Trochę zabawny Star Trek. Recenzja serialu The Orville

Sławek Serafin
2018/02/20 17:00
3
0

Przygody w kosmosie na śmiesznie od twórców kultowego Family Guy

Jedni twierdzą, że fan fiction to makabryczna szmira, bo niekanoniczne historie tworzone przez miłośników tego czy owego, nawiązujące do tegoż, prawie zawsze są wyjątkowo słabe. Inni z kolei uważają, że niezależnie od jakości, jest to bardzo ciekawe zjawisko w ramach kultury uczestnictwa. Jeszcze inni zaś oparli swój pomysł na biznes właśnie na fanficach, jak Dimitri Głuchowskij, twórca uniwersum Metro 2033, który sprytnie pozwala, by rozszerzali je za niego inni. Co ciekawe, są też w miarę wysokobudżetowi i profesjonalni twórcy, którzy produkują swoje rzeczy w takiej manierze. Tyle, że prowadząc działalność komercyjną, nie mogą już, jak zwykli, szarzy autorzy fan fiction, tak po prostu osadzać swoich opowieści w ulubionym świecie. Muszą stworzyć inny, bliźniaczo podobny. I w tym momencie dochodzimy do tematu, czyli serialu The Orville.

Trochę zabawny Star Trek. Recenzja serialu The Orville

The Orville to Star Trek. Tyle, że inaczej się nazywa. I jest kilka innych różnic, mało istotnych zresztą, bowiem już od pierwszych chwil widać, słychać i czuć, że jest to coś pomiędzy hołdem a kopią tej klasycznej sagi science-fiction. I to z naciskiem na tę „klasyczność”, bo The Orville ani myśli zapuszczać się w jakieś nowe rejony, takie jak te ze Star Trek: Discovery czy też z trzech ostatnich filmowych wersji. Nie, tutaj mamy do czynienia z bardzo tradycyjną formułą, wyraźnie wzorowaną na starych seriach Star Trek. Jest statek kosmicznej federacji, jest załoga, jest co odcinek nowa przygoda, która nie ma związku ani z poprzednimi, ani z kolejnymi. Tak, jak to dawniej bywało. Tyle, że tutaj dorzucono żarty.

The Orville to dzieło Setha MacFarlane’a, znanego twórcy prześmiewczej, obrazoburczej i kultowej kreskówki Family Guy oraz kilku filmowych komedii takich jak Ted i Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie. Nie tylko jest głównym producentem serialu, ale też wciela się w pierwszoplanową rolę kapitana Mercera, dowódcy tytułowego Orville’a. Brzmi jak spełnienie marzeń prawdziwego trekkie, prawda? Nie tylko stworzyć własnego Star Treka, ale też być, tak osobiście, kapitanem Kirkiem. Czy tam Picardem, jak kto woli. I ja się cieszę, że MacFarlane zrealizował swój wielki sen. Trochę szkoda jednak, że zrobił to w… no, dość przeciętnym stylu.

Strasznie czekałem na ten serial. Od pierwszych zwiastunów nakręcałem się na parodię Star Trek i po cichu liczyłem na coś pomiędzy Family Guy właśnie, a wcale nie mniej kultowym Czerwonym karłem, świętym graalem wszystkich serialowych komedii sci-fi. I szybko się przekonałem, że to nie do końca tak, niestety. The Orville jest żartobliwy, ale tylko miejscami, a tak w ogóle to jest serial jak najbardziej na serio. Nie pastisz, nie parodia, nie satyra. A jeśli już, to nie na Star Trek, tylko… inne rzeczy. Współczesne społeczeństwo, media społecznościowe, religię i tak dalej. Im się obrywa, i to solidnie, w kolejnych odcinkach utrzymanych, mimo odrobiny humoru, w mocno moralizującym tonie. I nie mówię, że całkowicie mi się to nie podoba, bo jak najbardziej jestem za równościowym, humanistycznym podejściem autorów. Tyle, że… to pachnie stylem robienia telewizji rodem prosto z lat 80. ubiegłego wieku. Teraz już się tak nie robi, po prostu. Nawet najbardziej konserwatywne i trzymające się tradycji seriale są jednak bardziej nowoczesne. W tym także te, które są stylizowane na „tamte czasy” i w kreatywny sposób, jak Stranger Things na przykład, grają na sentymentach i nostalgii.

GramTV przedstawia:

The Orville nie daje rady tego robić, nie z taką klasą, nie z takim polotem. Jest po prostu bardzo staroświecki i niedzisiejszy. Możliwe, że uwspółcześnić miał go humor, ale w każdym kolejnym odcinku jest coraz mniej żartów. Takich zabawnych żartów, bo całkowicie obojętnych fizjologicznych nadal jest sporo. Tyle, że one nie śmieszą. Nie pasują tutaj, są obce konwencji. Wydają się nie na miejscu, i to do tego stopnia, że ocierają się o przekraczanie czwartej ściany nawet, przez to swoje niedopasowanie. Nie mówię, że się nie zaśmiałem, bo kilka razy się zdarzyło. Tyle, że o wiele częściej i głośniej rechotałem na Firefly czy Farscape, które fantastycznie komponowały swój humor z konwencją. Tu zaś mamy nadętą powagę klasycznych Star Treków połączoną z tekstami o wypróżnieniu. No nie gra to w ogóle ze sobą. Szkoda, że się twórcy nie zdecydowali na coś. I że nie poszli śmiało w kierunku prześmiewczym i szyderczym, jak w Family Guy.

Zresztą, nawet gdyby tam podążyli, to i tak nie uczyniłoby to z The Orville dobrego serialu. Pozostałe jego problemy pociągnęłyby go do czarnej dziury. Jakie problemy? Takie konkretne, niestety. Przede wszystkim słabość scenariuszowa. Niektóre odcinki są po prostu nudne. Nic się w nich nie dzieje. A pozostałe przewidywalne, pozbawione napięcia i emocji, nawet jeśli opowiadają w miarę interesujące historie. No i postacie… Są i kiepsko napisane, i słabo zagrane. Płaskie, sztampowe, nie wchodzą ze sobą w jakieś ciekawsze relacje. Nie ma tu konfliktów, nie ma dynamiki w grupie. I może to właśnie dlatego bohaterowie nie są dobrze zagrani, bo z, ekhm, byle czego bicza nie ukręcisz, nie? A może przez to, że aktorzy nie są jakoś szczególnie utalentowani również. Na czele z samym MacFarlanem, któremu brakuje i charyzmy, i warsztatu, i jakiegoś innego niż zwykły wyrazu twarzy, żeby udźwignąć główną rolę kapitana. Jest to boleśnie odczuwalne, gdy na gościnnych występach pojawiają się prawdziwe gwiazdy, prawdziwi fachowcy, tacy jak Charlize Theron czy Liam Neeson, którzy nawet maleńkimi epizodami potrafią zawłaszczyć od stałej obsady cały odcinek. Ta ostatnia jest niestety tak nijaka, że nie trzeba wiele, by ją przyćmić.

Szkoda. The Orville miał potencjał. Mógł być lekką, humorystyczną przeciwwagą dla poważnego, mrocznego Star Trek: Discovery. Mógł być radosnym żartem, dobroduszną satyrą, godzącą nie tylko w samego Star Trek, ale i w inne seriale sci-fi bardziej na serio, takie jak Battlestar Galactica czy The Expanse. Ale nie jest. Wyszedł z tego dość marnej jakości hołd dla klasyki, który oglądałem w zasadzie tylko z obowiązku, żeby napisać tę recenzję. Bez emocji, bez czekania na następny odcinek. Nie było na co czekać, bo historie były sztampowe, a bohaterowie tak tekturowi, że nie dało się z nimi nawiązać żadnego kontaktu i zacząć przejmować się ich losami. Słabo. A mimo to w planach jest drugi sezon. Niezrozumiałe, zwłaszcza w świetle tego, ile naprawdę świetnych produkcji tego typu zostało uciętych i odwołanych, czasem już po pierwszym sezonie właśnie. Wszechświat nie jest sprawiedliwy…

Jakim graczom spodoba się The Orville? Głównie gier nawiązujących do uniwersum Star Trek lub też takich jak Mass Effect, które są na nim mocno wzorowane. Fani Galactic Civilizations i Stellaris, którzy lubią humor w swoim science-fiction, też mogą sobie porównać jego jakość w tym serialu.

Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
24/02/2018 14:33

Orville podejmuje trudne problemy dzisiejszego spoleczenstwa w kontekscie przyszlocsci i nie raz pokzauje ich tragizm, starajac sie edukowac przez analogie... Recenzja sugeruje brak zrozumienia tematu badz kompletny brak zainteresowania nim... Sam serial jest bardziej Star Trekowy niz najnowszy Star Trek... Sugeruje recenzentowi obejrzenie tego serialu ponownie gdyz w przeciwnym razie zmarnowal nie tylko swoj czas ale i nasz ;/

Usunięty
Usunięty
24/02/2018 14:17

Bo historie byly sztampowe? Widze ze recenzentowi umknela glebia tych historii... Orville podejmuje trudne problemy dzisiejszego spoleczenstwa i przedstawia je w kontekscie przyszlosci...  Traktuje po powaznych sprawach i probuje w stosunkowo smieszny sposob pokazac czasem nawet ich tragizm.... Jest bardziej Star Trekowy niz najnowszy Star Trek... Sugeruje obejrzec serial ponownie ze zwroceniem uwagi na te elementy. gdyz w innym wypadku recenzent zmarnowal nie tylko swoj czas ale i nasz... ;/

Usunięty
Usunięty
23/02/2018 12:44

A fani klasycznych ST są zadowoleni i kibicują serialowi, który robi to, na co ST:D nie ma ochoty.




Trwa Wczytywanie