Tydzień z grą Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata - skrzynia z portretami

Janosik, dżentelmen, hipokryta i diabeł wcielony, czyli pirackie portrety cztery

Klaus Stortebeker

Janosik, dżentelmen, hipokryta i diabeł wcielony, czyli pirackie portrety cztery

Janosik, dżentelmen, hipokryta i diabeł wcielony, czyli pirackie portrety cztery, Tydzień z grą Piraci z Karaibów: Na Krańcu Świata - skrzynia z portretami

Piraci, kaperzy, bukanierzy, korsarze. Niesamowite opowieści i legendy, niejednokrotnie ocierające się o fantastykę, czy nawet horror. A jednak zawsze, za wszystkimi tymi historiami, stali ludzie z krwi i kości. Trudno nazwać ich zwyczajnymi, gdyż w swoich czasach wyraźnie wybili się ponad przeciętność. Cała „cywilizowana” Europa, każda z wielkich potęg morskich i kolonialnych, drżała ze strachu na myśl o pirackich rajdach. Każdy transport złota czy przypraw z Nowej Ziemi wiązał się z ryzykiem ujrzenia na horyzoncie czarnej bandery z czaszką i skrzyżowanymi piszczelami.

Za głowy najbardziej znanych i budzących największy strach wyznaczano niebotyczne nagrody, organizowano morskie obławy, urządzano zasadzki. Niektóre z morskich imperiów próbowały zgoła innych sposobów – kaptowano najzdolniejszych, zezwalając im na dalsze rajdy pod jednym wszakże warunkiem: nietykalności własnej floty. W wiekach XVII i XVIII stali się prawdziwą plagą, paraliżując niemalże żeglugę w rejonach, gdzie operowali. Przyjrzymy się więc sylwetkom kilku z nich.

Klaus Stortebeker (ok. 1360 – 1401)

Do dziś nie udało się ustalić z całą pewnością skąd wywodził się jeden z pierwszych sławnych piratów. Nie ma wątpliwości co do tego, że był Niemcem, jednak samo miejsce urodzenia i pochodzenie wciąż pozostają tajemnicą i są tematem różnorakich legend i spekulacji. Przypisywano mu niezwykłą siłę fizyczną i - jak na prawdziwego pirata przystało - niewyobrażalną odporność na wszelakie trunki. Ponoć potrafił jednym tchem opróżnić kilkulitrowy dzban wina!

Niewątpliwie takie wyczyny przysparzały mu sławy, jednak to, co sprawiło, iż trafił do annałów historii, związane jest z działalnością pewnej grupy ludzi, znanej szerzej jako Vitalienbrüder (tzw. bracia witalijscy). Był to związek piracki działający na Bałtyku i nękający przede wszystkim statki miast hanzeatyckich. Zaopatrzony w listy kaperskie, wspomagał Duńczyków w wojnie ze Szwecją, przy okazji oczywiście prowadząc też działania na własny rachunek.

Mimo nałożenia przez papieża klątwy, nie zaprzestał wraz z witalijczykami swej działalności, co w 1398 roku zmusiło Hanzę do zwrócenia się o pomoc do zakonu rycerskiego. Wyprawa rycerstwa zakończyła się częściowym sukcesem, gdyż co prawda przegonili piratów z Bałtyku, jednak większości przywódców udało się ujść z życiem i rozpocząć działalność na Morzu Północnym. Wciąż nękana Hanza postanowiła uderzyć po raz kolejny i w 1401 roku flota miasta Hamburg niemalże rozniosła braci witalijskich. Stortebeker i kilku innych kapitanów zostało pojmanych, a następnie straconych na hamburskim rynku.

Mimo braku wątpliwości co do charakteru działań Stortebekera, dość interesujący jest odbiór tejże postaci przez pospólstwo. Powstałe ponad 600 lat temu legendy, w których kapitan był obrońcą i wspomożycielem biednych i uciśnionych, żyją do dnia dzisiejszego. W Ralswiek na Rugii organizowany jest Festiwal Stortebekera, w którym uczestniczy rokrocznie kilkaset tysięcy uczestników. Sir Francis Drake (ok. 1543 – 1596)

Jedna z najbardziej malowniczych i zarazem znanych postaci w pirackiej galerii. Był jednym z dwunastu synów fanatycznego protestanta, dzieciństwo przeżył w skrajnej nędzy, nie mając większych nadziei na lepsze jutro. Jednak dzięki pomocy sir Johna Hawkinsa zdobył wykształcenie i pierwsze doświadczenia podczas morskich wypraw. Już w wieku 18 lat dowodził swoim pierwszym statkiem, a w roku 1567 przeszedł chrzest ogniowy podczas walk z Hiszpanami. I to właśnie stało się na wiele lat jego głównym zajęciem.

Był to bowiem okres, kiedy Anglia, Hiszpania i Portugalia walczyły o wpływy i kolonie w Nowym Świecie. Co prawda w momencie, kiedy na scenie pojawił się Drake, nie była to otwarta wojna, jednak wykorzystując możliwości, jakie dawały listy kaperskie, de facto przez cały czas te trzy potęgi morskie i kolonialne prowadziły szeroko zakrojone działania ofensywne. Drake bardzo szybko stał się postrachem hiszpańskich i portugalskich statków, a także miast kolonialnych, które metodycznie najeżdżał i łupił. Mimo strachu, jaki wzbudzał, miał jednak opinię pirata-dżentelmena – nigdy nie zabijał bez powodu, jeńców częstokroć traktował z wyszukaną gościnnością.

Największym jednak osiągnięciem Drake’a była druga w historii świata (po Magellanie) wyprawa dookoła świata. Zainspirowana przez królową Elżbietę (początkowo, jako rajd przeciwko hiszpańskim koloniom w zachodniej Ameryce), przekształciła się epicką podróż wokół całego globu. Co prawda do Anglii opłynąwszy Ziemię wrócił tylko jeden z pięciu statków, jednak wyprawa okazała się sukcesem tak militarnym, jak i finansowym oraz propagandowym. Królowa Elżbieta, która od samego początku sympatyzowała z korsarzem, w uznaniu jego zasług nadała mu w roku 1581 tytuł szlachecki oraz mianowała admirałem.

GramTV przedstawia:

Okazał się bowiem równie zdolnym strategiem, co taktykiem. Jako dowodzący lub współdowodzący angielską flotą zniszczył flotę hiszpańską w Kadyksie oraz walnie przyczynił się do rozpędzenia i rozgromienia Wielkiej Armady, potężnej floty inwazyjnej króla Hiszpanii. Niestety, w tym samym okresie Drake popadł w niełaskę królowej, na co wpływ miały dwa czynniki: po pierwsze został oskarżony o zbyt duże skupianie się na własnych interesach podczas działań floty królewskiej, po drugie zaś kolejne jego wyprawy coraz częściej kończyły się niepowodzeniem.

28 stycznia 1596 roku Francis Drake zmarł na dyzenterię. Miało to miejsce na pokładzie statku, podczas jednej z wypraw do Indii Zachodnich. Jego ciało, zamknięte w ołowianej trumnie spoczywa po dziś dzień gdzieś na dnie Morza Karaibskiego. Był to jeden z nielicznych piratów, którzy odeszli z tego świata będąc szanowanymi zarówno przez swych sprzymierzeńców, jak i najbardziej zatwardziałych wrogów. Sir Henry Morgan (ok. 1635 – 1688)

Z pochodzenia Walijczyk, początkowo służył w angielskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej. Wykupił się jednak i przybył do pirackiej „stolicy”, Port Royal na Jamajce, gdzie przystał do pirackiego Bractwa, którego przywódcą był podówczas Edward Mansfeld. Szybko zaczął piąć się po szczeblach w organizacji, zaś po śmierci Mansfelda stanął na jej czele. Zwany był częstokroć „królem bukanierów”, na który to tytuł w pełni sobie zasłużył.

Wielkim sukcesem okazała się już pierwsza zaplanowana i przedsięwzięta przez niego wyprawa na kubańskie wybrzeże, podczas której złupił kilka miast i powrócił do Port Royal z bogatymi zdobyczami. Następnym z jego wyczynów było złupienie w 1667 roku Portobello - silnie bronionego, obwarowanego miasta. Dokonał tej sztuki mając pod komendą dziewięć statków i około pięciuset ludzi. Na jego opus magnum trzeba jednak było poczekać całe cztery lata. Oczywiście Morgan nie spędził tego czasu bezproduktywnie. W międzyczasie zaatakował Maracaibo i Gibraltar, gdzie również zdobył bogate łupy, cudem uciekając z zasadzki zastawionej na jego flotę w Cieśninie Gibraltarskiej.

Wokół jego postaci narosło wiele legend i anegdot, najsłynniejsza z nich jednak, to odpowiedź, jakiej rzekomo miał udzielić wicekrólowi Panamy, gdy ten zapytał go, jak 500 ludzi mogło zdobyć tak silnie umocnione miasto jak Portobello. Riposta Morgana polegała na tym, iż przesłał wicekrólowi swój pistolet, wraz z… obietnicą jego odebrania przy najbliższej okazji. Dotrzymał słowa. W 1671 roku poprowadził największą piracką flotę w historii Port Royal, składającą się z 28 okrętów i ponad 1800 ludzi. Jej celem była właśnie Panama. Mimo przeciwności losu i wielu trudności ostatecznie dotrzymał obietnicy – miasto zostało zdobyte i złupione do tego stopnia, że odbudowano je w zupełnie innym miejscu.

Jest on również dobrym przykładem tego, jak bardzo może się zmienić życie bukaniera. Przybył bowiem w pewnym momencie z dużą częścią swoich zdobyczy, wezwany przez króla Karola II, do Anglii, gdzie otrzymał propozycję „nie do odrzucenia”. Otóż został nobilitowany do stanu szlacheckiego i już jako sir Henry Morgan, wracócił na Karaiby, gdzie objął stanowisko wicegubernatora Jamajki. Swoje niewątpliwie wielkie doświadczenie, wykorzystywał od tej chwili przeciwko dawnym sprzymierzeńcom – zaczął bezwzględnie i z olbrzymia skutecznością zwalczać piracki proceder, co czynił do śmierci w roku 1688. Edward Teach - Czarnobrody (ok. 1675 – 1718)

Znany powszechnie jako Czarnobrody, Teach (wg innych źródeł Thatch lub nawet Drummond) stał się już za życia legendą, niejednokrotnie będąc określanym mianem diabła pod ludzką postacią. Początki jego kariery to zwykłe kaperstwo podczas wojny z Francją. W roku 1714 przybywa jednak do New Providence, gdzie zostaje zwykłym członkiem załogi, który szybko jednak (wywołując bunt) przejmuje dowodzenie nad okrętem. Tak zaczyna się jedna z najbardziej barwnych pirackich karier w historii.

Jako pirat wykazuje się niebywałą skutecznością, praktycznie nigdy nie przegrywa, dowodzone przez niego pirackie floty odnoszą jedno zwycięstwo po drugim. W 1718 roku za pomocą swoich okrętów blokuje port w Charleston, zmuszając miasto do zapłacenia okupu. Udaje mu się przekonać gubernatora Bathe Town, gdzie ma swoją nową bazę, do cichej współpracy w zamian za udział w zyskach i zapewnienie o nietykalności miasta. Czuje się coraz pewniej, co dostrzegają zaniepokojeni mieszczanie i kupcy. Proszą więc o pomoc gubernatora sąsiedniego stanu, który wysyła dwa okręty pod dowództwem porucznika Roberta Maynarda. Ten atakuje praktycznie bezbronne w porcie okręty Czarnobrodego, zmuszając go do otwartej walki, w wyniku której legendarny pirat traci większość ludzi oraz życie.

Trzeba przyznać, że Teach w swych działaniach był niezwykle skuteczny, nie to jednak wyłącznie sprawiło, że stał się postacią legendarną. Sławę w dużej mierze zawdzięcza bowiem charakterystycznemu, diabolicznemu wizerunkowi, dzięki któremu w opowieściach urósł do miana demona mórz i oceanów. Słynne są opowieści o tym, jakoby kazał podpalić w ładowniach okrętu siarkę, by móc oddychać piekielnymi wyziewami, czy o zapalaniu lontów od płonącej brody. Obwieszony sześcioma pistoletami, w wielkim kapeluszu, z olbrzymią czarną brodą, wykrzykujący w bitewnym zgiełku rozkazy - z łatwością wzbudzał respekt i strach.

Historia dowodzi jednak, że była to głównie autokreacja. Czarnobrody chciał wywoływać strach, chciał być otoczony złą sławą, ponieważ taki wizerunek niejednokrotnie okazywał się bardziej skuteczny niż dwa pokłady ziejących ogniem dział. Jego czyny bowiem świadczą o czymś zupełnie innym – nigdy nie wykazywał się niepotrzebnym okrucieństwem, nie torturował jeńców, cechowały go lojalność i hojność wobec towarzyszy. Owszem, wobec wrogów był bezlitosny, jednakże nazywanie go bestią byłoby co najmniej semantycznym nadużyciem.

Komentarze
31
Usunięty
Usunięty
31/05/2007 13:54

Grę dostanę na dzień dzieciaka. Nie mogę się doczekać, by w nią zagrać, to jest dokładnie to, co lubię. To mój styl gier. Jedyna wada tej gry to moim zdaniem to, że jest na podst. filmu. To zwykle psuje gry, ale jestem dobrej myśli. Miłego tydzionka z Piratami życzy Adizaw!!!

Lucas_the_Great
Redaktor
24/05/2007 18:59
Dnia 24.05.2007 o 18:24, Yanek12 napisał:

Brawo, brawo b.fajna recenzja ;)

Recenzja? Gdzie, co, jak...

Usunięty
Usunięty
24/05/2007 18:24

Brawo, brawo b.fajna recenzja ;)




Trwa Wczytywanie