XCOM z mechami. Recenzja Battletech

Sławek Serafin
2018/05/26 12:30
1
0

Pozycja obowiązkowa dla każdego fana uniwersum Battletech

Najlepsza gra, w jaką grałem w tym roku. I chyba również w poprzednim. Znakomita po prostu. Ale nie bierzcie tego aż tak bardzo pod uwagę, bo jest to opinia całkowicie subiektywna i ma na nią wpływ wiele czynników. Na przykład to, że lubię mechy. Nie, że wszystkie darzę sympatią, choć w sumie może i tak, ale konkretnie chodzi mi o te mechy tutejsze, z uniwersum Battletech. Oryginalną grę bitewną gdzieś tam przelotnie tylko widziałem, ale seria Mechwarrior, a już w szczególności fantastyczne dwie gry taktyczne MechCommander, sprawiły, że… no, stałem się fanem. I dla takiego fana nowy Battletech wyprodukowany przez studio Harebrained Schemes to coś w stylu ziszczenia marzeń. Serio.

XCOM z mechami. Recenzja Battletech

Battletech można w dużym skrócie i uproszeniu opisać w ten sposób – to taki XCOM z mechami. Rozgrywka skonstruowana jest w ten sam sposób w zasadzie, z tą różnicą, że zamiast przewodzić obronie Ziemi przed Obcymi jesteśmy szefem kompanii najemników. Nie mamy bazy, lecz statek kosmiczny, nie mamy żołnierzy, tylko mechy z pilotami, nie prowadzimy badań, lecz wykorzystujemy sprzęt zebrany z pola bitwy… ale ogólnie gra się tak samo. Część gry poświęcona jest na zarządzaniu tym całym kramem i popychaniu do przodu fabuły, a druga część to rozgrywane w turach bitwy. Tak jak w XCOM. Tyle że, moim zdaniem, lepiej.

Battletech jest mocno rozbudowany w głąb i oferuje mnóstwo przeróżnych opcji, głównie dzięki temu, że mamy tu do dyspozycji kilkadziesiąt mechów w różnych wariantach oraz kilkanaście rodzajów uzbrojenia i wyposażenia, które możemy w tych mechach montować w dowolnych konfiguracjach, ograniczonych jedynie tonażem oraz naszą taktyczną wyobraźnią. Oczywiście, nie na początku. Zabawę zaczynamy z zaledwie kilkoma maszynami i niezbyt doświadczonymi pilotami oraz… całkiem konkretnymi długami i odsetkowym nożem na gardle. Łapiemy się każdej roboty, czy to oficjalnej, sankcjonowanej przez organizację najemników, czy też takiej bardziej szemranej, ale potencjalnie dochodowej.

Fabuła szybko wskakuje na swoje tory i okazuje się, że oto nasza kompania stała się grupą do zadań specjalnych na usługach wygnanej dziedziczki tronu, walczącej z podłą dyktaturą swojego zdradzieckiego wuja. Wiem, nie brzmi to szczególnie porywająco, ale tak się składa, że od strony fabularnej Battletech jest zaskakująco solidny. Dialogi są świetnie napisane, postacie dobrze zarysowane, akcja posuwa się do przodu w odpowiednim, ani zbyt szybkim, ani zbyt wolnym tempie i na dodatek obfituje w dramatyczne zwroty akcji, nie stroniąc również od rozmachu i patosu. Łatwo jest się wciągnąć w tę historię… ale w tę grę ogólnie łatwo jest się wciągnąć. I to tak ekstremalnie, z potencjałem na zarywanie kolejnych nocy. A przynajmniej tak to u mnie wyglądało.

Battletech przykuwa do siebie chyba przede wszystkim dzięki temu, że autorom świetnie udało się uchwycić ciągły progres. Cokolwiek byśmy tutaj nie robili, mamy wrażenie, że jest to mniejszy lub większy krok do przodu. Najbardziej widoczne jest to na początku, gdy zarabianie pieniędzy jest kwestią życia lub śmierci. Potem przekształca się to w zabawę w zdobywanie coraz lepszych mechów i wyposażenia, która nie nudzi się przez dobrych kilkadziesiąt godzin. Nawet gdy już w naszej ładowni mamy kilka najcięższych maszyn szturmowych, zawsze można w następnej bitwie zdobyć jakąś lepszą zabawkę, która nieco poprawi ich osiągi. A, nie ujmując nic naszym dzielnym pilotom, którzy też mają swoje ścieżki rozwoju, pozornie uproszczone, ale bardzo znaczące, jak się później okazuje, najważniejsze są w tej grze mechy.

Lekkie, średnie, ciężkie i szturmowe. Wyposażone w lasery, rakiety, działa, silniki skokowe. Z pancerzem grubym i odpornym, lub też z cienkim jak papier. Możemy je prawie dowolnie konfigurować i dostosowywać do naszych koncepcji taktycznych oraz stylu rozgrywki. Biedny XCOM wydaje się być pod tym względem ubogim, nieco opóźnionym w rozwoju kuzynem z prowincji, który pozwala żołnierzom posiadać jedną broń, jeden pancerz i jedno ciało. Mech nie tylko może mieć na pokładzie przeróżne uzbrojenie, opancerzenie, wyposażenie i amunicję, ale też jest ono rozmieszczone w konkretny sposób w jego ośmiu częściach… nadwozia. I to rozmieszczenie jest szalenie istotne gdy już dochodzi do starcia. To znaczy, jest szalenie istotne u przeciwnika.

GramTV przedstawia:

Zwykle większość narzędzi zniszczenia umiejscowiona jest w ramionach lub na barkach mecha. Każda z tych sekcji ma osoby pancerz i osobną odporność strukturalną na zniszczenie, podobnie jak korpus, głowa i nogi. Trafienia rozrzucane są pomiędzy nimi w sposób raczej losowy, ale w zależności od kąta z jakiego następuje atak. Można też celować, za pomocą specjalnej, kosztownej umiejętności, w konkretną sekcję. Tudzież wybrać sobie takową gratisowo podczas ataku na mecha, którego udało nam się przewrócić i chwilowo unieruchomić. I to celowanie to ta gra w grze, bardzo ryzykowna. Jeśli na przykład chcemy szybko wyłączyć z walki takiego Hunchbacka, który całe swoje potężne uzbrojenie ma skoncentrowane na prawym barku, możemy celować właśnie tam. Tyle, że zniszczenie sekcji oznacza również zniszczenie całej jej zawartości. A kto wie, czy nie ma on na wyposażeniu jakiegoś zaawansowanego, lepszego modelu działa AC/20, który, jeśli nie zostanie zniszczony, może zastąpić gorszą wersję zamontowaną w jednym z naszych milusińskich? I ogólnie, zniszczenie całej bocznej struktury mecha sprawia, że z pola bitwy odzyskamy jedynie część jego „karoserii”. A nasi mechanicy potrzebują trzech takich części, żeby z nich zmontować nową, działającą maszynę, która może zasilić nasze szeregi. Owszem, można spróbować odstrzelić skubańcowi łeb, co jest bardzo trudne, albo obie nogi, tak by cały tułów z ramionami się zachował. Tyle, że w trakcie operacji pacjent będzie do nas strzelał z nieuszkodzonych sekcji. Bitwy w Battletech polegają nie tylko na zaliczaniu celów i eliminacji wrogów, ale też planowaniu i czymś w rodzaju dzielenia skóry na niedźwiedziu. I są bardzo fajne.

Najlepsze są oczywiście te fabularne, ciekawie zaplanowane, zwykle całkiem trudne i zawsze bardzo opłacalne. Ale i na losowy generator kontraktów naprawdę nie wypada narzekać. Mamy tu zlecenia zabójstwa, mamy zadania eskorty, mamy przechwytywanie konwojów, obrony baz, ataki na bazy i różne wariacje na temat. Jasne, prawie wszystkie sprowadzają się do fizycznej eliminacji wszelkiego oporu, ale nawet takie zwykłe bitwy, w których chodzi wyłącznie o zniszczenie wroga, są wystarczająco zróżnicowane, by się nie nudziły. Przeciwnicy są zawsze inni i inaczej uzbrojeni. Ukształtowanie terenu też jest zmienne, a tak się składa, że ma ono decydujący wpływ na rozgrywkę. Nawet klimat danej planety ma duże znaczenie, bo determinuje tempo oddawania ciepła, a mechy, zwłaszcza te wyposażone w broń energetyczną, grzeją się jak tosty na śniadanie. I naprawdę, naprawdę nie chcemy, żeby się przegrzały.

I na dodatek bitwy nie są proste. Karkołomne też nie, chyba że rzucimy się na ślepo na lancę mechów szturmowych mając tylko kilka ciężkich ze wsparciem lekkiego zwiadu, ale w czasie każdego starcia, nawet pozornie prostego, trzeba uważać. Trzeba myśleć. Trzeba każdy krok, każdy atak planować drobiazgowo pod kątem zysków i ewentualnego ryzyka strat. No i pecha lub fuksa, bo choć czynnik losowy nie jest tu decydujący, to jednak ma znaczenie i zdarzają się bardzo szczęśliwe, lub nieszczęśliwe, sytuacje. Przede wszystkim jednak bitwy nagradzają nasze przygotowanie. To, jak wyposażymy cztery mechy naszej lancy, to jaką koncepcję taktyczną przyjmiemy, ma kluczowe znaczenie dla przebiegu starcia. Strasznie dużo satysfakcji daje wygranie go bez większych strat właśnie dzięki temu, że byliśmy dobrze przygotowani. I dobrze manewrowaliśmy. I odpowiednio korzystaliśmy z umiejętności naszych pilotów, które zresztą sami im przydzieliliśmy w toku awansu. Battletech w bardzo organiczny sposób łączy swoją warstwę strategiczną i taktyczną, nie wiem, czy nie lepiej, niż w zasadzie wszystkie inne gry, które próbują to robić. Z szacownym XCOM włącznie.

Gra ma swoje wady również, żeby nie było, że jest taka och, ach, doskonała. Nie, są problemy. Takie mniej istotne, jak niezbyt porywając oprawa wizualna, i większe, jak niedorzecznie długie wczytywanie i zapisywanie stanu gry. Zaradzić temu można restartem całości, ale bardziej elegancko by jednak było, gdyby cały problem w ogóle nie występował. No i gra jest ogólnie niezbyt przyjazna wobec osób, które z tym uniwersum nie miały wcześniej do czynienia i nie odróżniają Atlasa od Jennera albo LRM/20 od AC/5. One będą miały problemy w odnalezieniem się w gąszczu informacji z całą pewnością, a interfejs, który też idealny nie jest, raczej im w tym nie pomoże. Po kilku, czy kilkunastu godzinach te niedogodności jednak znikną, a to i tak będzie dopiero początkowa faza kampanii, która jest naprawdę obszerna… i mimo swojego rozmiaru wcale się nie nudzi. Szkoda tylko, że nie można jej powtórzyć na wyższym poziomie trudności, bo takowego tu nie ma, albo chociaż w trybie „iron man” z jednym zapisem gry, bo takiego też twórcy nie wbudowali w Battletech. Po zaliczeniu kampanii pozostaje tylko tryb pojedynków sieciowych, niezły, choć dość uproszczony lub też czekanie na dodatek z nowym scenariuszem. Oby tym razem osadzonym w okolicach inwazji Klanów, bo jeśli mam jeden żal do Battletech, to taki, że nie ma w nim kultowego Mad Cata i całej reszty klanowych zabawek. To, co jest, ta zawartość aktualna, w zupełności wystarcza, ale… no, mam sentyment duży do Klanów.

Battletech to taki XCOM z mechami, powtórzę. Lepszy XCOM. Zwłaszcza dla fanów tego uniwersum, którzy nie powinni się zastanawiać ani ułamka sekundy nawet, tylko brać się za granie w trybie natychmiastowym. Wszystkim innym miłośnikom tego typu hybryd strategiczno-taktycznych również grę polecam z sumieniem czystym jak trafienie z Gaussa w kokpit. Jest bardzo, bardzo dobra. A jeśli twórcy szarpną się w którejś aktualizacji i dodadzą dodatkowe poziomy trudności na przykład, to już nie bardzo dobra będzie, ale niemalże najlepsza.

9,0
Oddział najemny, najbardziej zmechanizowany, przyjmie każdego chętnego
Plusy
  • mechy! dużo mechów!
  • bardzo dobra, obszerna kampania
  • opcje konfiguracji mechów
  • wierność oryginalnej planszówce
  • dynamika progresu
  • świetny losowy generator misji
Minusy
  • tylko jeden poziom trudności
  • przeciętna grafika
  • problemy techniczne
  • nieprzyjazny dla laików
Komentarze
1
Bambusek
Gramowicz
27/05/2018 22:58

Gra też lekko kantuje w kwestii trudności misji. Dwie z teoretycznie taką samą liczbą czaszek potrafią być różne - jedna pójdzie sprawnie, a druga już niezbyt.

 

Ale poza tym gra się świetnie.