Trafienie Krytyczne #5. Efemeryda esportu

Sławek Serafin
2017/01/29 19:26
6
0

Esport jest fajny. Ale ma wady wrodzone, niestety. I trudno będzie sobie z nimi poradzić.

Ostatnio oglądam dużo esportu. Nie tak ogólnie, całego, z jakiegoś służbowego obowiązku czy czegoś tam, tylko prywatnie i dla przyjemności. Czyli oglądam League of Legends. A to koreańskiego LCSa, a to amerykańskiego, a tu europejskiego, bo tu można trafić na Polaka dla odmiany czasem nawet. I dobrze się to ogląda, jakby ktoś mnie pytał. Nie zawsze są emocje, oczywiście. Pod tym względem esport jest taki jak i inne dyscypliny, starsze, bardziej tradycyjne i tak dalej. Bywają mecze nudne, jednostronne, pozbawione jakichś wielkich atrakcji. Ale często zdarzają się też takie naprawdę dobre, i to nawet na szczeblu ligowym, gdzie nie ma aż takiego napięcia i dramatyzmu przecież. Przynajmniej przed finałami danego sezonu. Ale nie o tym chciałem.

Trafienie Krytyczne #5. Efemeryda esportu

Dobrze, że się ten esport ogląda, ale kurczę trudno mi jest zaangażować się w to emocjonalnie. Oglądam, doceniam, dobrze się bawię. Ale nie kibicuję. A jeśli nawet, to pod wpływem chwili. Kojarzę sporo drużyn, kojarzę ksywki a czasem może i nawet, o zgrozo, wygląd graczy, ale jakoś nie mam ulubionego zespołu, za który bym trzymał kciuki. Wszystkie są mi jednakowo miłe. I jednakowo obojętne. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest mój problem i że to ze mną jest coś nie tak, ale właśnie nie. U mnie wszystko w porządku, dziękuję. To problem tego sportu całego. Efemeryczność, brak stałości, brak charakteru. Kiedyś, kilka lat temu, grała w League of Legends fantastyczna drużyna z charakterem. Sami Rosjanie, Moscow 5 się nazywali niezbyt wymyślnie. I im się kibicowało. Ostro. Gdy grali w Spodku na pierwszym IEMie, to cała hala drżała w posadach od skandowania publiczności. Potem taka sytuacja powtarzała się tylko gdy nasi z Virtus.pro grali w Counter-Strike’a. Ja też się wtedy darłem, na Moscow 5. Dlatego, że ta drużyna była „jakaś”. Mieli stały skład, mieli charakterystycznych graczy, mieli swoje niekwestionowane zalety i wady. Byli rozpoznawalni. Dało się ich lubić. I był czas na to, żeby ich polubić, bo grali razem przez trzy czy cztery lata bez mała. A to jest prawie rekord w tej branży.

Drużyny esportowe, zwłaszcza w takim środowisku jak League of Legends, nie są stałe. To znaczy, niby są, bo mamy kilka takich, które istnieją od dobrych kilku sezonów i są rozpoznawalne na całym świecie bez mała, jak dwukrotni mistrzowie świata właśnie, koreańskie SKT. Ale moim zdaniem trudno im kibicować, głównie dlatego, że są takie, hmm, odczłowieczone trochę. Występuje w nich ciągła rotacja zawodników, którzy przychodzą, odchodzą, przenoszą się do innych drużyn, pojawiają lub znikają często w ramach jednego sezonu. Jest kilka gwiazd, takich filarów drużyn, które pozostają z nimi na dłużej, ale wokół nich trwa ciągły korowód nazwisk. A właściwie nie nazwisk, tylko ksywek. Najczęściej nawet się nie wie, jak dany gracz się nazywa tak naprawdę, co może się nie wydawać wielką przeszkodą do kibicowania… ale jest. Podobnie jak to, że gdy patrzy się na mecz, to nie widzi się graczy, tylko ich wirtualne działania. I można się nimi emocjonować, nawet bardzo, ale brakuje im ludzkich emocji, brakuje tej ekspresji, którą widać na twarzy zawodnika w tradycyjnym sporcie.

GramTV przedstawia:

Organizatorzy rozgrywek esportowych, tacy jak Riot Games, starają się temu problemowi zaradzić, zbierając graczy fizycznie w jednym miejscu w ramach takiej ligi LCS na przykład i pokazując ich w przebitkach, podczas przerw czy nawet w trakcie transmisji z samego meczu w małych okienkach u dołu ekranu. Ale trzeba tam świadomie spojrzeć, odrywając wzrok od akcji. I zwykle się tego nie robi, więc cały czas brakuje nam tego czynnika ludzkiego, który pozwala stworzyć jakąś więź emocjonalną. A w kibicowaniu właśnie o więź emocjonalną chodzi przecież. Bez niej po prostu się ogląda, a nie jest za swoją drużyną całym sobą, przeżywając jej wzloty i upadki.

I nie pomaga też to, że tak naprawdę nie wiadomo ile to wszystko potrwa. Wszystkie esporty są tworami sztucznymi. Zwłaszcza te nowsze, takie jak League of Legends, odgórnie animowane przez Riot Games. Ale i weteran sceny, Counter-Strike, jest zwykłym produktem, a nie zjawiskiem trwałym. Esporty to nie sporty. To produkty. Piłka nożna zawsze będzie, prawda? FIFA, UEFA i diabli wiedzą kto jeszcze mogą sobie robić co chcą, mogą upadać i znikać, a piłka nożna będzie. I będzie grana. I będą jej kibice. A Counter-Strike czy League of Legends? W momencie gdy Valve czy Riot Games uznają, że już się nie opłaca z jakiegoś powodu, bo powiedzmy, że chcą wyprodukować i sprzedać nową grę, to tamte zostaną po prostu wyłączone. CS:GO może przetrwa jeszcze jakiś czas dzięki zdecentralizowanej strukturze i serwerom dedykowanym stawianym przez graczy, ale takie League of Legends, bazujące w całości na infrastrukturze Riot, może po prostu przestać istnieć z dnia na dzień, nie? I jak tu na serio być kibicem esportu, który może być jeszcze przez kilka lat tylko? Można pooglądać. Ale to nie to sam poziom emocji i identyfikacji z drużyną, jak w tradycyjnych sportach, które zapełniają kilkudziesięciotysięczne stadiony. Które mają za sobą tradycję. I stałość, nawet mimo zachodzących zmian. To, że kariera piłkarza czy koszykarza trwa około dziesięciu czy kilkunastu lat, też pomaga w przywiązaniu się do niego, prawda? A w esportach?

Taka drużyna jak nasi mistrzowie Counter-Strike, Virtus.pro, która istnieje od ponad 12 lat w prawie niezmienionym składzie, to ewenement, nie norma. Czas „przydatości” do spożycia przeciętnego zawodowego esportowca to dwa, trzy, cztery lata najwyżej. Taki Lee „Faker” Sang-hyeok z SKT, uznawany za jednego z najlepszych midlanerów na świecie, jeśli nie za najlepszego w ogóle, gra od czterech lat. I miejmy nadzieję, że jeszcze przez kilka utrzyma taką formę. Ale większość zawodowych graczy przechodzi na emeryturę w wieku 20 lat. Już są za wolni, już nie wytrzymują, już jest ktoś lepszy na ich miejsce. Ciągła rotacja. Efemeryda. I jak tu kibicować? Ja nie mogę. I tego nie robię. Ostatnio oglądałem sporo spotkań, i to z prawdziwą przyjemnością, ale moje motywy były niskie. Chciałem po prostu zobaczyć jak to się teraz robi wszystko, bo od dłuższego czasu nie grałem, a w LoLu wiele się pozmieniało w trakcie. I już chyba nadgoniłem, więc przestanę oglądać mecze i zacznę sobie sam grać z powrotem. Nic innego mnie przy tym esporcie nie trzyma. Szkoda trochę.

Komentarze
6
KeyserSoze
Gramowicz
Autor
31/01/2017 20:34
Enerdo napisał:

Możesz mieć takie odczucia ale to naprawdę Twoje odczucia a nie większości. Dlatego zawsze przy "ja" nie próbujmy robić "my" by zwiększyć wydzwięk wypowiedzi. Zapraszam do dyskusji bo zawsze warto orozmawiać na takie tematy.  

Na tym własnie polega idea felietonu, że pisze się go z pozycji "ja" :)

Usunięty
Usunięty
30/01/2017 14:14

Ogólnie artykuł to jedna wielka bzdura. Jeśli bierze się za przykład całego e-sportu tylko grę League of Legends to nie można się dziwić że w e-sporcie widzi się tylko ciągłe rotacje w drużynach, nie zna się imion zawodników czy jak wyglądają. Jeśli już napisze się to z perspektywy CS GO to sytuacja jest zgoła odmienna. W Csie zaangażowanie emocjonalne występuje i jest na porządku dziennym. A dlaczego? Już wyjaśniam. Drużyna typu Virtus Pro to nie jest ewenement. Jest więcej drużyn które większą część składu lub cały mają od x lat (Na'vi, Nip, C9, EnvyUS/G2). Community cs go nie jest stworzone od dzisiaj tylko duża część zna zawodników już od wersji source/1.6. Nie uważam że problem autora że nie rozpoznaje graczy to problem wszystkich. To tylko Twój bo ktoś kto śledzi na bieżąco i interesuje się tym siłą rzeczy widzi tych graczy pomiędzy meczami/na streamach/w wywiadach itp. Takich drużyn jak wspomniane M5 w takim csie jest bardzo dużo. Zdanie o tym że jak Valve lub Riot będzie chciało to "wyłączy grę" jest tak teoretyczne i naiwne że ciężko mi uwierzyć, że zostało napisane przez osobę która (chyba) zna się na grach/community graczy/e-sporcie. Jest coś takiego jak fani/gracze/pieniądze. Żadna firma nie pozwoli sobie na zrezygnowanie z takiej marki. Cs od tylu lat ma się dobrze w praktycznie każdej wersji i dalej tak będzie się działo. Czysto teoretycznie mogę napisać że jeśli jakiegoś tytułu zabraknie to jest x innych dostępnych a nawet powstanie na jej miejsce kilka nowych. Co do argumentu że gdzie e-sportowi do tradycyjnego sportu bo na stadionach kilkadziesiąt tys ludzi. Popatrz na każdą imprezę cs'a czy lol'a. Żeby nie szukać daleko to wczoraj zakończył się Eleague Major w CS GO. Na streamie w szczytowym momencie odnotowano ponad MILION widzów. Ogólnie utrzymywała się liczba 800 tysięcy. W spodku podczas finałów Lol'a czy Cs'a ile miejsc było wolnych. Prawdziwą liczbe zobaczymy w tym roku gdy cały spodek będzie dostępny tylko dla jednego tytułu w jednym momencie. Reasumując moim zdaniem twoje odczucia są raczej rzadko spotykane niż tak jak piszesz że "większość tak ma". Emocje podczas rozgrywek są nie mniejsze niż na stadionie piłkarskim. E-sport ma się dobrze, ba, ma się coraz lepiej i nie martwiłbym się  to że może się zaraz skończyć. Moim zdaniem takie postawienie sprawy e-sportu jest krzywdzące i ktoś kto przeczyta tekst by dowiedzieć się jak to wygląda może mieć błędne zdanie. Możesz mieć takie odczucia ale to naprawdę Twoje odczucia a nie większości. Dlatego zawsze przy "ja" nie próbujmy robić "my" by zwiększyć wydzwięk wypowiedzi. Zapraszam do dyskusji bo zawsze warto orozmawiać na takie tematy.  

Usunięty
Usunięty
30/01/2017 11:53

Obstaję przy swoim - uważam, że to że gracze LoL-a stosunkowo wcześnie zawieszają kariery, nie wynika z ich wieku. Było nie było, w CS-ie cechy psychomotoryczne są o wiele istotniejsze. A poza tym, nie przesadzajmy. Osoba w wieku 20-24 lat naprawdę nie odstaje motorycznie od nastolatka, wręcz przeciwnie, osiąga szczyt możliwości. Gdybym miał obstawiać powiedziałbym, że oni się "zużywają" przez samą specyfikę gry, jej sceny i wymagania stawiane progamerom, ale bynajmniej NIE przez wiek.




Trwa Wczytywanie