World of Warcraft: Wrath of the Lich King - pierwsze wrażenie

Lucas the Great
2008/11/16 18:44

Dodatek do WoW bez wielkiego "wow!"

Na początek coś z klimatem... mroźnym zresztą

Dodatek do WoW bez wielkiego "wow!"

Dodatek do WoW bez wielkiego

Na dobry początek należy zastanowić się nad jedną sprawą. Jakie znaczenie na dłuższą metę ma pisanie o zaletach i wadach nowego dodatku do najpopularniejszego MMORPG na świecie? Osoby, które posiadają w tej chwili World of Warcraft na swoich dyskach, w większości przypadków już zainstalowały Wrath of the Lich King. W najgorszym razie zainstalują wkrótce. Ich nie musimy do niczego przekonywać ani od niczego odciągać – prawdopodobnie właśnie lewelują postaci i nie mają czasu czytać tego artykułu. Znowuż jeśli ktoś postanowił zacząć się bawić w produkcję Blizzarda, ale jeszcze nie zmobilizował środków finansowych, raczej nie zwielokrotni wysiłków (ani nie zrezygnuje) z powodu naszego artykułu. Czy jest więc ktokolwiek, komu przyda się owa publikacja? Otóż jak najbardziej tak.

Gra z abonamentem polega między innymi na tym, że w pewnym momencie użytkownicy mogą sobie odpuścić, by ewentualnie wrócić później. Dla takiej grupy – bardzo przecież licznej – kluczową sprawą może być jakość nowego dodatku. Oprócz tego istnieją w narodzie jednostki niezdecydowane, dla których Wrath of the Lich King może być kluczowym faktorem. Jeśli jest świetny, to wysupłają środki na zakup trzech pudełek potrzebnych do pełnej zabawy. Jeśli nie jest, darują sobie wydatki. Zdecydowaliśmy się więc na początek spojrzeć na ów dodatek z dwóch punktów widzenia – dla starych graczy na emeryturze i dla potencjalnych nowych użytkowników World of Warcraft. Oczywiście to jedynie punkty wyjścia, ale uznaliśmy je za ważne dla całości tekstu.

Dla tych, którzy odeszli

Nowy dodatek nie wprowadza zaskakujących zmian. Pod tym względem znacznie lepiej prezentował się poprzedni – The Burning Crusade. Jeśli więc konwencja rozgrywki była powodem odejścia na emeryturę, to Blizzard nie zrobił nic, byście wrócili. Nie zmieniło się podejście do struktury zadań, nie ma rewolucji w mechanice, w zasadzie nie ma dla Was nic. Bo przecież nowy kontynent nie skusi Was do powrotu... Gdyby zdarzyło się tak, iż powodem odejścia była szata graficzna, to już sprawa nie jest taka oczywista. Blizzard zrobił spory krok naprzód i wrażenia estetyczne poprawiły się. Kolejnym powodem udania się na długi urlop mogło być znudzenie ciągłym graniem w tych samych lokacjach – tu oczywiście Wrath of the Lich King zapewne okaże się skutecznym wabikiem. Nowy kontynent to szansa na odpoczęcie od starych pejzaży i na spotkanie nowych wrogów. Do tego Northrend prezentuje siłą rzeczy wyższą jakość graficzną, bo można było tu zastosować w pełni wszelkie dobrodziejstwa płynące z modernizacji silnika gry. Dla tych, którzy pierwszy raz

W tym wypadku sprawa jest znacznie prostsza. Jeśli nie chcieliście bawić się w World of Warcraft ze względu na specyfikę rozgrywki, możecie nie chcieć dalej. Blizzard ma sprawdzoną receptę na MMORPG, co potwierdza ilość osób płacących im co miesiąc za zabawę w sieci. Nic więc dziwnego, iż nic nie zostało tu zrewolucjonizowane, a jedynie nieznacznie zmodyfikowane. Bardzo nieznacznie. Jeśli zaś mieliście odczucie, że „podstawka” i dodatek oferują w sumie za mały świat, to problem rozwiązany. Razem z Wrath of the Lich King macie bowiem do dyspozycji ogromny obszar do zwiedzania i zapewnione miesiące rozrywki. Do tego jeszcze nigdy World of Warcraft nie wyglądał tak ładnie...

GramTV przedstawia:

Northrend

Skoro rozprawiliśmy się ze startowymi zagadnieniami, pora zagłębić się w szczegóły. Na początek to, co dla wielu osób jest najważniejsze: nowe lokacje i nowe wyzwania. Pod tym względem Wrath of the Lich King wypada dosyć standardowo. Oto mamy kontynent Northrend, a w nim szereg krain zaludnionych mobami, bossami i eNPeCami hojnie rozdającymi zadania. Wszystko w ładnej grafice, ale nic ponad znany z "podstawki" standard. Trzeba przyznać, że mimo poprawionej grafiki Northrend nie oferuje tak wiele atrakcji, jak to było w przypadku ziem dodanych przez The Burning Crusade. Obszar jest podobny, ale jakby nieco mniej w nim soczystej treści. Oczywiście w tej chwili panuje tam ożywiony ruch, bo gracze, którzy czekali z postaciami na 70 poziomie, rzucili się do eksploracji nowych terenów i radosnego lewelowania. Z czasem pewnie zaludnienie krainy postaciami graczy rozłoży się bardziej równomiernie, ale teraz to tam kwitnie życie towarzyskie. Potencjalnie w każdym razie.

Nie możemy tego powiedzieć arbitralnie, bo trudno z punktu widzenia recenzenta ogarnąć wszystkie serwery, ale w testowanym przez nas przypadku PvP RPG pojawienie się dodatku spowodowało w pewnym sensie ciekawy efekt. Parcie na podnoszenie poziomu jest tak silne, że w zapomnienie poszły wszelakie animozje pomiędzy Sojuszem a Hordą. Postaci z obu frakcji przemykają obok siebie zajęte wykonywaniem zadań i rzezaniem mobów. Sporadycznie ktoś kogoś zaczepi, ale najwyraźniej póki co zapanował magiczny rozejm. Kwiatów nie ma, bo kraina jest lodowa, ale poza tym panuje obraz ogólnej sielanki. Zakłócanej oczywiście odgłosami oklepywania komputerowych przeciwników. Jeśli chodzi o formowanie się tymczasowych grup wzajemnego wsparcia, też panuje radosna swoboda – nie ma czasu na dyskusje, trzeba trzaskać poziomy, więc każdy może się do każdego dołączyć i bez słowa powalczyć przez jakiś czas w grupie. Tak więc dodatek chwilowo wyciął i PvP, i RPG. Z nazwy został serwer. Robota jest robotą...

Pierwszym miejscem, w którym lądujemy na Northrend, jest Borean Tundra. Mają tu swoje przyczółki obie frakcje, w okolicy oczywiście pęta się sporo sił Plagi. O ile kilka początkowych zadań łączy się z obecnością armii sztywnych, dalej Blizzard zafundował już totalną wolną amerykankę, lekko jedynie podpiętą pod fabułę. Zadania niczym nie odbiegają od standardu, czyli większość sprowadza się do „Przynieś ileś tam czegoś tam” albo „Zabij tylu a tylu ktosiów”. Trochę szkoda, bo w innym miejscu (o czym napiszemy później) scenarzyści się nieco bardziej wysilili. Zaznaczmy, że docierając do Northrend, mamy do uciułania 1,5 miliona punktów doświadczenia, by zaliczyć pierwszy awans. Teraz odrobina przeliczeń: za zadanie otrzymujemy zwykle około 20 000 PeDeków, co daje konieczność wykonania ich... 75! Oczywiście po drodze zabijamy moby, więc to wyliczenie należy zmodyfikować o ich wartość. Niestety, wrogowie też nie są specjalnie wysoko wyceniani. Standardem jest 800-900 punktów doświadczenia, choć można i skoncentrować się na zawodnikach za 1,6 tysiąca PD. Czyli – orientacyjnie – musimy wykonać jakieś 40 misji, po drodze zabijając ponad 500 stworków. Dużo. A to dopiero pierwszy z dziesięciu poziomów...

Wracając do misji, twórcy wyraźnie wysłali kreatywność na urlop, do tego zastosowali kilka zagrań poniżej pasa. Bywa, że na jednym małym obszarze trzeba po kolei wykonać kilka zadań. Za każdym razem biegając po własnych śladach i tłukąc odradzające się bestyje. Szkoda, że nie zdecydowano się na powiązanie questów ze sobą w jeden kilkuelementowy. Nie. Najpierw musimy użyć przedmiotu na x stworków, potem w tym samym miejscu kliknąć na x obiektów, a na koniec użyć przedmiotu na x innych obiektów. W rezultacie robi się nieco monotonnie. Fakt, wielu graczy nie zwraca uwagi na sensowność misji, tylko je zalicza i odbiera nagrody, mając w poważaniu głębokim tło fabularne i logikę, ale dla bardziej analitycznych mózgów może to być przykrym doznaniem.

Będąc jeszcze w temacie wypełniania zadań, warto zauważyć, że w tym dodatku co któraś misja wiąże się z użyciem jakiegoś przedmiotu na kolejnych stworkach czy przedmiotach. Dostajemy taki gadżet od zleceniodawcy, następnie musimy go sobie wrzucić gdzieś na pasek, by móc aktywować jego zdolność. Może to być mięcho dla wilków, trójząb na lewiatana czy siatka do ściągania latających wrogów, czy cokolwiek innego. Ciągłe żonglowanie paskiem podręcznym trochę drażni. Zwłaszcza że powstał jedynie nowy standard powtarzalnych misji, a nie jakaś nowa jakość. W służbie Króla Licza

Najciekawiej ze wszystkiego wypada linia fabularna towarzysząca pierwszym krokom nowego typu postaci – Rycerza Śmierci. Obliczona jest na około trzy poziomy doświadczenia (chociaż zapamiętali kosiarze mobów mogą uzbierać nieco więcej PD) i obfituje w wiele ciekawych motywów. Otóż zaczynamy na pokładzie latającej fortecy Arthasa, Króla Licza, jako jeden z jego elitarnych żołnierzy. Poziom 55 – więc słowo „elitarny” ma swoje usprawiedliwienie. Pierwsze zadania to niejako samouczek i wprowadzenie w klimat. Później zaczyna się udział w ofensywie. W tym miejscu Blizzard nawet pokusił się o „przeładowanie” mapy – po zakończeniu zadań gramy na tym samym terenie, ale już odebranym wrogowi (inni gracze brykają dalej po starej wersji). Cóż tam się nie wyczynia! Ukryci w wózku górniczym przedostajemy się na statek nieprzyjaciela i za pomocą jednego z dział dziesiątkujemy doborowe siły stojące na brzegu. Na grzbiecie nieumarłego smoka atakujemy balisty, a wcześniej, za pomocą magicznego oka, dokonujemy zwiadu. Różnorodność misji zachwyca, do tego pojawiają się wątki rodem z rasowego cRPG – ktoś rozpoznaje w nas osobę z przeszłości, sprzed wskrzeszenia przez Arthasa. Dowódca wojsk Króla Licza zmienia stronę konfliktu – a my wraz z nim. Palce lizać.

Niestety, później lądujemy już w normalnym settingu i ze względu na swój poziom – circa 58 – musimy przechodzić znów przez krainy i zadania z poprzedniego dodatku, by móc na koniec dostać się do Northrend. Robi się zwyczajnie, do tego decydując się na tę – ciekawą i potężną – klasę postaci odraczamy zwiedzanie nowego kontynentu. Sam Rycerz Śmierci ma bardzo zróżnicowane ścieżki rozwoju. Niby każda klasa korzysta z trzech drzewek rozwoju, ale tu różnice są znaczne. Można nastawić się na bycie swoistym antypaladynem, zadającym duże obrażenia i leczącym się w trakcie walki – to Blood Death Knight. Zwolennicy gry tankiem też znajdą coś dla siebie – Frost Death Knight działa w taki sposób, dodatkowo posiadając moce umożliwiające „crowd control”. Żeby było jeszcze barwniej, jest Unholy Death Knight, czyli... mag dysponujący przyzwaniami i zaklęciami obszarowymi. Dla każdego coś miłego.

Garść wniosków na koniec

Po pierwsze Wrath of the Lich King jest solidnie wykonaną robotą rzemieślniczą. Stabilne działanie programu i poprawiona oprawa graficzna to zalety warte pochwalenia. Jednakże bez gruntownego przebudowania silnika (jak to zrobiło ostatnio EVE Online) nie da się już więcej wycisnąć z warstwy wizualnej. Dalej z góry widzimy "kafelki" wody czy równin, do tego wyżyłowany do maksimum silniczek czasem się lekko krztusi, generując minimalne (w zasadzie nieszkodliwe) lagi, mimo zastosowania sprzętu powyżej optymalnych wymagań. Fabularnie – za wyjątkiem startowych misji Rycerza Śmierci – Blizzard zaliczył porażkę. The Burning Crusade było znacznie lepsze, a od tego czasu twórcy mieli prawie dwa lata na myślenie. Czyżby wszystkich kreatywnych scenarzystów przerzucono już do innych projektów, zostawiając kilka osób obłożonych obowiązkami ponad ludzką wytrzymałość? Jakoś tak to wygląda. Nic to, fani dalej będą grali i cieszyli się, a przeciwnicy dostali po prostu kolejny argument do jałowych dyskusji. Jałowych, bo nijak nie wpływających na popularność World of Warcraft – najbardziej znanego MMORPG na rynku.

Komentarze
51
Usunięty
Usunięty
16/06/2009 16:15

Gniew Kroła licza ogulnie wymiata mam tako małą recenzje jakby ktos chcial lukononc na gramsajcie mam a moim zdaniem Death Knight jest z byt wypasiony :(

Usunięty
Usunięty
16/06/2009 16:15

Gniew Kroła licza ogulnie wymiata mam tako małą recenzje jakby ktos chcial lukononc na gramsajcie mam a moim zdaniem Death Knight jest z byt wypasiony :(

Usunięty
Usunięty
24/11/2008 20:02

Mówi autor, że BC lepsze? aha... albo nie grał w Wotlk''a, albo ma inny gust niż te millony graczy xD. Wystarczy spojrzeć, co Foreth napisał wyżej, zgadzam się na 100% :D




Trwa Wczytywanie