Potencjał był niewielki, ale efekt przerósł oczekiwania. W taki sposób mógłbym żartobliwie zrecenzować Ant-mana w jednym zdaniu.
Potencjał był niewielki, ale efekt przerósł oczekiwania. W taki sposób mógłbym żartobliwie zrecenzować Ant-mana w jednym zdaniu.
Filmy inspirowane postaciami z kart komiksów na dobre opanowały nasze kina i telewizory. Moda, która zaczęła się paręnaście lat temu zmieniła się w powszechną praktykę, a kolejne ekranizacje z logiem Marvela czy DC Comics migają nam przed oczyma niemalże co chwilę. Hollywoodzkiej machinie do produkcji popkultury trzeba jednak oddać, że nie pozwalają nam się przesadnie znużyć. Kiedy tylko dopada nas zmęczenie i zaczyna irytować powtarzalność, obowiązująca aktualnie maniera tworzenia ekranizacji skręca w nowym kierunku.
Eksperymentem, swego rodzaju pionierskim przedsięwzięciem, które może odświeżyć gatunek, jest w moim odczuciu właśnie Ant-man. Szczerość, prostota i humor to największe atuty tego filmu, a bardzo dobre wykonanie doszlifowuje ten diament. W efekcie tych zabiegów otrzymujemy najlepszy film Marvela od lat.
Scenarzyści zaczynają od zarysowania historii Scotta Langa, utalentowanego złodziejaszka, który właśnie wychodzi z więzienia. Jest sympatycznym, ale raczej niepoukładanym gościem, więc życie obchodzi się z nim raczej kiepsko. Są również obowiązkowe dla byłego więźnia problemy rodzinne i finansowe. Generalnie rzecz biorąc poznajemy go w raczej kiepskim momencie. Sytuacja życiowa Langa jest ważna nie tylko przez pierwsze minuty filmu, ale również w ogólnym rozrachunku. Ant-man jest bowiem w równej mierze filmem o superbohaterze, co komedią familijną. Dostajemy domieszkę tego, co możemy znaleźć w telewizji o 11 rano w niedzielę, na TVN7. Na szczęście w wysokiej jakości, bo w tej warstwie Ant-man zaskakuje miłymi kreacjami, ciepłym przekazem i dosyć przekorną, zdystansowaną realizacją. Czekałem już tylko aż w którejś scenie pojawi się pies Beethoven.
Idąc dalej - żadnym spojlerem nie będzie, jeżeli zdradzę, że ostatecznie Lang wchodzi w posiadanie kostiumu, który pozwala mu się szybko zmniejszać i zwiększać (bonusem jest możliwość kontrolowania. mrówek). Twórcy bawią się w najlepsze koncepcją superbohatera. Pomijam już fakt, że przyzwyczajenie się do faktu, że główna postać robi wielkie rzeczy dzięki możliwości bycia malutkim, co jest samo w sobie dosyć zabawne, to w ogóle Lang jest bohaterem względnie ciekawym. Naturalny luz odtwórcy głównej roli udziela się odgrywanej przez niego postaci, dzięki czemu widz dostaje w twarz połączeniem uroczej niezdarności i pozytywnej energii, której nie idzie się oprzeć.
Ant-man dosłownie ocieka niewinnością i muszę przyznać, że jest w tym coś. odświeżającego. Po Avengersach w których unikano pokazywania brutalności, aby załapać się do niższego ratingu, mimo że film ewidentnie miał ciągoty w stronę kina nieco ostrzejszego, po X-Menach, które próbowały nas przekonać, że są czymś więcej niż są naprawdę dostajemy wreszcie coś szczerego. Ant-man wysyła nam jasny sygnał - "jestem słodziachnym filmem". Tylko tym. Nie ma "ostrych smaczków". Nie ma fałszywego aspirowania do kina ambitnego. Jest sympatyczny Paul Rudd, wiecznie przejęty, stary już jak świat Michael Douglas dorabiający na emeryturze i wyciskający łzy śmiechu Michael Pena w arcykomediowej roli Luisa. Po drugiej strony barykady z kolei bryluje Corey Stoll (znany m.in. z House of Cards) w roli arcyzłego superzłoczyńcy. Film spełnia się w roli klasycznej opowiastki o superbohaterach, nie odstępując nawet o krok od swojej komiksowej stylistyki, z wyjątkiem oczywiście elementów kina familijnego, o czym już wspominałem.
Nie spodziewałem się niczego po Ant-Manie. Poszedłem do kina nie obejrzawszy wcześniej nawet zwiastuna. Nie spojrzałem nawet na obsadę. Tym większe było moje pozytywne zaskoczenie. Ant-man jest uroczy. Jest bardzo dobrze przemyślany, bardzo dobrze zrealizowany, bardzo dobrze napisany i wreszcie bardzo dobrze zagrany. Nie ma się do czego przyczepić. Idealny film na wakacje, o ile szukacie w kinie śmiechu, akcji i sporej szczypty "rodzinności". Urocza produkcja, której ciężko się oprzeć, warta ceny biletu (również weekendowej).