Recenzja serialu Tabu, mistrzowskiej i nudnej igraszki Toma Hardego

Kamil Ostrowski
2017/03/07 10:00
1
0

Tak pięknie się to wszystko w Tabu kręci, że średnia końcówka wydaje się wręcz nie na miejscu. Miło było, ale głupio wyszło.

Recenzja serialu Tabu, mistrzowskiej i nudnej igraszki Toma Hardego

Nie ma co owijać w bawełnę. Tabu na pewno obejrzycie, a ja na pewno je polecę. To serial Ridley’a Scotta, w którym gra jeden z moich ulubionych aktorów – Tom Hardy, więc nie można go pominąć. Po pierwsze, XIX wieczna brudna Anglia, po drugie dziki awanturnik, spadkobierca upadłego kupca jako główny bohater, po trzecie bo walka z bezduszną Kompanią Wschodnioindyjska, a po czwarte świetna muzyka (choć pojawiająca się raczej rzadko) i ciężki, duszący klimat. Wszystko pięknie, ale jakby nie do końca. Bo Tabu to śliczna punkowa dziołszka, która kusi oryginalnością i kreuje swoje towarzystwo na ekskluzywny, wyrafinowany towar, podczas gdy po dłuższej znajomości okazuje się, że to wszystko poza, a dziołszka zapomniała co chciała powiedzieć na początku półgodzinnego monologu, więc ostatecznie z jej ust pada pytanie, którym chce zmienić niekomfortowy dla siebie temat: „ej, a słyszałeś że Kuba Wojewódzki zatrudnił nową wodziankę?”. No i tyle z tej intelektualnej uczty zostało.

Również od Tabu ciężko jest odejść w poczuciu nasycenia, pomimo niemalże do cna wydrenowanego jednego z moich ulubionych motywów - motywu zemsty. Po kilku odcinkach widza zaczyna dopadać znudzenie, którego źródło ciężko jest zidentyfikować. Na pozór wszystko w serialu jest. Mamy wyraziste postaci, ciekawą wielowątkową fabułę, niemałą liczbę zwrotów akcji, wreszcie śliczną scenografię, która całości nadaje charakteru. A jednak… ciężko nie odnieść wrażenia, że wszystko jest tutaj zrobione pobieżnie, że pozbawione jest głębi i odpowiedniego ładunku emocjonalnego.

Remedium na te bolączki nie jest niestety nawet genialny Tom Hardy, który odgrywa w Tabu rolę jednej z najciekawszych postaci ostatnich miesięcy. Dzikus, który wyraźnie gardzi niemalże wszystkimi dookoła szybko staje się symbolem ucieczki z ucisku systemu społecznego funkcjonującego w wiktoriańskim Londynie. James Keziah Delaney potencjalnie mógłby pociągnąć samodzielnie niejeden serial. Mógłby, gdyby pozwolono mu rozwinąć skrzydła. I chociaż nie brakuje tutaj zbliżeń na charakter i motywy głównego bohatera, tak wszystko wydaje się być delikatnie przesłonięte, czy też rozmazane. Cały czas czekamy na to aż główny bohater naprawdę się rozkręci, co w gruncie rzeczy nigdy nie ma miejsca. Jego „masterplan”, jego charakter, jego losy kończą się niby z pompą, ale w gruncie rzeczy ciężko nie odnieść wrażenia, że są infantylne i prymitywne w stosunku do tego czego się spodziewaliśmy.

Wraz z postępującą po paru odcinkach nudą coraz większą uwagę zwracałem na geniusz z jakim Tabu zostało stworzone na płaszczyźnie technicznej. Kolejne sceny przywodzą na myśl nic innego jak śliczne w swoim ponurym uroku obrazki. Zdjęcia są wręcz genialne – dynamiczne kiedy wymaga tego akcja, ciężkie i skupione w momentach narastającego napięcia. Nie do pominięcia pozostaje też świetny przewodni utwór muzyczny, który nadaje dodatkowej dramaturgii w momentach kluczowych.

GramTV przedstawia:

Niestety, momentami brakuje tutaj pchnięcia całości delikatnie do przodu. Dodania jakiejś pikanterii. Czegoś jest za mało, ale ciężko jednoznacznie stwierdzić czego. Możliwe, że dodatkowego urozmaicenia w postaci barwniejszych postaci czy wątków pobocznych. Radę daje Tom Hollander jako postać chemika-erotomana, który niestety nie dostaje wystarczająco czasu antenowego aby zabłysnąć. Jonathan Pryce jako Sir Stuart Strange jest przeciętny, chociaż ma momenty, natomiast postaciami wręcz irytującymi są Zilpha Geary – siostra Jamesa, którą gra Ooona Chaplin i David Hayman jako Brace, jego służący. Tymczasem to oni, jako dwie najważniejsze postaci drugoplanowe powinni błyszczeć.

Tak jak pisałem na początku – widomym jest, że Tabu polecam. Niemniej, nie mogę Ridleyowi Scottowi wybaczyć, że po tym jak „nakręcił” mnie na najlepszy serial ostatnich lat, dostałem „tylko” dobry sezon. Pierwsze podniecenie się już ledwie pamiętam, końcówka pozostawiła we mnie tylko delikatne zainteresowanie dalszymi losami Delaney’ego i jego wesołej gromadki, a na dodatek nie mogę oprzeć się wrażeniu, że za rok w ogóle o Tabu nie będę pamiętał. Niemniej – warto. Chociażby dla tych pierwszych paru momentów.

Na marginesie pisząc. Finał Tabu pięknie zazębił się z rozpoczęciem emisji innego serialu utrzymanego w podobnej stylistyce – mowa oczywiście o TVNowskim, szeroko reklamowanym Belle Epoque (na czas pisania recenzji wyemitowano dwa odcinki). Jeżeli jesteście spragnieni porównania tych „dzieł” oraz pierwszych wrażeń, to proszę bardzo - Belle Epoque do Tabu ma się jak skrzeczący, skundlony jamnik należący do sąsiadki „spod czwórki” do rasowego owczarka niemieckiego, służącego w doborowym oddziale antyterrorystycznym bawarskiej policji. Dziękuję.

Komentarze
1
porckypizgus
Gramowicz
07/03/2017 12:15

Jeśli będzie kontynuacja to rozwinie skrzydła, jeśli nie to będzie niedosyt.