Nie ma się co obruszać na ulgi dla twórców gier z polskim elementem

Kamil Ostrowski
2018/08/07 10:40
0
0

Mam dobre przeczucie co do ulgi podatkowej dla twórców polskich gier. Nie, nie spodziewam się nowego Uprising 44.

Nie ma się co obruszać na ulgi dla twórców gier z polskim elementem

Jakiś czas temu pisałem o tym, że rząd powinien zrobić z gier element polityki historyczno-kulturowej. Jak za potarciem magicznej lampy pojawił się dżin, który spełnił moje życzenie – władza planuje wprowadzenie ulgi podatkowej dla twórców polskich gier, chociaż tylko tych polskich przez duże „Pe”. Wiemy to, że autorzy projektu przewidują możliwość odliczenia 100% kosztów kwalifikowanych w podatku dochodowym. Jakie produkcje zostaną objęte nową ulgą? Dokładnie nie wiadomo, wiadomo tylko, że będą to te dzieła, które wspierać będą państwowy wysiłek związany z promowaniem polskiej kultury.

Zanim obruszy się młode pokolenie korwinowo-balcerowiczowych neoliberałów zaznaczę, że bardzo podobne rozwiązania wprowadzone zostały już dawno temu we Francji czy Wielkiej Brytanii. Przepisy obowiązujące w Zjednoczonym Królestwie wyznaczają np. jaki dokładnie procent postaci w grze powinno być brytyjskie, ile lokacji musi zostać osadzonych na Wyspach oraz ile z zawartości gry można outsource’ować, tzn. zlecać do wykonania twórcom spoza Wielkiej Brytanii. Ulgi dla twórców gier, chociaż bez kryterium kulturowego, obowiązują też w niektórych stanach USA i w Kanadzie. Tajemnicą poliszynela jest, że na naszym kontynencie dodaje się element lokalny, aby obejść prawo unijne i zakaz nieuczciwej konkurencji (co do zasady pomoc publiczna w UE nie powinna faworyzować podmiotów „krajowych”, w praktyce stosuje się różne furtki i wybiegi – kultura jest jedną z nich).

Oczywiście jestem pełen obaw. Ma się rozumieć, że daleki jestem od pragnienia, aby rynek zalały kolejne potworki w stylu Uprising44: The Silent Shadows. Co rozsądniejsi Polacy słusznie mają wstręt przed wszelkiego rodzaju żerowaniem na źle rozumianych patriotycznych zapędach. Od wszelkiego rodzaju tandetnej literatury „ku pokrzepieniu serc” (chociaż bywały i wartościowe książki z tego nurtu), przez niezrozumiałe, bełkotliwe wiersze i sztuki, które z czasem inspirowały kwiat młodzieży do bezsensownego poświęcenia na wszelkich możliwych frontach, mijając tragiczne filmy, które dostawały nieograniczone wsparcie z uwagi na osadzenie ich na kanwie ważnych wydarzeń historycznych (1920 Bitwa Warszawska, niestety pamiętamy), aż po bieliznę z symbolem Polski Walczącej. Nie inaczej może się stać z grami, nie zaprzeczam. Z drugiej strony, możemy jeszcze podziękować pomysłodawcom tego pomysłu.

GramTV przedstawia:

Po pierwsze, należy wyjść z założenia, które stoi u narodzin naszych obaw. Polscy twórcy gier są naprawdę świetni i chcemy, aby tak pozostalo Zarówno wielkie studia, te średnie, jak i zupełnie raczkujące stanowią pewnego rodzaju markę na świecie. W komentarzach pod artykułami o grach „made in Poland” na największych światowych portalach można przeczytać słowa o tym, że polski deweloper równa się ciekawa produkcja, wysoka jakość i pro-konsumencka postawa. Ze świecą szukać podobnych słów w notkach informacyjnych o polskich filmach, o ile w ogóle ktokolwiek poświęca im jakąkolwiek uwagę. Podobnie jest z literaturą, która z bardzo niewielkimi wyjątkami zasadniczo kisi się na naszym własnym podwórku. Wielokrotnie na łamach Gram.pl powtarzałem już, że trylogia gier o Wiedźminie jest największym polskim wkładem w kulturę masową w historii, o ile nie w kulturę w ogóle. Reszta naszego współczesnego dorobku cywilizacyjnego i społecznego w gruncie rzeczy tworzona jest na użytek wewnętrzny.

Pewnie już rozumiecie o co mi chodzi: polskie kino nie jest denne ze względu na to, że Ministerstwo Kultury i inne instytucje faworyzują kino bogoojczyźniane. Literatura nie kisi się we własnym sosie z tego powodu, że konkursy rozpisywane są na najlepsze opowiadanie o Janie Pawle II. To nie jest tak, że dobrego serialu nie da się nakręcić, bo TVP daje kasę tylko na Wojenne Dziewczyny. Problem z miałkością „tradycyjnej” polskiej kultury jest głębszy i nie da się go rozwiązać przesuwaniem ciężaru dotacji na inne akcenty. To polscy aktorzy, scenarzyści, reżyserzy i pisarze są po prostu słabi i ograniczeni – na to wpływa wiele czynników, nie zawsze można ich za to winić. Natomiast twórcy gier nie są słabi. Oni są świetni w skali ogólnoświatowej. Nie widzę więc logicznego wytłumaczenia dla wyobrażenia, że deweloperzy z 11bit Studios, geniuszy tworzących złoto w rodzaju This War of Mine czy Frostpunka mieliby zacząć wypuszczać gnioty osadzone w realiach powstania styczniowego, tylko dlatego, że dostaliby ulgę podatkową. Dodajmy, że ulgi podatkowe już funkcjonują w biznesie i są inne sposoby na obniżenie kosztów i bilansu rozliczeń ze skarbówką, chociażby wydatki na innowacje.

Polskie gry są tak tragicznie oderwane od Polski, jak polskie kino jest do niej przyssane. Stało się tak z rozmaitych względów. Po części chodzi o amerykanocentryzm całej branży i popkultury w ogóle. Jak wiadomo, żeby coś miało znaczenie, musi się dziać w Stanach Zjednoczonych. Po drugie, dochodzi kwestia radosnej swobody twórczej. Kiedy brak jakichkolwiek zachęt, aby spojrzeć w tę czy tamtą stronę, szukając inspiracji, można poddać się zupełnie własne wyobraźni – szansa na to, że najbardziej intrygującym pomysłem dla osób, które mają szeroką wiedzę, będzie akurat coś z polskiego krajobrazu jest… no nie mówię, że tej szansy nie ma, ale jest niewielka, jak i historia Polski stanowi niewielki wycinek świata (chociaż mówię z całą miłością i szacunkiem). Osobiście uważam jednak, że sporą rolę odgrywała tutaj chęć separacji, związana z traumą obcowania z miałkością polskiej popkultury. Twórcy w sposób naturalny, widząc denne polskie filmy, czytając denne polskie książki i oglądając denne polskie seriale, skojarzyli polskość z tandetą. Nie dziwię im się – dopiero od paru lat jestem w stanie nieprzymuszony obejrzeć nowy polski film, a czasami nawet i serial.

Nie widzę nic zdrożnego w tym, aby przyciągnąć z powrotem twórców polskich gier do polskiej kultury, historii, do całego polskiego świata. Polskość to nie musi być dziadostwo i pusty śmiech z Januszy i Grażyn a’la polskie kabarety. Polskość to nie musi być tandetny, teatralny honor i wojenka. Polskość to nie musi być po raz pięćdziesiąty opowieść o wsi spokojnej, wsi wesołej i poszukiwaniu pana Boga za piecem. Polscy deweloperzy zostali przegnani z Polski przez jej tandetę i uproszczenia, nieznośne dla człowieka domagającego się chociażby umiarkowanie stymulujących ram intelektualno-kulturowych. Za to możemy podziękować niezliczonym rzeszom twórców, krytyków, dziennikarzy i widzów, którzy godzili się na trwającą lata bylejakość. Teraz ci sami twórcy gier mogą nam pomóc z tej miernoty wyjść. Wypchnęliśmy ich, więc teraz pomóżmy im wrócić.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!