Gore Verbinski – „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” - recenzja

Trashka
2007/05/24 03:05

Jazda bez trzymanki

Jazda bez trzymanki

Jazda bez trzymanki, Gore Verbinski – „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” - recenzja

Czekaliśmy na ten film z wielką niecierpliwością, a zarazem niepokojem. Temperaturę podgrzewała świadomość, że często już sequel odbiega poziomem od jedynki, a co dopiero część trzecia... A jak wszyscy wiemy, trailery bywają mylące, na przykład zawierając jedyne warte uwagi sceny filmu. Cóż zatem można powiedzieć o najnowszej odsłonie Piratów z Karaibów po seansie?

Można to ująć nader lapidarnie i obrazowo: Klątwa Czarnej Perły przypominała wielką lunaparkową karuzelę, Skrzynia umarlaka (trudno oprzeć się wrażeniu, że w polskiej wersji językowej powinna to być jednak „skrzynia umrzyka”) to już diabelskie koło, zaś Na krańcu świata jawi się jako kolejka górska. Słowem: gigantyczna eskalacja. Dostaliśmy istną dziką jazdę bez trzymanki.

Wprawdzie oczy uważnych widzów – czy raczej, gwoli uczciwości, widzów, którzy lubią się doszukiwać drobiazgów nawet w filmie stricte rozrywkowym – wyśledzą sporo ewidentnych nielogiczności, lecz zapierająca dech w piersiach akcja (jak to podczas jazdy górską kolejką) skutecznie odwróci uwagę większej części widowni. Niestety, chwilami aż wydaje się, iż scenariusz był kilkukrotnie zmieniany, a gdzieniegdzie zaplątały się pozostałości poprzednich wersji.

Przyjrzyjmy się jednakże samej fabule. Jak pamiętamy, nasza ekipa, w osobach Elizabeth Swann (Keira Knightley), Willa Turnera (Orlando Bloom), tajemniczej wiedźmy Tia Dalmy (Naomie Harris) i cudownie przywróconego do życia Barbossy (Geoffrey Rush) oraz gromady bitnych, a jednocześnie przezabawnych marynarzy, postanawia wyruszyć na ratunek niezrównanemu piratowi, szalonemu kapitanowi Sparrowowi (Johny Depp). Sprawa nie jest taka prosta, gdyż wspomniany został duszą i ciałem porwany do Luku Davy’ego Jonesa – jest to najgorsze piekło dla żeglarza, z którego nie ma ucieczki. Nie ma? No tak, dla naszych bohaterów nie ma rzeczy niemożliwych, co najwyżej męczące. Ale nawet dla nich dotarcie do owego miejsca okazuje się nad wyraz wyczerpujące.

Po drodze będą musieli zahaczyć o Singapur, gdzie spotkają (a spotkania tego nie można nazwać miłą herbatką po obiedzie) jednego z dziewięciu władców piratów – kapitana Sao Fenga (świetny w tej roli Yun-Fat Chow). A to wszystko stanowi zaledwie początek przygody... Widzów czeka jeszcze „zlot” piratów z całego świata, na którym pojawi się cała plejada barwnych indywiduów, i dużo, dużo więcej. W trakcie obfitej w oszałamiające efekty specjalne akcji dowiemy się mnóstwa ciekawostek o bohaterach i o piratach tego uniwersum. Bo jest to specyficzne, odmienne od naszego uniwersum, gdzie występują nadnaturalne siły, mające może i wspólne nazwy z istotami z różnych legend, mitologii i klasycznych „morskich opowieści”, ale ów misz-masz prezentuje się nader specyficznie. Oczywiście, można się przyczepić, że wszystko zostało przerobione na amerykańską modłę, lecz znacznie przyjemniej potraktować to jako odrębny świat o własnej poetyce.

Poznamy również motywy ukryte za akcją ratunkową dla Sparrowa. Myślicie, że stoją za nią szlachetne porywy serca bądź honor? Cóż, dość rzec, iż nie jest to takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Autorzy filmu wyciągają coraz to nowe motywy i tajemnice niczym białe króliki z kapelusza magika, a strony i sojusze co chwila się zmieniają. Istny kolorowy kalejdoskop. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że choć Piraci z Karaibów: Na krańcu świata wręcz zalewają scenami prowokującymi salwy śmiechu, tak że widzowie przypominają łódeczki na wzburzonym morzu, to jednak została tam również przemycona zaskakująca kropla goryczy. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że ta odsłona przygód kwalifikuje się na wyższy target wiekowy niż poprzednie dwie części, pomimo iż obraz ów oficjalnie prezentowany jest jako film od 12 lat. Nie chodzi o to, że dwunastolatki będą się źle bawić, ale raczej nie docenią wielu rzeczy.

Owa gorycz przebija już z początkowej sceny, potem tu i ówdzie padają ciężkie słowa – a to o świecie, w którym coraz mniej można zdobyć, o zaniku choćby śladowego honoru, jakby ludzie karleli duchem... Czy wreszcie o tym, że metafizyczna strona rzeczywistości mniej znaczy niż materialna. Już nie pakty z upiorami dają władzę nad morzami, już nie moce rządzą światem, lecz pieniądz. Nadnaturalne istoty zostają obrócone w niewolników ludzi. Trzymanie z przegranymi to żaden honor, a przyjęcie strony zwycięzców to po prostu dobry interes. Nie przypadkowo za pająka w pajęczynie spisków, czarny charakter, przy którym de facto bledną piraci, robi przedstawiciel Kompanii Wschodnioindyjskiej (Tom Hollander).

Tylko czy taka rzeczywistość jest do zaakceptowania dla prawdziwych bohaterów? W każdym razie my, widzowie, nie pozostajemy przybici zbyt długo. Nie pozwala na to znaczna dawka rozbrajającego patosu i cała masa gagów. Gagi komediowe opierają się głównie na duetach (na przykład, znane z poprzednich części, para piratów albo para „czerwonych kurtek”) i zbiorowych „scenach nieufności” (nie ma to jak wdzięczna konwersacja kilku osób celujących do siebie z pistoletów).

GramTV przedstawia:

Kolejną kwestią odwołującą się raczej do doświadczenia nieco starszych widzów jest sposób realizacji filmu. Poszczególne elementy fabuły stanowią perskie oko, notorycznie puszczane ku odbiorcy. Początek filmu to niemal hołd złożony musicalom o piratach, których powstało całkiem sporo. Potem widzimy liczne odwołania do różnych filmów przygodowych oraz... rejestrujemy wyraźny ukłon (zwłaszcza muzycznie) w stronę westernu.

Generalnie ścieżka dźwiękowa stanowi wielki plus filmu. Znakomite są także zdjęcia, notabene możemy czuć się dumni, gdyż personalia osoby zań odpowiedzialnej świadczą, iż to nasz krajan. Na pochwałę zasługują efekty specjalne, niestety z jednym wyjątkiem, który jest tak fatalny, że aż zęby bolą, a w dodatku występuje w nader istotnym momencie. Przypominają się stare filmy, w negatywnym znaczeniu słowa „stare”. Popisy aktorów sprawiają za to czystą przyjemność – absolutnie wszystkich, choć oczywiście Johny Depp jest jak zwykle niezrównany.

Podsumowując: jeżeli komuś nie spodobały się poprzednie części Piratów z Karaibów, raczej nie będzie ukontentowany, ale dla fanów to prawdziwa gratka. Wszystkiego dostaną w dwójnasób albo i w trójnasób, a do tego zaprawione smaczną odrobiną goryczy, sprawiającą, że film wydaje się jakby doroślejszy. Jedna rada: nie kupować popcornu, bo i tak wypadnie z otwartych ust...

Plusy: + humor + zapierająca dech w piersiach akcja + znakomite zdjęcia i efekty specjalne (z jednym wyjątkiem) + dobrze dobrana muzyka + świetna komediowa gra aktorska Minusy: - nieco za dużo nielogiczności (nawet jak na film, w którym nie szukamy logiki) - jeden fatalny efekt specjalny w newralgicznym dla akcji momencie

Tytuł: Piraci z Karaibów: Na krańcu świata (Pirates of the Caribbean: At World's End) Reżyser: Gore Verbinski Scenariusz: Terry Rossio, Ted Elliot Zdjęcia: Dariusz Wolski Muzyka: Hans Zimmer Obsada: Johny Depp, Orlando Bloom, Keira Knightley, Geoffrey Rush, Jonathan Pryce, Bill Nighy, Yun-Fat Chow, Jack Davenport, Naomie Harris Produkcja: USA, 2007 Dystrybucja: Forum Film Poland Sp. z o.o. Strona WWW: tutaj

Komentarze
17
Usunięty
Usunięty
03/01/2008 13:32

Pierwsze dwie części mi się podobały, ale to powala :D Świetnie się ogląda, no i ta akcja.

Kotleciq
Gramowicz
26/05/2007 20:07

no nie zgodze sie, bardzo lubie piratow i podoba mi sie 1 i 2 czesc chociaz w 1 wiecej humoru bylo :-)

Usunięty
Usunięty
24/05/2007 12:55
Dnia 24.05.2007 o 11:49, Daimon_Frey napisał:

Może i tak, ale taką ma rolę i ona znakomicie pokazuje jakim dobrym to on jest aktorem i jakie charakterystyczne postaci potrafi świetnie zagrać. IMO główną zaletą samych Piratów jest właśnie Depp w roli Sparrowa

Co nie oznacza że nie robi z siebie błazna :) A Piraci to jedne komercyjne "halo" przesiąknięte tandetą.




Trwa Wczytywanie