Recenzja Opowieści podręcznej, serialu którego nie chcecie przegapić

Kamil Ostrowski
2017/06/29 14:00
1
0

Gdybym robił seriale, to chciałbym zrobić taki jak właśnie Opowieść podręcznej. Ciekawy, dobrze zrobiony i ważny.

 Recenzja Opowieści podręcznej, serialu którego nie chcecie przegapić

Nie przepadam za Stanami Zjednoczonymi. Nie łykam propagandy o „najwspanialszym kraju na świecie”, o szerzeniu demokracji, o kolebce wolności. Zdaje się, że twórcy Opowieści podręcznej również nie mają najlepszego zdania o „US i A” (czy naszej cywilizacji w ogóle), a poprzez swoje dzieło w zakamuflowany sposób ukazuje największą obawę społeczeństw szeroko pojętego „Zachodu”. Obawę przed szaleństwem ideologii. Serial jest nie tylko fantastycznym dramatem i ciekawą opowieścią, ale też przeglądem kondycji społeczeństwa, która zdaje się pozostawiać wiele do życzenia. Nie możecie tego przegapić.

Akcja Opowieści podręcznej ma miejsce w niedalekiej przyszłości. Przez świat przetacza się klęska bezpłodności. Przyrost naturalny dramatycznie spada – winę najprawdopodobniej ponosi szeroko pojęta „chemia”, której zbyt wiele wprowadziliśmy do naszego świata. Chemia w pożywieniu, chemia w lekach, chemia w antykoncepcji. Jak można się domyślać, zakwestionowanie przyszłości istnienia rasy ludzkiej spowodowało wzrost niepokojów społecznych i sprawiło, że posłuch zyskali fanatycy. W wyniku tego doszło do zmian – po udanym przewrocie do władzy doszli fundamentaliści (ciężko powiedzieć jakiego wyznania – pewnej formy zradykalizowanego chrześcijaństwa z naleciałościami judaizmu i zasad rodem z prawa szariatu), którzy pragną zreorganizować Amerykę na zupełnie nowy wzór. Rewolucję przeprowadzili siłą, po czym zaszeregowali ludzi ściśle wedle hierarchii. Na szczycie piramidy znajdują się zasłużeni dla sprawy przywódcy, którzy posiadają służbę, a którym przydzielane są także tytułowe „podręczne”. Są to nieliczne płodne kobiety, których rolą jest rodzenie dzieci dla obcych rodzin. Do poczęcia dochodzi w trakcie rytualnego stosunku, w toku którego podręczne znajdują się pomiędzy nogami żony (aby przypadkiem nie zrobiło się zbyt przyjemnie), a rola mężczyzny jest… nazwijmy to dosyć mechaniczna. Po udanym porodzie dziecko zostaje przy rodzinie, natomiast podręczna przekazywana jest następnej bezpłodnej parze. Los nie do pozazdroszczenia, przyznacie. Taką wizję snuła Margaret Atwood, kanadyjska pisarka na podstawie prozy które tworzona jest Opowieść podręcznej już w 1985 roku. Dziś te fantazje wydają się być niepokojąco aktualne.

Opowieść podręcznej szokuje widza na wielu frontach. Pierwotnie koncepcja wydaje się dosyć abstrakcyjna, ale odcinek po odcinku coraz poważniej stawiałem pytanie: „Czy taki obrót spraw byłby możliwy?”. Z czasem doszedłem z przerażeniem do wniosku, że scenarzyści rozpisali obrót wydarzeń niepokojąco realny. Wstrząs w społeczeństwie sprawił, że dzięki strachowi, manipulacji i fanatyzmowi doszło do zmiany na gorsze, która wcześniej wydawała się niemożliwa. Z drugiej strony, czy komuś wydawało się możliwe, żeby po „belle epoque”, wypełnionej względnym spokojem, nadeszła hekatomba w postaci dwóch wojen światowych? Podczas dzisiejszych niepokojów podwójnie nieprzyjemnie było mi oglądać bezwzględny świat przepoczwarzonej Ameryki. Kto wie gdzie prowadzą nas zakręty historii? Wiarygodność świata przedstawionego to element, do którego ewidentnie przyłożono sporo uwagi, aby jak najlepiej oddać realność pozornie absurdalnego rozwoju wydarzeń. Ciężko nie odnieść wrażenia, że w przypadku wystąpienia pewnych okoliczności, jesteśmy w stanie zafundować sobie antyutopię, nawet na globalną skalę. Prowadzi to do pytania: ile innych potencjalnie przerażających scenariuszy może się zrealizować w najbliższych dekadach?

Największym dołkiem, w jaki wpędza nas Opowieść podręcznej jest zdanie sobie sprawy z tego, jak realna jest wizja dramatycznej zmiany porządku świata – oczywiście na gorsze. Inne lekcje płynące ze szklanego ekranu również nie są zbyt budujące. Obojętność wielkich i mniejszych instytucji, rządów innych krajów i tak zwanej „opinii publicznej” poraża, podobnie jak wynaturzenie nowych formuł i norm, w założeniach będących zbudowanych na podstawach, które trzeba uznać chociażby relatywnie, za zabarwione dobrą wolą. W opresyjnym, zmilitaryzowanym społeczeństwie, w świecie który balansuje na krawędzi przepoczwarzenia się w dystopię, dobro przejawia się jedynie w drobnych gestach, z reguły popełnianych przez prostych ludzi.

GramTV przedstawia:

Na pochwałę zasługują również genialne kreacje aktorskie. Główna bohaterka (w tej roli Elisabeth Moss) potrafiła mnie zaskoczyć i chociaż momentami byłem delikatnie nią zirytowany, to ostatecznie pozostaje charyzmatyczna i prawdziwie niedoskonała. Małżeństwo do którego zostaje przydzielona (Joseph Ginnes i Yvonne Strahovski) to inna para kaloszy, bo tak diabolicznej dwójki dawno nie widziałem. Ich wzajemna relacja to absolutny majstersztyk(s) – ciężko jest stwierdzić czy się kochają, nienawidzą, szanują czy sobą gardzą. Uwielbiam to, że po dziesięciu odcinkach wciąż nie wszystkie postaci „rozgryzłem”. Co postać, to coś ciekawego. Nawet małomówny Nick, (Max Minghella) ma coś w sobie.

Gdybym miał za coś zganić Opowieść podręcznej, to byłaby to chyba przeciętna oprawa wizualna. Serial prosi się o trochę lepsze zdjęcia. Reżyserowi przydałoby się też trochę odwagi i lepszego wyczucia momentu. Chociaż nie brakowało w Opowieści podręcznej emocji, to mam wrażenie, że parę scen czy nawet całych odcinków zostało zmarnowanych, albo nie wykorzystanych. W stu procentach

Wiem, że brakuje Wam w tej chwili seriali. Pewnie nie chcecie niczego wielkiego zaczynać przed premierą nowego sezonu Gry o Tron. Niezależnie od okoliczności, Waszych gustów czy aktualnego obciążenia serialami: niczego lepszego od Opowieści podręcznej nie było od dawna i musicie ten serial obejrzeć. Nie jest szeroko reklamowany, prawie na pewno raczej będziecie go polecać znajomym, niż słyszeć polecenia od nich, ale z pewnością z czasem stanie się kultowy. Zasłużenie.

Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
04/07/2017 11:18

Dziś żyjemy w świecie, gdzie "gieje" zapładniają kobiety z krajów trzeciego świata, by rodziły im dzieci, które są później im zabierane. Jakoś nie słyszę, by postępowcy rozczulali się nad losem tych matek, bo po pierwsze wykorzystują je "gieje", a tymi można dziś się tylko zachwycać, a po drugie kobiety te to podludzie z jakiegoś Bangladeszu, więc z zasady nie posiadają ludzkich uczuć.

Nas straszy się za to wizją jakiegoś chrześcijańskiego fundamentalizmu.  Faktycznie chrześcijaństwo ma wiele wspólnego z rytualnym zapładnianiem.