World of Tanks: Grand Finals 2017 w Moskwie - relacja

Michał Myszasty Nowicki
2017/06/23 17:00
1
0

Po trzech latach największa impreza e-sportowa Wargamingu przeniosła się z Warszawy do Moskwy. Czy wyszło jej to na dobre? Niekoniecznie...

World of Tanks: Grand Finals 2017 w Moskwie - relacja

Od Wielkich Finałów pancernych mistrzostw świata minęło już sporo czasu, warto jednak podsumować tę imprezę. Tym bardziej, że po raz pierwszy od trzech lat odbyła się ona w innym miejscu. Dotychczas gospodarzem wszystkich finałów była Warszawa, tym razem zdecydowano się zorganizować imprezę w stolicy Rosji. Nie powinno to dziwić, wszak od dawna wiadomo, że społeczność graczy World of Tanks jest największa i najprężniejsza za naszą wschodnią granicą. Zapewne niewielu nie będących hardkorowcami graczy zdaje sobie sprawę choćby z tego, że liczba rosyjskich serwerów gry jest wyższa niż suma wszystkich pozostałych. Aż dziw bierze, że dopiero po tylu latach zdecydowano się zorganizować finały w Moskwie.

Ale czy wyszło to imprezie na dobre? Tutaj byłbym już bardzo sceptyczny, uważam bowiem, że pod niemal każdym względem ostatnie warszawskie finały na Torwarze były imprezą lepiej zorganizowaną. I nie ma nic do tego patriotyzm lokalny. Do oceny imprezy powrócę wszakże na końcu, póki co skupmy się na „mięsie”, czyli samych rozgrywkach.

Jako osoba grająca swego czasu wręcz nałogowo w World of Tanks i wciąż do zabawy wracająca, od samego początku z zainteresowaniem śledziłem e-sportowy aspekt tej produkcji. Początki były trudne, by nie rzec, że po prostu słabe. Oparcie rozgrywki o model niemal żywcem wyjęty z normalnej gry i dość mocne obostrzenia dotyczące doboru pojazdów, doprowadziło do przeciągającej się w nieskończoność, pełnej kampienia pierwszej fazy meczu, dominacji 3-4 typów czołgów, braku nieprzewidywalności i ogólnie rzecz biorąc nudy. Nieliczne przebłyski nie ratowały rozgrywki.

Na szczęście Wargaming wyciągnął wnioski i z każdym kolejnym rokiem było coraz lepiej. Walki nabrały dynamiki, na polach bitew pojawiały się coraz bardziej zróżnicowane pojazdy. Zaczęło się dziać, a oglądanie kolejnych meczy zamiast nudzić, zaczęło sprawiać satysfakcję. Po kilku latach, w 2017 roku mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wreszcie udało się doszlifować model rozgrywek na tyle, by skutecznie zachęcić mnie do obejrzenia niemal każdego meczu. Obecność pojazdów nawet X poziomu sprawiła, że na polu walki zapanowała wreszcie tak upragniona różnorodność. Oczywiście w każdym zestawów pojawiały się „pozycje obowiązkowe”, jak na przykład „tankujące” Mausy, czy Batchaty, ale przekrój używanych przez poszczególne drużyny pojazdów był zdecydowanie większy niż wcześniej.

Wszystko to przełożyło się też na znacznie większą dywersyfikację stosowanych przez ekipy taktyk. Mogliśmy oglądać całkiem sporo spektakularnych ataków i akcji. Zachowawcze taktyki będące niemal gwarantem zwycięstwa we wczesnych edycjach Wielkich Finałów, teraz mogły doprowadzić do klęski w obliczu brawurowej, zgranej i popartej skillem agresywnej gry przeciwników. Jednym słowem było na co popatrzeć. Co jest naprawdę wielkim komplementem w stosunku do przecież relatywnie statycznej i mało dynamicznej gry.

GramTV przedstawia:

Warto w tym miejscu wspomnieć, że do finałów trafiły tym razem aż trzy drużyny, w których grali nasi rodacy. W składzie każdej ekipy reprezentującej Europę byli Polacy, a nasz region reprezentowały: Oops – The Tough Giraffes, DiNG i Kazna Kru. Rozgrywki były bardzo zażarte i pełne niespodzianek, takich choćby, jak szybkie odpadnięcie faworyzowanych przez miejscową publiczność chłopaków z Na'Vi, czy zaskakująco dobra postawa „czarnego konia”, czyli amerykańskiej drużyny Elevate, która odpadła dopiero w półfinałach. W „finale finałów” zmierzyły się drużyny Tornado Energi i DiNG, w szeregach której znalazł się chyba najbardziej znany polski „czołgista”, czyli Piotr „Ealien” Peschke. Mimo zażartej walki i zdobycia na początku kilku punktów europejska drużyna ostatecznie uległa Tornado Energy 2:7. Ciekawostką jest fakt, że przed każdym meczem jego wynik przewidywał homar o wiele mówiącym graczom WoT-a imieniu „Pomidorek”. I wbrew temu, jak go nazwano, robił to – niestety – całkiem profesjonalnie...

Poziomowi organizacji samych rozgrywek nie mam niemal nic do zarzucenia. Zarówno oprawa sceny głównej, jak i przejrzystość wszystkich jej elementów prezentujących aktualny stan drużyn stały na najwyższym poziomie. Rewelacyjne nagłośnienie hali VTB Ice Palace, czy efektowna, ale nie przytłaczająca oprawa świetlna sprzyjały kibicowaniu na żywo rozgrywkom i skutecznie budowały nastrój wielkiego widowiska. Pewnym zgrzytem był jedynie fakt, że impreza prowadzona była po rosyjsku, co przybyłym z zagranicy gościom nie znającym tego języka mogło utrudnić odbiór wszystkich aspektów widowiska. Rozumiem fakt, że zapewne 99% widowni była z Rosji i krajów, gdzie język ten jeszcze niedawno był urzędowym, ale w przypadku organizowania imprezy o charakterze międzynarodowym – a za takie przecież Grand Finals chcą uchodzić – wypadałoby stosować pewne standardy.

O ile same zawody od strony organizacyjnej zasługują na pochwałę – nie było nawet żadnych znaczących opóźnień podczas finałów! - o tyle znacznie gorsze zdanie mam na temat wszystkiego tego, co imprezę otaczało. A dokładniej o niemal całkowitym braku jakichkolwiek innych atrakcji. Poza oglądaniem meczy w olbrzymiej hali „lodowego pałacu” nie było w zasadzie nic innego do zrobienia. Ot, oficjalny sklepik z wargamingowymi gadżetami (ktoś potrzebuje skarpetek z czołgami?), kilka punktów gastronomicznych i niewielkie stoisko jednego producenta sprzętu gamingowego oraz punkt, gdzie można było mając szczęście załapać się na autograf któregoś z lubianych zawodników. To w zasadzie wszystkie atrakcje, które oczekiwały na ludzi przybyłych na finały. Jeśli nie interesował nas jakiś konkretny mecz lub chcieliśmy spędzić wolny czas aktywniej, niż tylko spacerując po świecących pustkami korytarzach, mogliśmy poczuć się bardzo rozczarowani. Pod tym względem warszawskie edycje imprezy wypadają o niebo lepiej. Przyznam szczerze, że spodziewałem się też na finałach znacznie większych tłumów. Owszem, na imprezę w Moskwie przybyło sporo osób, ale odniosłem wrażenie, że podczas rozgrywek w Warszawie hale były znacznie bardziej wypełnione, a i doping oraz reakcje publiczności jakby nieco bardziej emocjonalne i spontaniczne. Biorąc pod uwagę porównanie wielkości tych dwóch miast, było to najmniej dziwne.

Tak, czy inaczej impreza była całkiem udana, co jednak zawdzięczamy przede wszystkim wreszcie dopracowanej formule rozgrywek oraz samym zawodnikom. Szkoda tylko, że poza samym obserwowaniem rozgrywek niewiele tam było dodatkowych atrakcji.

Komentarze
1
ts04
Gramowicz
23/06/2017 20:17

Może autor nie wie, ale swoistymi finałami światowymi przed powstaniem 'Grand Finals' było 'Ural Steel', które w 2011 i 2012 roku miały miejsce właśnie w Moskwie.