Driver: San Francisco - pierwsze wrażenia

Co wspólnego mają Dodge Challenger R/T z 1970 roku, San Francisco i Londyn? Otóż w tym ostatnim zorganizowano wczoraj prezentację gry Driver: San Francisco, której główną ozdobą był wspominany amerykański wózek. Prezentację należącą do gatunku tych, które lubię najbardziej, czyli w pełni interaktywną. Innymi słowy dali nam pograć. I muszę powiedzieć, że choć Driver: San Francisco nie powalił mnie na kolana, to jednak grało się nad wyraz przyjemnie. Naprawdę.

Co wspólnego mają Dodge Challenger R/T z 1970 roku, San Francisco i Londyn? Otóż w tym ostatnim zorganizowano wczoraj prezentację gry Driver: San Francisco, której główną ozdobą był wspominany amerykański wózek. Prezentację należącą do gatunku tych, które lubię najbardziej, czyli w pełni interaktywną. Innymi słowy dali nam pograć. I muszę powiedzieć, że choć Driver: San Francisco nie powalił mnie na kolana, to jednak grało się nad wyraz przyjemnie. Naprawdę.

Driver: San Francisco - pierwsze wrażenia

Seria Driver przeżywała ostatnimi czasy ciężkie chwile. Po ciepło przeze mnie wspominanych pierwszej i drugiej części, pojawiły się dwie kolejne, które nie zdobyły uznania zarówno w oczach graczy, jak i moich. Studio Reflections postanowiło jednak jeszcze raz wrócić do tej marki, tym razem poświęcając nowej grze naprawdę sporo czasu. Prace nad Driver: San Francisco trwają bowiem już od pięciu lat, a twórcy podczas prezentacji opowiadali o tym, że naprawdę dużą wagę przyłożono do każdego aspektu gry, począwszy od odpowiedniego zbalansowania modelu jazdy, przez dopracowaną sztuczną inteligencję, a skończywszy na wiernym oddaniu klimatu tytułowego miasta.

Zacznijmy jednak od samej historii. Gra rozpoczynać ma się niedługo po wydarzeniach, których mogliśmy być świadkami w końcówce Driv3r, tak więc spotkamy oczywiście starych znajomych. Naszym alter ego będzie jak zwykle policjant Tanner, któremu dzielnie sekunduje, będący jego partnerem, niejaki Jones. Pierwsze sceny i misje scenariuszowe skupiają się również wokół postaci Jericho, nie jest więc wykluczone, że właśnie on będzie głównym czarnym charakterem.

Tutaj chciałbym ostrzec Was o potencjalnym spoilerze, jednak ujawnienie zamysłu twórców jest konieczne, by jakoś uzasadnić najbardziej chyba kontrowersyjny mechanizm przełączania się między samochodami. Bardzo niejednoznaczne zakończenie w Driv3r sprawiło, że ekipa Reflections miała wyjątkowo dużą swobodę w interpretacji wydarzeń. Zatem śpieszę z wyjaśnieniem, że nadnaturalne zdolności Tannera wynikają z faktu, iż nasz ukochany glina po prostu... śni. W krótkiej scence na początku Driver: San Francisco widzimy go leżącego w nienajlepszej kondycji na szpitalnym łóżku, podłączonego do aparatury monitorującej stan zdrowia. Zabieg kontrowersyjny i ciekawy, ale czy sprawdza się w praktyce?

Owszem. Początkowo bałem się, że wszystko będzie zbyt udziwnione (i chwilami takie jest), ale między innymi dzięki temu Driver: San Francisco wraca do swoich korzeni. Podczas kilkudziesięciominutowej rozgrywki ani razu nie wysiadłem z samochodu, wszelkie operacje zmiany wózka odbywają się dzięki nowej „zdolności” Tannera. Owszem realizmu w tym za grosz, ale ma to dwie zalety. Po pierwsze nie mamy kiepsko zrealizowanych misji „chodzonych”, które były zdecydowanie najsłabszym elementem późniejszych odsłon serii. Po drugie zaś, pozwoliło to twórcom na zróżnicowanie samych zadań – Tanner bowiem nie tyle przesiada się do innego pojazdu, co „wciela” się w jego kierowcę. Pomysł jest więc kontrowersyjny, jednak twórcy potrafili go dobrze wykorzystać.

Nie ma również dzięki temu potrzeby, by w sztuczny sposób urozmaicać zadania. Jako policjant w oznakowanym radiowozie wziąłem udział w pościgach, kierowałem też karetką pogotowia, wiozącą pacjenta do szpitala, jako kierowca ekipy reporterskiej pomagałem nagrać materiał o piratach drogowych, czy też prezentowałem możliwości Forda GT40 potencjalnemu klientowi. Zapewne wiele osób stwierdzi, że to wyjątkowo naciągane, ale uwierzcie – w dobrej zabawie w niczym to nie przeszkadza, dodatkowo wprowadzając do Driver: San Francisco sporo humoru.

Jak już wspominałem, w Driver: San Francisco będziemy przede wszystkim jeździć. Na tym aspekcie zabawy opierały się wszystkie misje, które miałem okazję zaliczyć. Podzielono je na dwie grupy – zadania związane z wątkiem fabularnym i sandboksowe misje poboczne. Po wplecionym w fabułę tutorialu otrzymujemy bowiem dostęp do kilku typów zadań, z których przynajmniej część musimy wykonać, by odblokować misję scenariuszową. Twórcy zarzekali się, że zrobili wszystko, by nawet te poboczne zadania były jak najbardziej urozmaicone, choć – jak łatwo się domyślić – wiele z nich opartych będzie na podobnych schematach.

Początkowo jesteśmy na stałe przywiązani do poczciwego (i jakże pięknego!) Dodge’a Challengera, jednak po kilku pierwszych misjach odblokowuje nam się pierwszy garaż, w którym możemy parkować samochody zakupione za specjalne punkty reputacji (zdobywane za każdą bez mała akcję w świecie gry). Jest to o tyle istotne, że do wielu zadań potrzebować będziemy wózków o określonych charakterystykach. Do swej dyspozycji otrzymamy w Driver: San Francisco 140 modeli licencjonowanych aut, a wśród nich całe mnóstwo filmowych klasyków z szerokim wachlarzem „amerykanów” na czele. Nie zabraknie również samochodów europejskich z bogatą kolekcją Lamborghini (jest Countach), czy kultowego DeLoreana.

GramTV przedstawia:

Skoro przez cały czas będziemy w Driver: San Francisco jeździć, model jazdy jest jedną z najbardziej istotnych kwestii. Nie ukrywam, że jest on mocno zręcznościowy, o jakimś daleko posuniętym realizmie nie możemy tutaj na pewno mówić. Cała sztuka polega wszakże na tym, że daje nam on naprawdę wiele frajdy. Jak Wam zapewne wiadomo, nie jestem mistrzem kierownicy pada, ale nawet na soniaczowym Dual-Shocku jeździło mi się nad wyraz przyjemnie. Wyraźnie odczuwa się różnicę w sposobie przeniesienia napędu, mocy poszczególnych wózków, czy nawet ich masie i bezwładności. Ten model jazdy najlepiej chyba określiłby przymiotnik „filmowy” – jest bardzo efektowny, a zarazem wymaga przynajmniej odrobiny wyczucia.

Dla mnie niezwykle ważną rzeczą był również fakt, że w Driver: San Francisco zaimplementowano widok z kokpitu. Nie jest to co prawda poziom wyznaczony przez Shift 2, ale szalone pościgi po zatłoczonym mieście zupełnie inaczej obserwuje się z perspektywy kierowcy. Ogólnie w grze otrzymamy cztery różne kamery: wspomniane już wnętrze auta, widok z maski, ze zderzaka oraz tradycyjny zza samochodu. Najmniej polecam ten ostatni ze względu na pracę kamery, która przede wszystkim przy lawirowaniu w wąskich zaułkach potrafi czasem dać w kość.

Bardzo pozytywnie muszę się też wypowiedzieć o sterowanych przez SI kierowcach. Gdyby takie skrypty znalazły się w GTA IV... Kiedy wpadamy na czerwonym na skrzyżowanie, ruch praktycznie zamiera – samochody hamują, starają się zjechać nam z drogi, do rzadkości należały sytuacje, kiedy dochodziło do niewielkich karamboli. Mówiąc krótko, komputerowi kierowcy mają naprawdę dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy. To samo dotyczy pieszych. Jeśli liczyliście na rozjeżdżanie ich niczym w grach Rockstara – zapomnijcie. Driver: San Francisco, to gra wzorowana na filmach z lat 70 i 80, piesi zawsze zdążą odskoczyć sprzed maski naszego rozpędzonego samochodu. Dodam tu jeszcze, że przez dłuższy czas za wszelką cenę starałem się sprowokować sytuację, w której komputerowi kierowcy „zgłupieją” i doprowadzą do wielkiego karambolu. Odniosłem spektakularną porażkę.

Najbardziej rozczarowała mnie oprawa wizualna. Driver: San Francisco – przynajmniej w zaprezentowanej nam wersji na PS3 – nie zachwyca graficznie. O ile modele pojazdów są poprawne i dość solidne, o tyle otoczenie nie obfituje w zbyt wiele szczegółów, a budynki z bliska wyglądają często jak kartonowa dekoracja. Inna sprawa, że przez 90% czasu gry oglądamy je zza szyby rozpędzonego auta, a dodatkowo gra przez cały czas działała bez najmniejszych zacięć. Ekipa zarzeka się, że pełna wersja ma bez problemów trzymać poziom 60 klatek na sekundę. Podobał mi się też bardzo dźwięk silników. Muscle cary gulgoczą i ryczą swoimi potężnymi silnikami, japońskie odkurzacze gwiżdżą dziarsko, a całość uzupełnia jeden z najbardziej podobających mi się w grach odgłosów wkręcającej się sprężarki.

Interakcja z otoczeniem w Driver: San Francisco, to efektowny standard. W zasadzie jesteśmy w stanie staranować i rozwalić wszystko poza budynkami i murkami. Skrzynki na listy i gazety, latarnie uliczne, nawet przystanki autobusowe - wszystko to rozleci się, gdy uderzy w nie nasz samochód. On również podatny jest na uszkodzenia, choć to głównie zabieg kosmetyczny i wynikający z zasad rozgrywki. O stanie naszego wozu informuje nas prosty pasek na ekranie, osiągnięcie jego końca oznacza dla nas konieczność przeniesienia się do następnego pojazdu. Kolejne stłuczki i kolizje coraz bardziej dewastują nasz pojazd, odrywają się zderzaki, lusterka, maski, czy atrapy chłodnicy. Uszkodzenia nie wpływają jednak (niestety) w jakiś bardzo znaczący sposób na osiągi, czy prowadzenie naszego pojazdu.

Driver: San Francisco, po tych kilkudziesięciu minutach zabawy i kilku zrealizowanych misjach ma moim zdaniem spore szanse na przywrócenie blasku serii. Oczywiście pod warunkiem, że w dalszej części gry zaserwowane nam zostaną zróżnicowane zadania, poziom trudności będzie nieco większy, niż w tutorialu, a twórcy nie zapędza się zbyt daleko w tworzeniu „onirycznego” klimatu. Owszem, sporo tu umowności, ale też bardzo dużo adrenaliny, a bardzo dobrze moim zdaniem zbalansowany model jazdy potrafi dać ogromną frajdę. To gra, która ma przede wszystkim bawić i mam wrażenie, że w tej roli ma szanse sprawdzić się znakomicie.

Komentarze
15
Usunięty
Usunięty
01/10/2011 22:27

Ta gra to najgorsza gra na świecie.Była u mnie 30min na dysku później poleciała na półkę.Nie kupujcie tego syfu za 80zł kupcie co kolwiek nawet simsy na konsole są od tego lepsze

Usunięty
Usunięty
01/10/2011 22:25

Ta gra to najgorsza gra na świecie. Była u mnie na dysku rekordowe 30min później poszła na półkę.Nie kupujcie tego syfu kupcie sobie za te 80zł co kolwiek innego nawet simsy na konsole są od tego lepsze.

Usunięty
Usunięty
03/05/2011 17:47

Ta gra dla mnie to taki... Wheelman.




Trwa Wczytywanie