Trafienie Krytyczne #41. Jak miłość

Sławek Serafin
2017/11/05 21:00
2
0

O growych związkach małżeńskich dziś będzie

Nie, nie chodzi mi o pary, które poznają się w grach i potem są ze sobą do grobowej deski… choć w sumie trochę szkoda, bo to urocze historie są i w taką nieprzyjemną jesień miło by było napisać coś takiego podnoszącego na duchu. Ale nie. Z tym małżeństwem coś innego miałem na myśli. Związki z grami, które trochę są jak małżeństwa właśnie. Takie trochę niesymetryczne na dodatek…

No właśnie, dodatek. Nowy, siódmy już chyba, do World of Warcraft. To on mnie naprowadził na pomysł dzisiejszego felietonu. On, i to, że Blizzard postanowił udostępnić StarCraft II: Wings of Liberty za darmo. Ale też nie o Blizzardzie będę pisał, tylko o Riot Games i League of Legends, bo to jest przykład, który chyba najlepiej ilustruje moją tezę. A ta teza brzmi mniej więcej tak – gra jest jak związek. I ktoś się musi bardzo starać, by go utrzymać.

Trafienie Krytyczne #41. Jak miłość

Oczywiście, mówię tu o produkcjach typu „gra jako usługa”, czyli tytułach, w które gra się całymi latami, prawie że monogamicznie, z okazjonalnymi skokami w bok, ale też i ciągłymi powrotami. Wiecie, takich grach, które każdy chciałby robić, na przykład Electronic Arts, które zamknęło Visceral, bo ich dzieło okazało się być właśnie taką przelotną miłostką, a nie miłością na całe życie (a przynajmniej na kilka lat). Każdy chce robić takie gry, bo to one dziś zarabiają najlepiej. Jasne, jakieś Call of Duty może wskoczyć na pierwsze miejsce tymczasowej listy przebojów, ale czy będzie generowało dochody za rok, dwa lata, trzy czy pięć? Nie. Dlatego też trzeba co roku robić nową część. Co jest męczące i kosztowne. Dlatego właśnie oczy prezesów wielkich korporacji utkwione są w takich League of Legends, World of Tanks czy Minecraftach tego świata. Chcieliby zrobić grę raz a potem tylko kosić kasę. I ewentualnie wspierać. Tylko… dlaczego tego nie robią? Co ich powstrzymuje? Cóż, najprawdopodobniej utrwalone od dekad pojmowanie miłości gracza do gry. To nie jest przypadek, że najlepiej w ten temat umieją albo ludzie spoza układu, tacy jak Riot czy Wargaming, albo (i przyznam to bardzo niechętnie, bo nie przepadam za nimi), geniusze z Blizzarda. Tylko oni umieją zmienić swoje myślenie i zrozumieć, że zawarcie małżeństwa to dopiero początek, a nad miłością trzeba cały czas pracować. Jak pracować? Dając coś od siebie cały czas. I bardzo, bardzo starając się, żeby nie było nudno. Nuda i rutyna są w stanie zabić dosłownie wszystko, nawet rzeczy najcudowniejsze i najbardziej przyjemne.

Dlatego właśnie chciałbym dziś wyrazić swój wielki podziw dla Riot Games. Oni wiedzą, jak dbać o związek, nie wiem czy nie najlepiej ze wszystkich. Ale jeśli ktoś powie, że na przykład Rockstar radzi sobie lepiej z Grand Theft Auto V, to nie będę oponował. Tyle, że GTA V nie znam, a LoLa owszem, więc pozwolicie, że tego przykładu się będę trzymał, dobrze? Także dlatego, że dosłownie kilka dni temu, twórcy tej gry udowodnili, po raz kolejny zresztą, że potrafią podbić poprzeczkę jeszcze wyżej. Prawdopodobnie nie oglądaliście transmisji finałów tegorocznej edycji mistrzostw świata w League of Legends, ale właśnie na tę okoliczność Riot znów przeszedł sam siebie, organizując trwający półtorej godziny koncert, w którym sięgnął… praktycznie wszędzie, od klasycznej orkiestry i słynnych pianistów, po gwiazdy YouTube, po drodze zahaczając o zespół Pentakill, czyli autentyczną metalową kapelę, która powstała tylko dlatego, że niektóre postacie z League of Legends są, według alternatywnego tła fabularnego, muzykami tegoż Pentakill właśnie. I, żeby nie było, ten zespół nagrał całą płytę, Smite and Ignite, całkiem fajną zresztą.

I to jest właśnie to, o czym mówię. Stąd ten podziw. Goście uznali, że mogą zrobić dla swoich fanów właśnie coś takiego postrzelonego, jak powołanie do życia fikcyjnego zespołu, nagranie albumu i rozdanie go za darmo. Bo to jest fajne. I tak się dba o związek też. Każda osoba, która spędziła w związku z osobą drugą trochę więcej czasu, wie, że trzeba takie rzeczy robić. Trzeba zaskakiwać, trzeba pokazywać, że się ciągle kocha, że cały czas się o tej drugiej osobie myśli i że robi się rzeczy tylko dla niej, żeby była szczęśliwa. Riot Games traktuje swoich graczy właśnie w ten sposób. Oczywiście, nie bezinteresownie. Ale sprawia bardzo przekonujące wrażenie, jakby to było bezinteresowne właśnie. Jakby nie tylko swoich fanów szanowali, ale też autentycznie ich lubili. I tutaj już nie ma większego znaczenia, czy to tylko pozory, czy chłodna kalkulacja, czy też prawdziwe uczucie. Ważne, że działa.

GramTV przedstawia:

Nie wystarczy po prostu aktualizować grę. Eliminować błędy. Dodawać nową zawartość. Organizować rozgrywki zawodowe. Nie, trzeba też albo prawdziwie dbać o gracza, albo przynajmniej sprawiać takie wrażenie. I tego właśnie nie rozumieją giganci, którzy marzą o sukcesie takim jak League of Legends, ale nie potrafią wyjść poza myślenie typu „a to zrobimy im następne płatne DLC, niech się cieszą”. No nie, nie ucieszą się. Bo będą widzieć, że się im próbuje sięgnąć do kieszeni, że się im próbuje jedną ręką dać, a drugą zabrać. A nie o to chodzi w miłości. I w związku. Jak się kocha, to się daje i nie wymaga się nic w zamian. Można oczekiwać, a nawet spodziewać się, tak jak Blizzard spodziewa się, że udostępnienie StarCrafta za darmo zwiększy populację graczy i przyczyni się w dalszej perspektywie do rozkwitu gry. I pewnie ma rację, tak swoją drogą. Ci goście rzadko się mylą. Ale fakt jest faktem, dają coś od siebie i nic w zamian nie wymagają. Tak się właśnie o kogoś dba.

I dlatego mój podziw dla Riot Games jest właśnie taki wielki. Oni cały czas wynajdują nowe sposoby na to, żeby coś dać od siebie. A jak się na początku odda za darmo samą grę, to lekko nie jest. Coś takiego trudno przebić. I im się to cały czas udaje. Nieustannie, w pocie czoła, z wielką kreatywnością (która nie zawsze przynosi dobre efekty, oczywiście), pracują nad tym związkiem. Nie tylko wprowadzają nowych bohaterów. Nie tylko raz na jakiś czas robią małe trzęsienie ziemi w samej grze, żeby nie było nudno. Nie tylko z wielkim rozmachem organizują widowiska esportowe. Nie tylko wspierają twórczość społeczności. Przede wszystkim robią to wszystko nie chcąc nic w zamian. Dlatego właśnie na przykład DOTA 2 nigdy nie będzie taka duża, jak League of Legends, bo abstrahując od jakości obu gier, Valve swoją społeczność traktuje protekcjonalnie, jak dojną krowę, łaskawie pozwalając jej wpłacać miliony dolarów na nagrody w turniejach. Riot organizuje mistrzostwa za swoje pieniądze. I to jak organizuje! Oprawa tych ostatnich Worldsów nie była może na poziomie otwarcia igrzysk olimpijskich, ale, kurcze, zdecydowanie idzie to w tym kierunku właśnie.

I jasne, można powiedzieć, że robią to, bo ich na to stać. Ale to nie tak. Jest odwrotnie. Stać ich na to, bo to robią. Tu tkwi sekret. Właśnie w ten sposób, właśnie prześcigając się w okazywaniu społeczności graczy swojej miłości, Riot Games sprawiło, że w League of Legends grają dziesiątki milionów ludzi. I kasa płynie szerokim strumieniem. A czy ta miłość jest prawdziwa? Jak już mówiłem, nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne jest, że małżeństwo jest szczęśliwe i wszyscy są zadowoleni…

A jeśli weźmie się pod uwagę, że gra ma ponad 80 milionów graczy aktywnych co miesiąc, League of Legends jest największym wielożeństwem w historii. A 27 milionów jeszcze na dodatek konsumuje ten związek codziennie. Nieźle, nie? Potęga miłości, ot co. Miłość zwycięża wszystko!

Komentarze
2
Madoc
Gramowicz
06/11/2017 15:54

Sugerowanie, że większa popularność LoLa niż Doty spowodowana jest lepszym wsparciem Riotu niż Valve wydaje mi się nieco naciągane. Głównym czynnikiem moim zdaniem jest fakt, że Dota jest grą o wiele bardziej złożoną, o wyższym progu wejścia i z pewnością więcej ludzi się od niej odbija.

Usunięty
Usunięty
06/11/2017 10:24

Niby wszystko się zgadza, ale pomija Pan bardzo istotny fakt: łatwo jest iść graczom na rękę, gdy ma się pełne wsparcie finansowe jednego z największych holdingów na świecie, dla którego produkcja gier to tylko jedna z wielu gałęzi inwestycyjnych. Tencent może jeść przysłowiową małą łyżeczką, a i tak się naje, tym bardziej, że cieszy się wielką swobodą działalnośći na macierzystym, chińskim rynku. Pamiętajmy również, że Riot jako taki od blisko dekady pracuje nad jedną i tą samą grą, przez co ciężko porównywać koszta rozwoju League of Legends z kosztami produkcji nowego tytułu AAA., który to zazwyczaj i tak zarobi ułamek tego, co LoL w ciągu roku.