Tydzień z grą Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata - skrzynia z listami kaperskimi

Pirat, to nie zawsze znaczy to samo, czyli trochę historii

Pirat, to nie zawsze znaczy to samo, czyli trochę historii

Pirat, to nie zawsze znaczy to samo, czyli trochę historii, Tydzień z grą Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata - skrzynia z listami kaperskimi

Piraci. Ludzie, którzy bez przerwy towarzyszą historii ludzkości od czasu, gdy ta opanowała morza i oceany. Od samego początku wśród wilków morskich trafiali się tacy, których nie interesowała ciężka i żmudna praca dla kompanii handlowych, czy nawet służba w królewskiej marynarce wojennej. Wszczynali więc bunty, przejmowali okręty i na własną rękę próbowali szukać szczęścia wśród raf i mielizn pirackiego żywota. Kilku z nich przedstawiliśmy już wcześniej, teraz postaramy się Wam opowiedzieć, jak wyglądała historia tegoż procederu w nieco szerszym ujęciu.

Wbrew pozorom nie chodzi tutaj o uwspółcześnione znaczenia tego słowa, odnoszące się do bezprawnego korzystania z czyjegoś dorobku intelektualnego, czy niebezpiecznych zachowań na drodze. Niewiele bowiem osób zdaje sobie sprawę z tego, że wśród tej grupy mamy do czynienia z pewnymi podziałami, uwarunkowanymi historycznie i geograficznie. Pewnie każdy spotkał się z często zamiennie stosowanymi określeniami, takimi jak kaper, bukanier, czy korsarz. Zamiennie, lecz nie zawsze poprawnie.

Piratami zwykło się określać ogół ludzi zajmujących w mniej lub bardziej otwarty sposób procederem polegającym na napadaniu, grabieniu lub też przejmowaniu innych jednostek pływających. Oczywiście jest rzeczą naturalną, że tego typu działania trudno nazwać legalnymi i zgodnymi z prawem. Stąd też piraci to ludzie wyjęci spod prawa, ścigani i bezlitośnie tępieni przez siły morskie nękanych ich atakami państw. Gdyby sytuacja wyglądała tylko w ten sposób, wszystko byłoby jasne i klarowne. Owszem, było wielu takich, którzy działali tylko we własnym interesie, napadając na statki niezależnie od bandery, czy jakichkolwiek innych uwarunkowań. Jednak, jak za chwilę się okaże, sytuacja była nieco bardziej skomplikowana.

Pracownicy kontraktowi

Pojawiły się bowiem tak zwane listy kaperskie. Były czymś w rodzaju kontraktu pomiędzy państwem a konkretnym piratem, w którym ten drugi zobowiązywał się do atakowania statków i posiadłości innych krajów, w zamian za znaczny udział w łupach i nietykalność ze strony floty swojego kontrahenta. Był to układ bardzo wygodny dla obydwu stron. Pirat mógł bowiem działać niejako w majestacie prawa – kontrakt kaperski sprawiał przecież, iż działał w imieniu i na zlecenie konkretnego władcy. Z drugiej strony, państwo wydające list kaperski, mogło za pomocą skaptowanych w ten sposób korsarzy skutecznie nękać swoich potencjalnych - bądź realnych - wrogów bez oficjalnego wypowiadania wojny.

Kaperzy, zwani również korsarzami, nie różnili się więc zbytnio od zwykłych najemników, podstawową różnicą był fakt, iż na zarobek musieli „zapracować” sami. Różnie też bywało z aspektem prawnym ich działań. Listy kaperskie zazwyczaj bowiem były uznawane tylko przez państwo, które je wydało i samych korsarzy. Hiszpanie traktowali angielskich kaperów, jak zwykłych piratów (czyli pospolitych bandytów) i tak też z nimi postępowali. Niejednokrotnie zdarzało się też, że dokumenty były podrabiane, lub też korsarz legitymował się… zezwoleniem na połów ryb, czy polowanie. Warto też dodać, iż określenia kaper używa się najczęściej w odniesieniu do kapitanów działających na Morzu Bałtyckim i Północnym, zaś korsarzami nazywa się tych działających w obrębie Nowego Świata.

Często spotkać można się również z określeniem bukanierzy, czy filibusterzy. To również piraci, tyle, że wywodzący się bezpośrednio z rejonu Morza Karaibskiego. Byli to głównie koloniści, którzy osiedlili się na Hispanioli i innych wyspach należących do Hiszpanii, skąd właściciele starali się ich przepędzić. Eskalacja napięć doprowadziła do zbrojnych wystąpień, a w rezultacie do powstania grup zdesperowanych śmiałków, których głównym zajęciem stało się nękanie hiszpańskich osadników. Później udało im się zdobyć kilka statków i rozpoczęły się nieustające napady na flotę króla Hiszpanii. Bukanierzy byli w swych działaniach tak skuteczni i zdeterminowani, że w pewnym momencie niemalże całkowicie sparaliżowali jej działania na Karaibach. Doprowadziło to z kolei do drastycznych zmian w układzie sił w tym rejonie, ponieważ pozostałe kraje wykorzystały dobrze nadarzającą się okazję i znacznie wzmocniły tam swoje wpływy.

Sweet Home Tortuga

Od zawsze największym problemem piratów była kwestia znalezienia dla siebie odpowiedniego portu, czy bazy wypadowej. Problem częściowo rozwiązywały listy kaperskie – były formą listu żelaznego, który oprócz nietykalności ze strony floty mocodawcy, dawał możliwość wpływania i dokonywania napraw w portach należących do tego państwa, a co za tym idzie również okazję do spieniężenia zdobytych łupów. Było to jednak, jak już wspomnieliśmy, rozwiązanie jedynie połowiczne.

Sytuacja jednak zaczęła z czasem zmieniać się na korzyść wilków morskich. Eskalacja działań na Karaibach wymusiła na poszczególnych państwach otwieranie niektórych portów dla korsarzy. Nazywane „przyjaznymi portami” tolerowały obecność piratów pozwalając im pozbywać się łupów i naprawiać uszkodzone podczas wypraw okręty. Układ sprawdzał się doskonale, a obecność budzących postrach korsarzy dodatkowo wzmacniała defensywny potencjał takich miejsc.

Całkowitym przełomem było pojawienie się na większą skalę bukanierów. Należy pamiętać o tym, że to Hiszpania jako pierwsza zaczęła kolonizować Nowy Świat i to ona w rejonie Karaibów miała największe wpływy. Tak więc w interesie wszystkich pozostałych morskich potęg leżało jak największe osłabienie tego państwa. Bukanierzy, rekrutujący się spośród miejscowych kolonistów i wprost nienawidzący Hiszpanów, okazali się idealnym do tego materiałem. Mieli wszelako jedną wadę – nie uznawali żadnej zwierzchności. Można było ich wynająć, ale nie podporządkować. W 1640 roku Francja postanawia usankcjonować ich działania, rozdając listy kaperskie oraz zawierając z nimi układ, na mocy którego niemalże oddano im Tortugę, w zamian za obietnicę nękania hiszpańskiej floty i część zysków. Tortuga bardzo szybko stała się jedną z najważniejszych baz wypadowych i siedlisk piratów na Karaibach.

Podobną politykę zastosowali wobec bukanierów również Anglicy, otwierając dla nich słynny Port Royal na Jamajce. Miejsce to, choć nie było oczywiście oficjalnie portem pirackim, zaczęło bardzo szybko cieszyć się tak złą sławą, iż tylko najodważniejsi lub najbardziej głupi kapitanowie jednostek cywilnych ośmielali się tam zawinąć. Trudno zresztą się dziwić, choć miasto, dzięki niekończącemu się strumieniowi pochodzącego z grabieży złota, rozkwitało, to ze względu na jego specyficzny charakter łatwiej było tam stracić życie, niż zyskać cokolwiek. „Przyjazne porty”, dając schronienie i poczucie bezpieczeństwa, stały się ważnym przyczynkiem do szybkiego rozwoju korsarstwa w rejonie Karaibów.

GramTV przedstawia:

Początek końca

Hiszpanie, przerażeni rozmiarem strat, jakie zaczęli ponosić na Karaibach, zaczęli powoli zmieniać taktykę. Coraz rzadziej zdarzało się, że w rejs wyruszały pojedyncze, nieuzbrojone statki z ładowniami pełnymi złota, czy egzotycznych przypraw. Zaczęto organizować tak zwane Armady, czyli potężne konwoje, w których oprócz statków transportowych i kupieckich, coraz częściej i w coraz większych ilościach, pojawiały się eskortujące je, potężnie uzbrojone bojowe galeony. Dla bukanierów dysponujących zazwyczaj szybkimi i zwrotnymi, lecz stosunkowo niewielkimi jednostkami, był to najczęściej zbyt twardy orzech do zgryzienia.

Bukanierzy zmienili więc taktykę i zamiast atakować transporty surowców i kruszcu, postanowili poszukać ich u źródła. Rozpoczęły się masowe ataki na hiszpańskie kolonie i miasta. Dokonywano ich z lądu, statki i okręty służyły jedynie do przeprowadzenia szybkiego desantu w dogodnym miejscu. Wykorzystując zaskoczenie, osłonę ciemności i różnorakie fortele z pozorowanym atakiem od strony morza na czele, bukanierzy zaczęli odnosić spektakularne sukcesy. Zmusiło to z kolei Hiszpanów do budowy coraz to potężniejszych umocnień i fortów.

W przeciwieństwie do regularnych oddziałów wojskowych, bukanierzy wykazywali się jednak niesamowitą elastycznością i dość szybko nauczyli się omijać umocnienia, przeprowadzając ataki bezpośrednio na gęsto zaludnione miasta. Opus magnum bukanierów było, wspomniane w poprzednim artykule, zdobycie przez Morgana bogatej i doskonale bronionej Panamy. Nikt już nie mógł czuć się bezpieczny.

Dotyczyło to również ich dotychczasowych mocodawców. Osłabiona znacznie Hiszpania coraz rzadziej była atrakcyjnym i wartym ryzyka celem. Poza tym Hiszpanie również zaczęli wypracowywać coraz skuteczniejsze taktyki obrony przed atakami bukanierów. A przecież tuż obok, w zasięgu ręki pojawiły się - rozkwitające dzięki ich działaniom - kolonie angielskie czy francuskie. Wkrótce miały miejsce pierwsze, sporadyczne jeszcze akcje przeciwko własnym gospodarzom. Być może na takich właśnie, pojedynczych aktach niesubordynacji skończyłaby się cała historia, gdyby nie pewne wydarzenia, które miały miejsce w tym samym czasie.

Zmierzch

Otóż, co zresztą było logiczne biorąc pod uwagę aktualną, mocno osłabioną pozycję Hiszpanów, zaczęto wypowiadać listy kaperskie. Co prawda bukanierom, mającym teraz status zwykłych bandytów, dano szansę powrotu na łono społeczeństwa, jednak nie wszyscy z niej chcieli skorzystać. Warunkiem było porzucenie dotychczasowego trybu życia i rozpoczęcie legalnych działań w pełni zgodnych z prawem. Wielu z tej możliwości skorzystało, sprzedając swoje umiejętności kompaniom handlowym, czy nawet marynarce wojennej. Najlepszym przykładem może być opisywany wcześniej Henry Morgan, który został wicegubernatorem Jamajki.

Wspominaliśmy wcześniej o tym, jaki charakter mieli bukanierzy – byli ludźmi niepokornymi, nieskorymi do przyjęcia nad sobą jakiejkolwiek zwierzchności. Swoiście pojmowana wolność, którą z takim trudem sobie wywalczyli, dla wielu z nich była całym sensem życia. I właśnie ci niepokorni, nie potrafiący powrócić do bezbarwnej codzienności, stali się w szybkim czasie solą w oku wszystkich potęg kolonialnych.

Doświadczenia nabyte podczas walk z Hiszpanami zaowocowały po raz kolejny. Śmiałe, często brawurowe najazdy na kolonie niedawnych mocodawców, zaskoczonych tą nagłą zmianą, kończyły się jak wcześniej zdobywaniem olbrzymich łupów. Cóż z tego, skoro nie można ich było wykorzystać? „Przyjazne porty” zamknęły dostęp dla pirackich statków, a często jeszcze niedawni kompani, teraz służący w królewskich marynarkach, rozpoczęli regularne polowania na resztki bukanierów. Powoli, ścigani i nękani przez wszystkie mocarstwa, ginęli, wycofywali się z pirackiej działalności lub uciekali na inne akweny. Pod koniec XVIII wieku problem piratów na Karaibach praktycznie przestał istnieć.

Komentarze
12
Usunięty
Usunięty
23/05/2007 10:19

bardzo mi se podoba - trzyma poziom :-) oby więcej taki :-)

Usunięty
Usunięty
23/05/2007 09:53
Dnia 22.05.2007 o 22:04, Tepest napisał:

Brawo! super się czyta, dosłownie jednym tchem...

Zgadzam sie kolejny świetny artykuł. Czekam na kolejny dzień

Usunięty
Usunięty
23/05/2007 07:03

Bardzo fajny artykuł - oby tak dalej! ;)




Trwa Wczytywanie