Hal Duncan – „Welin” – recenzja

Trashka
2006/10/27 21:15

Hal Duncan – „Welin” – recenzja

Ludzie umierają. W tym prostym zdaniu zawiera się cała plejada znaczeń, lęków i nadziei, istny Dance Macabre ludzkiego żywota. Odejście pozostawia piętno na tych, którzy pozostali. Wszyscy albo wierzymy, albo – będąc nawet największymi cynikami i ateistami – hołubimy malutką, nieśmiałą nadzieję na istnienie Wielkiej Kosmicznej Siły. Miałaby ona nadać sens ziemskiej egzystencji, poddać klarowne wyjaśnienie, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, a wreszcie uśmierzyć niepokój związany z uczestnictwem w metafizycznej wieczności. Każdy chciałby, żeby jednak było „coś więcej”. Ale czy jesteśmy w stanie zaakceptować naturę wieczności, udźwignąć owo „coś więcej”? Między innymi z tą kwestią próbuje zmierzyć się Hal Duncan na kartach „Welinu” – opowieści o Księdze, która w pewnym sensie jest światem wszystkich światów.

To, co najbardziej uderza w książce Duncana, to jej forma. Niezwykła konstrukcja, która już na samym wstępie stawia czytelników i czytelniczki przed nielichym wyzwaniem. Każe im mianowicie zrezygnować ze sposobu myślenia przyjętego od dzieciństwa, do którego jesteśmy niebywale przywiązani ze względu na jego wygodę. Przyzwyczailiśmy się, że każda opowieść powinna mieć jasno określony początek, rozwinięcie i zakończenie, a każde wydarzenie zawsze ma wyraźnie sprecyzowane przyczyny i skutki. Ale ta historia taka nie jest i po prostu być nie może, czego stajemy się stuprocentowo pewni, gdy kończymy lekturę.

Styl narracji zaproponowany przez autora przypomina zabawkowy kalejdoskop, my zaś, czytelnicy, jesteśmy dzieckiem, które nim potrząsa. Fabuła rozgrywa się jednocześnie w odległej przeszłości, współczesnej nam teraźniejszości i w przyszłości – w roku 2017. Opowieść toczy się przez tysiąclecia, a jej warianty mają miejsce także w światach alternatywnych. Książka podzielona jest na części, te zaś na mniejsze – opatrzone tytułami kojarzącymi się z pozornie wyrwanymi z kontekstu, lecz najsilniej wyeksponowanymi elementami pomieszanych wspomnień. One również zawierają w sobie jeszcze mniejsze fragmenty. Wszystkie te cząstki to „szkiełka kalejdoskopu”, różnej wielkości i o różnych barwach. Jedne w tonacji łagodnych, ciepłych pasteli, inne – zimne i przygnębiające niczym strach, ból, czy smutek. Czytelnicy mogą ułożyć z nich wiele przyczynowo-skutkowych wzorów i – co najciekawsze – wszystkie będą równie prawdziwe.

Dlaczego owa opowieść musi być zaserwowana właśnie w formie kropek czekających na połączenie, filmowych migawek dopiero co przeznaczonych do produkcji bądź ruchomych szkiełek? Zacznijmy zatem od bohaterów i mitycznej Księgi, do której zdążają i od której odbiegają rozliczne wątki.

Najpierw poznajemy Reynarda Cartera, od dzieciństwa zafascynowanego legendami na temat Księgi ważniejszej niż wszystkie inne. Wierzyli w nią zarówno benedyktyni, cystersi, jezuici, islamscy uczeni, jak i przedstawiciele wielu szkół rabinicznych i kabalistycznych. W oczach jednych miała być to Księga Wszystkich Godzin, inni nazywali ją Księgą Życia lub jak kto woli – umarłych. Twierdzono, że sporządził ją anioł Metaron, Głos Boga i Boski Skryba, na specjalne życzenie Pana, a także, iż jej odpis zrobił sam Lucyfer, i za to właśnie został strącony w otchłań. Jedni sądzili, że zapisane są tam imiona wszystkich istot, które były, są lub nadejdą, inni, że również wszystkie ich uczynki.

Zapoznajemy się też z przyjaciółmi Reynarda: Jackiem, Joeyem i Thomasem. Potem zaś poznajemy siostrę Thomasa, Phreedom, i Finnana, który przed obojgiem otworzył wrota do największej tajemnicy – do Welinu.

Czym jest Welin?

Spróbujmy wyobrazić sobie multiversum. Wieczność, gdzie znajduje się wszystko, co było i co będzie, rozmaite warianty czaso-przestrzeni. Chaos pełen możliwości, zapis zasad funkcjonowania światów, a jednocześnie świat sam w sobie. Coś, co mieści się poza granicami kosmosu i w ludzkiej nieświadomości w jungowskim rozumieniu. Welin sprawia, iż niektórzy ludzie przestają być śmiertelnikami, a stają się enkin, czyli... bogami, demonami i aniołami. Żyją w wielu światach naraz, powracają w różnych cyklach czasu, w rozmaitych wcieleniach i choć mają wielką władzę nad rzeczywistością, są zamknięci w kole swego przeznaczenia i swoich ról, odgrywanych bez końca. Niektórzy jednak próbują się wyrwać.

Przez całą książkę tropimy poprzez czas ścieżki wspomnianych postaci. Obserwujemy Reynarda wędrującego przez różne czasy i światy, przerażające metamorfozy Jacka i Joeya, jak również koleje losu Thomasa, Phreedom i Finnana, uciekających przed Przymierzem, gdyż chcą żyć po swojemu, nie wadząc nikomu.

Ową organizację zawiązali enkin pragnący narzucić swą wizję całej strukturze rzeczywistości. W wizji tej nie ma już miejsca na Suwerenne Moce, na wszystkich tych, którzy chcą żyć na własny rachunek. Przymierze uważa też, iż wie, co jest najlepsze dla zwykłych ludzi. Ich działania najlepiej oddają słowa z pieśni „Mury” Kaczmarskiego – „kto nie z nami, ten przeciw nam”. I podobnie jak w owej piosence pojawia się kwestia, czy w ten sposób jakiekolwiek mury runą dla dawnych bogów i śmiertelników, czy może wyrosną nowe, a między nimi powstaną kazamaty dla wydumanych grzeszników. Innymi, jakże łatwo przychodzącymi na myśl, słowami są te z „radosnej i optymistycznej” piosnki BigCyca: „Już nie będzie terroryzmu, głodu, wojen, zła, wszyscy przecież będą myśleć tak jak brat i ja”.

W swojej książce Duncan daje wyraz lękom przed różnymi „naprawiaczami świata”, którzy swoimi posunięciami doprowadzają albo do totalitaryzmu idei, albo do totalitaryzmu w dosłownym, jak najbardziej fizycznym, tego słowa znaczeniu. Pokazuje zakłamanie aniołów, którzy twierdzą, iż kontrolują rzeczywistość w imię dobra i cywilizacji, naprawdę zaś czynią to ze strachu, z żądzy władzy i braku szacunku dla elementarnej wolności innych. Ot, klasyczny bieg do koryta. Wszystko ma być po ich myśli, a przecież Welin to zwierciadło nieskończonych możliwości, swoisty program, który stwarza inne programy. Narzucenie ich rozwiązań zabije kwintesencję rozwoju i kreacji. Autor krytykuje dwulicowość i fałszywą doniosłość działań.

GramTV przedstawia:

W poszczególnych cząstkach powieści ukazują się też przejmująco oddane sceny przemocy. Przemocy bezsensownej, dla sportu, wobec osób, które raczej nikomu nie zagrażały ani nie zamierzały tego robić. Phreedom zostaje zgwałcona i niemal zakatowana, choć jej tropiciele wcale nie otrzymali takiego rozkazu. To po prostu było „zabawne”. Thomas płaci za swój homoseksualizm, a karę za wyimaginowane zbrodnie, czyli za to, że jest taki, jaki jest, „wypłacają” mu znudzeni kre... to znaczy inteligentni inaczej, którym po prostu nie pasuje do wizji świata. Dlaczego? Niczym w modlitwie Bene Gesserit z „Diuny” Herberta: strach zabija duszę. Duncan piętnuje bezsensowny, nie mający podstaw lęk przed tym, co trochę się różni, który unicestwia w ludziach zdolność do współodczuwania, dokonuje ich metamorfozy w demony, czy raczej w golemy, zabija duszę.

Warto zwrócić baczną uwagę na metafizyczną warstwę książki. Sama idea księgi, która byłaby kopią Welinu, jest po prostu przerażająca. Jeśli istnieje Księga Wszystkich Godzin, co się dzieje z wolną wolą człowieka? Wolumin, na którym zapisano wszelkie uczynki, zwyczajnie niweluje taką możliwość. Rodzą się dziesiątki pytań. Czyżby wolna wola była kłamstwem Boga? Kim lub czym są w takim razie enkin, skoro zawsze przychodzą na świat jako ludzie? Jeśli Welin i Księga stanowią samokorygujący się zapis, kod maszynowy, „program programów”, to czy enkin są niczym zbuntowana AI? Co w takim razie z wszechmocą Boga? Skoro enkin wymykają się „Boskiemu Architektowi”, w którego chcemy wierzyć, w dodatku tworzy ich Welin, oni zaś wpływają na Welin, to kto w takim razie stworzył Welin? Czy w ogóle ukrywa się za nim jakakolwiek wyższa potęga? Kto powołał bogów? Czy Wszechmocny może być zdegradowany? Czy można oszukać przeznaczenie? Co się dzieje ze śmiertelnikami, gdy umierają. No i kim, u licha, jest Reynard Carter?

W trakcie lektury czytający wygenerują jeszcze wiele podobnych pytań, a twórca powieści bardzo ich zaskoczy. Nic nie jest takie, jak mogłoby się wydawać, gdy dopiero otwierali książkę. Na niektóre odpowiedzi trzeba jednak zaczekać do następnego tomu, gdyż „Welin” nie zawiera wszystkich odsłon tej historii.

Rozważania, do których prowokuje Duncan, są doprawdy fascynujące. Autor zresztą funduje czytelnikom i czytelniczkom nie tylko karkołomną przejażdżkę przez gnostyczne reminescencje judeochrześcijańskich i muzułmańskich legend, lecz przede wszystkim przez mitologie różnych krain. Największą, centralną rolę odgrywa sumeryjski mit o Inanie, Eresz i Tammuzie. Wiele person przewijających się przez karty powieści to ci sami bogowie, choć noszą różne imiona w różnych opowieściach, wplątani w pętlę rozgrywki z przeznaczeniem. Autor wręcz niesamowicie wybrnął z kłopotliwych, sprzecznych ze sobą wersji rozlicznych mitów. Choćby już przy okazji implikacji wspomnianej opowieści o Inanie staje się jasne, dlaczego utwór musiał mieć tak fragmentaryczną konstrukcję. Ponadto jeśli opowiadamy o naturze wszechrzeczy i absolutu (nie mylić ze skądinąd bardzo dobrym alkoholem), możemy zaprezentować tylko jego wycinki. W wieczności nie ma czasu ani przestrzeni, ani linearności, a logika traci rację bytu. Sakramentalne pytanie: „co było pierwsze, jajko czy kura?”, pozostaje bez odpowiedzi, a zarazem obie są prawidłowe.

Co do samej formy, warto zauważyć jeszcze, iż Duncana można śmiało nazwać czarodziejem słowa (tu należy się głęboki ukłon w stronę tłumaczki). Potrafi znakomicie manipulować odczuciami, dokładnie tam, gdzie trzeba, rzucając dosadne słowo lub odmalowując niepokojącą, odrealnioną scenę. Jedne chwile opisane są chłodno, w sposób bez mała kliniczny, inne zaś kojarzą się z ulotnymi, pełnymi ekspresji, nieco surrealistycznymi migawkami filmowymi. Prawdziwy majstersztyk to wizje (czy raczej urywki wizji) światów alternatywnych – tych zupełnie fantastycznych w porównaniu z naszą rzeczywistością.

Opowieść Hala Duncana jest dziełem absolutnie unikatowym, pomimo że widać wiele inspiracji. Pierwszą z nich było „Finnegans Wake” Joyce’a, do których zresztą „Welin” jest porównywany przez angielskich krytyków. Wnikliwi dopatrzą się tu i odrobiny Gaimana, i Żelaznego, i Moorcocka. Choć w tym ostatnim przypadku poziom wykonania oraz wysublimowania treści różni się niczym depresja na Żuławach od szczytu w Himalajach na korzyść Duncana. Można dostrzec także pewne podobieństwo przesłania z „Obcym w obcym kraju” Heinleina.

Wieść gminna niesie, iż „Welin” jest szalenie trudny w odbiorze. Zatem na koniec trzeba wyraźnie powiedzieć, że pomimo faktu, iż książka ta należy do bardzo ambitnych oraz dość wymagających lektur, czytelnicy i czytelniczki nie muszą się jej bać. Szczególnie miłośnicy utworów Wolfganga Jeschkego (bądź innych opowieści o podróżach w czasie) oraz wielbiciele puzzli mogą czuć się przygotowani, by z pasją i dzikim okrzykiem podjąć się zadania. Oferuje ona raczej aktywny, a nie bierny, wypoczynek umysłowy, jednak by się dobrze bawić, nie trzeba mieć zadatków na wyrafinowanego artystę albo literackiego Einsteina. Wystarczy nieco ciekawości, pewna doza otwartości na oryginalne pomysły, gotowość do odrobiny gimnastyki umysłowej i – co najważniejsze – umiejętność czytania ze zrozumieniem. Niestety ci, którzy oczekują wyłącznie prostych i zwięzłych wyjaśnień, podanych niczym kotlet na talerzu, ukontentowani nie będą.

Plusy: + unikatowy pomysł (pomimo wyraźnych inspiracji) + rozmach wizji + ważkie przesłanie + myśl filozoficzna + nastrój i gra na emocjach + plastyczny język + niezwykła konstrukcja Minusy: - niezwykła konstrukcja (w oczach osób preferujących linearne, wyraziste historie)

Autor: Hal Duncan Tytuł: Welin Przekład: Anna Reszka Wydawnictwo: MAG 2006 Seria: Uczta Wyobraźni Wydanie: oprawa twarda, 468 str. Cena: 35 zł

Komentarze
12
Usunięty
Usunięty
29/10/2006 09:33

Aaa, i teraz to brzmi nawet inaczej,niż we wstępie. Zatem czekamniecierpliwie;)

Lucas_the_Great
Redaktor
29/10/2006 04:40
Dnia 28.10.2006 o 17:42, Saem napisał:

Niezmiernie cieszy mnie, że CDP zaczął stawiać na jakość. To dobry sygnał. Szkoda tylko żałosnych prób wmówienia czytelnikom, że opóźnianie publikacji to świadome działanie. Ledwo zdążyliście, to widać, ale ciemnoty nikomu nie wpierajcie. Nie przystoi.

Pfah! W pełni gotowa recenzja "Najgłupszego anioła" czeka u mnie na dysku. Tak więc to nie kwestia "nie zdążenia" a naprawdę świadomie podjęta decyzja o nie mieszaniu niczego z "Welinem".

Usunięty
Usunięty
28/10/2006 17:42

Niezmiernie cieszy mnie, że CDP zaczął stawiaćna jakość. To dobry sygnał. Szkoda tylko żałosnychprób wmówienia czytelnikom, że opóźnianie publikacjito świadome działanie. Ledwo zdążyliście, to widać,ale ciemnoty nikomu nie wpierajcie. Nie przystoi.Trashka ładnie wywiązała się ze swojego zadania.Co oczywiste, błędy jakieś zawsze wytknąć można."Styl narracji zaproponowany przez autora przypominazabawkowy kalejdoskop, my zaś, czytelnicy, jesteśmydzieckiem, które nim potrząsa" to może i boskie stwierdzenie,szkoda tylko, że liczba się nie zgadza. Skoro wszyscy czytelnicysą tym samym dzieckiem, to gram.pl nie ma chyba zbyt wieluwizyt;) Poza tym, przyzwoicie i przyjemnie;)




Trwa Wczytywanie