołgania się, która byłaby niezwykle istotna choćby dla klasy snajpera. Obecnie można jedynie kucać, co przy okazji mogłoby zostać w jakiś sposób zobrazowane na przykład odpowiednią ikonką. W związku z tym, że w grze dość często padamy ofiarą wrogich pocisków, projektanci postanowili nieco urozmaicić chwilę pomiędzy zejściem a respawnem. Pojawia się wówczas specjalna kamera skierowana na naszego zabójcę. Niestety, póki co opcja ta szwankuje, ukazując bardzo często przenikające się wzajemnie obiekty, ściany lub zupełnie niezrozumiałe elementy otoczenia. Patent zainspirowany podobnym rozwiązaniem z Modern Warfare ma niebagatelny wpływ na przebieg rozgrywki, gdyż zdradza na chwilę pozycję zawodnika z drużyny przeciwnej, co jest niewątpliwie poważnym utrudnieniem dla snajperów, zmuszonych przez to do częstych przebieżek po mapie.

Do premiery pozostało jeszcze sporo czasu, liczymy więc na to, że niedoróbki zostaną - jeśli nie całkowicie, to chociaż w znacznej mierze - wyeliminowane, bo zabawa w trybie wieloosobowym już teraz dostarcza mnóstwa pozytywnych emocji. Może narazimy się tymi słowami wielu graczom, ale jeśli nudzi Cię zanadto chaotyczny i zbyt szybki multiplayer u konkurencji, to zdecydowanie polecamy mieć Battlefield: Bad Company 2 na uwadze. Już teraz, na etapie betatestów gra się wyśmienicie, a - znając życie - twórcy jeszcze bardziej dopieszczą swe dzieło, na co mają całkiem sporo czasu, wszak do premiery pozostały prawie cztery miesiące. Multiplayer zapowiada się wybornie, teraz zaś czekamy na pierwsze grywalne próbki kampanii dla jednego gracza.

Komentarze
30
Usunięty
Usunięty
19/01/2010 13:39

No to w takim razie trzeba czekać.A co do MW2 jest dobra ale na chwilkę popsztykać bo na dłuższą metę to lepszy jest pierwszy MW na promodzie

Usunięty
Usunięty
19/01/2010 12:18

Ehh nie moge się doczekać ;D

Usunięty
Usunięty
19/01/2010 12:08

@PepsonBeta rusza bodajze 28 stycznia czyli za 9dni, wiec jeszcze beda info, skad sciagnac bete i aktywowac key.Mam nadzieje ze pojdzie z gorki bo juz mnie nervia dzieci z granatnikami w MW2.




Trwa Wczytywanie