Games of Glory - wrażenia z pokazu

Kamil Ostrowski
2015/05/19 16:30
0
0

Jeżeli połączycie MOBA i strzelaniny z widokiem z lotu ptaka, w stylu wypuszczonego niedawno Helldivers, to dostaniecie Games of Glory. Taki właśnie misz-masz pokazano mi w Monachium. Koncepcja ciekawa, ale zawsze musi być jakieś "ale".

Games of Glory - wrażenia z pokazu

Rynek MOBA jest już wypełniony po brzegi? Nie ma sensu konkurować z League of Legends i Dota 2? Skoro tak, to trzeba zaoferować coś zupełnie nowego, zgadza się? Z takiego założenia wychodzą obecnie już prawie wszyscy deweloperzy, którzy przymierzają się do typu gier, które z braku lepszej definicji ostatnio zwykłem nazywać "arenówkami". Drobne zmiany mechaniczne czy konceptualne nie dają już żadnych szans na sukces. Chwalenie się "nową jakością" wydaje się być bezsensowne, skoro nawet Electronic Arts poddało się i pod koniec ubiegłego roku skasowało Dawngate, które nigdy nie wyszło nawet poza fazę beta-testów. League of Legends i Dota 2 z posad nic nie ruszy, nawet Blizzard musiał ostro nakombinować z Heroes of the Storm, aby dać sobie szansę na sukces. Można jednak na celownik wziąć wyjadaczy z wieloletnim stażem, którym ten rodzaj zabawy już się zwyczajnie... nudzi.

Zgadza się. Te gry potrafią się znudzić, nawet tym, którzy przez długie lata poświęcali kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin w tygodniu na arenach, walcząc o miejsce w rankingu i wirtualne punkty czy przedmioty. Nie wszystkich to znużenie dosięga, ale coraz wyraźniej widać trend zmęczenia klasyczną koncepcją i jej wariacjami. Moment "przełomu" przychodzi po paru miesiącach, innym razem po kilku latach. Właśnie w tym momencie, w chwili zwątpienia, do gry wkracza Games of Glory. Całe na biało.

Deweloperzy z Lightbulb Crew podjęli się zadania o tyleż ciekawego, co trudnego. Połączenia gatunku MOBA, które przecież samo w sobie jest połączeniem elementów znanych z gier RPG i RTS, ze strzelaninami. Efekt? "SHMOBA" (czyli "shooter-MOBA"). Brzmi śmiesznie, ale w tym rozchichotaniu tkwi metoda.

Na pierwszy rzut oka Games of Glory nie zaskakuje. Na arenie znajduje się dziesięciu graczy, podzielonych na dwie drużyny. Ekipy walczą ze sobą, zdobywają złoto (tutaj "kredyty"), a także doświadczenie, awansują i ulepszają swoje zdolności i kupują przedmioty. Oczywiście mamy też klasyczny podział ról w drużynie na "tanków", "assassynów", "carry" i "suportów". Z uwagi na osadzenie gry w dalekiej przyszłości równie często korzystamy z karabinów maszynowych, pistoletów, strzelb i wyrzutni rakiet, co z noży i mieczy.

Teraz uwaga, bo zaczyna się akcja. Na początku każdego meczu kupujemy bronie, z których chcemy korzystać. Nie jesteśmy ograniczani więc do naszego domyślnego auto-ataku (bez broni będą to... gołe pięści), ale możemy dopasować swój styl gry dosyć swobodnie. Nasza postać ma atakować z dystansu i wspierać drużynę? Karabin snajperski czeka. Gramy tankiem? Najlepsza będzie strzelba, która po ulepszeniu może odpychać, albo przyciągać wroga. Zabójcę pewnie wyposażymy w jakąś porządną broń białą, broń palna będzie w odwodzie, na wypadek konieczności dobicia uciekiniera.

Co ważne, bronie możemy w każdym momencie sprzedać i kupić nowe. Z czasem będziemy je też ulepszać, chociaż w ograniczonym stopniu. Pukawek i broni białej w sklepie niestety jest relatywnie niewiele. Kredyty wydamy natomiast również na ulepszenia naszej postaci, a więc dokupienie "implantów" dających więcej punktów życia, pancerza, poprawiających atak, szansę na trafienie krytyczne, itp. Twórcy ostatecznie więc oddają w ręce gracza sporo możliwości, jeżeli chodzi o kombinowanie, tworzenie buildów, własnego stylu gry, itd. Rzecz skierowana ewidentnie dla osób mających duże doświadczenie z MOBA. Dla początkujących są opcje "auto-buy" i "auto-level". Aha, każdy z bohaterów ma oczywiście cztery umiejętności - trzy podstawowe i jedno "ulti".

GramTV przedstawia:

Poruszamy się po mapie obracając wokół siebie celownik, zupełnie jak w grach w stylu Dead Nation czy wspomnianym już Helldivers. Broń możemy w każdym momencie zmienić (maksymalnie przy sobie możemy mieć dwie sztuki). Pojawia się też amunicja po zużyciu której musimy przeładować. Ciekawostką jest też fakt, że po otrzymaniu obrażeń część z nich się regeneruje. To tyle jeżeli chodzi o "SH" w tym "SHMOBA". Brakuje takich elementów jak sprint, granaty, apteczki czy możliwość przyklejania się do osłon. A szkoda, bo Games of Glory aż się o to prosi.

W żadnym z zaprezentowanych trybów nie było "linii" w klasycznym rozumieniu tego słowa. Walki 5 vs 5 przypominały trochę te z The Witcher Battle Arena. Obydwie drużyny starały się jak najdłużej utrzymać panowanie nad trzema punktami zwycięstwa, co pozwalało na osłabienie osłon głównej bazy wroga. Po ich zupełnym zdjęciu można było zająć się "nexusem", którego zniszczenie równało się zwycięstwu. Na mapie znajdowały się też punkty, których zajęcie przynosiło nam dodatkowe kredyty (rozwiązanie analogiczne do tego z wspomnianego we wstępie Dawngate), a obok punktów zwycięstwa okazjonalnie pojawiały się wrogie drony, które należało zabić, aby utrzymać dany obszar. Ot, odrobina fantazji dewelopera w projektowaniu areny.

Drugi zaprezentowany tryb był zdecydowanie ciekawszy, chociaż raczej nie do końca przemyślany. Sześciu graczy dzieli się na dwie drużyny, a w każdej z nich losowo co rundę wybierany jest "Super Star". W tym trybie naszym celem jest zabicie wyróżnionego przeciwnika, albo zakończenie 90-sekundowej walki jak najbliżej punktu zwycięstwa. Jak pewnie się domyślacie, ostatnie sekundy każdego etapu to próby przepychania się i czajenie się na okazję do wykorzystania umiejętności. Miałem okazję zagrać dwa razy w tym trybie i miałem dosyć. Rzecz mało przemyślana i problematyczna w balansowaniu.

W tle przewija się jakaś science-fictionowa fabuła, o której szybko zapominamy. Grafika jest przyjemna, ale nieszczególnie robi wrażenie, zwłaszcza w dobie przepięknie wyglądającego i zróżnicowanego Heroes of the Storm. Na plus trzeba zaliczyć zaimplementowanie systemu klubów do klienta gry.

Niestety, całkiem przyjemna koncepcja i pomysł na zabawę rozbijają się póki co o brak wyczucia dewelopera. Games of Glory jest za wolne jak na strzelaninę. W rzeczywistości tytuł ten jest wolniejszy niż większość MOBA, jakie w tej chwili dostępne są na rynku. Gdyby jeszcze deweloper nie "udziwniał" z trybami i po prostu reklamował grę jako "arena brawler" ze spluwami, to może byłby w stanie podkraść na chwilę ze dwa, może trzy procent z tortu, który aktualnie stoi na stołach Riot Games i Valve. W obecnej formie ni to pies, ni wydra, chociaż niewiele brakuje, żeby grało się naprawdę przyjemnie.

Czy warto czekać na Games of Glory? Cóż, gra wkrótce ukaże się w wersji beta na Steamie, więc będziecie mogli przekonać się sami. Szef Lightbulb Crew, który był z nami w Monachium notował wszystkie nasze uwagi, a i w mailu odniósł się do listy uwag, którą mu przygotowałem. Niewykluczone więc, że będę musiał swoje ostre słowa odszczekiwać.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!