Nie powstrzymamy zalewu multi-kulti w popkulturze: Random Drop #03

Piotr Nowacki
2018/03/30 19:00

Czy tego chcemy, czy nie, "multi-kulti" się rozgościło na dobre w grach i filmach, a wszystko wskazuje na to, że będzie go coraz więcej.

W ostatnim latach można zaobserwować w kinie pewną rewolucję. Kończy się hegemonia białych, heteroseksualnych mężczyzn na wielkim ekranie, coraz więcej filmów wybija się z tego utartego schematu. Wielu osobom nie w smak jest taka zmiana, jednak wszystko wskazuje, że to jest proces, którego nie da się powstrzymać. Nie powstrzymamy zalewu multi-kulti w popkulturze: Random Drop #03

W forpoczcie tej rewolucji jest Wonder Woman. Jej kinowy sukces może na swój sposób zaskakiwać: po rozczarowaniach, jakimi były Batman v Superman i Legion samobójców, widzowie zdają się być teraz sceptyczni wobec DC Extended UniverseLiga sprawiedliwośwci zarobiła ledwie 657 milionów dolarów, co przy budżecie w wysokości 300 milionów prawdopodobnie ledwo wystarczyło, by film wyszedł na zero – na ogół, aby film się zwrócił, przychód musi wynosić mniej więcej dwukrotność budżetu. Z kolei kosztująca o połowę mniej Wonder Woman zarobiła ponad 800 milionów dolarów.

Sporym sukcesem okazał się film Uciekaj w reżyserii Jordana Peele’a, najlepiej znanego do tej pory z serii skeczy komediowych Key & Peele. Na całym świecie ten film zarobił ponad 250 milionów dolarów, idąc tym samym łeb w łeb z takimi hitami jak Obecność, deklasując równocześnie nawet najbardziej dochodowe filmy z takich serii, jak Paranormal Activity czy Piła.

Sukces ten może o tyle zaskakiwać, że teoretycznie można zaliczyć go do raczej niszowych horrorów – Uciekaj odchodzi od tradycyjnych horrorowych sztamp, zamiast duchów czy demonów potworami są bogaci biali ludzie, a źródłem napięcia są różnice rasowe i klasowe. Jednak tak odważna tematyka nie odstraszyła widzów, a Jordan Peele otrzymał w tym roku Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny – jako pierwsza czarnoskóra osoba w historii.

Ubiegły rok przyniósł również premierę Szybkich i wściekłych 8. Chociaż na pierwszy rzut oka trudno postrzegać te filmy jako awangardę progresywności, to nie da się zignorować faktu, że od już od czwartej części wyglądają one jak najgorszy koszmar członka Ku Klux Klanu. Do ekipy granego przez Vina Diesla Dominika Toretto należeli m.in. latynoska Letty Ortiz (Michelle Rodriguez), grana przez pochodzącą z Izraela Gal Gadot Gisele Yashar (która wcieliła się także w rolę wcześniej wspomnianej Wonder Woman), czarnoskóra hakerka Ramsey, Koreańczyk Han Lue, agent Luke Hobbs grany przez Samoańczyka Dwayne’a Johnsona... Do siódmej części w zasadzie jedynym białym facetem w ekipie był Brian O’Conner, grany przez nieżyjącego już Paula Walkera. Gdyby mieli rację komentatorzy sugerujący, że różnorodność etniczna w filmach to efekt wciskania na siłę politycznej propagandy, to seria Szybcy i wściekli powinna być klapą. Jednak stało się wręcz przeciwnie: dziś jest to szósta najbardziej kasowa seria filmowa w historii, która depcze po piętach m.in. obecnemu na srebrnym ekranie od ponad pół wieku Jamesowi Bondowi.

Z kolei bezsprzecznie największą kinową sensacją tego roku jest Czarna Pantera. Na tę chwilę łączny przychód z biletów na ten film wynosi ponad 1.25 miliarda dolarów, co jest trzecim najlepszym wynikiem dla całego MCU – a w Stanach jest to najlepiej zarabiający film superbohaterski wszechczasów. To tym większy sukces, że Czarna Pantera to postać o wiele mniej rozpoznawalna niż Spider-Man, Iron Man czy Kapitan Ameryka i dopiero dzięki temu filmowi T’Challa wskoczył do pierwszej ligi superbohaterów.

Odrębnym, dość idiosynkratycznym przypadkiem jest polskie kino i niezmiennie od lat królujący w box office Patryk Vega. Jego ostatnie filmy nieodmiennie skupiają się na kobietach. Podczas gdy jego ostatni “niekobiecy” film, Pitbull: Nowe porządki, zobaczyło w kinach niecałe 1,5 miliona osób, to jego kolejna produkcja, Pitbull: Niebezpieczne kobiety, sprzedała ponad 800 tys. biletów więcej. Z kolei Botoks, którego akcja skupiała się na czterech kobietach, pobił wynik Nowych porządków już po dwóch tygodniach na ekranie, a Kobiety mafii na tę chwilę zobaczyło w kinach ponad 1,7 miliona widzów.

Wydawać by się mogło, że kryminały i thrillery to typowo “męskie kino”. Jednak ostatnie trzy filmy Vegi pokazały, że obsadzenie kobiet w rolach do tej pory zajmowanych przez facetów nie tylko nie odstraszy widzów, a wręcz przeciwnie – może być magnesem przyciągającym ich do kina.

GramTV przedstawia:

Osobnym tematem jest jednak fakt, że zamiast “tradycyjnego” seksizmu skierowanego względem kobiet, filmy Vegi rażą mizandrią, pokazując mężczyzn jako potwory, epatują licznymi scenami gwałtu, często również pojawiają się w żaden sposób nieuzasadniony fabularnie rasizm czy homofobia. Na dodatek Botoks paradoksalnie stawia kobiety na pierwszym planie, a równocześnie ma jednoznaczną, antyaborcyjną wymowę, stając w opozycji wobec setek tysięcy kobiet, które wyszły w ubiegłym roku na ulice, sprzeciwiając się zaostrzeniu praw regulujących przerywanie ciąży. Jednak mimo to nie da się zignorować faktu, że najbardziej dochodowe polskie filmy ostatnich lat łączy fakt, że przełamują stereotypy i pokazują kobiety w rolach zarezerwowanych do tej pory dla mężczyzn, starając się jakby pokazać, że istnieje dla nich miejsce w kinie również poza komediami romantycznymi.

Do tej pory, gdy kiedykolwiek była mowa o postaciach, które nie są białymi, heteroseksualnymi mężczyznami, zawsze pojawiały się głosy o terrorze poprawności politycznej czy wciskaniu mniejszości na siłę. Tak było wtedy, gdy John Boyega został obsadzony w jednej z głównych ról w nowej trylogii Gwiezdnych Wojen i gdy Micheal B. Jordan dostał rolę Johnny’ego Storma w ostatniej (fatalnej) ekranizacji Fantastycznej czwórki. Takie same komentarze są również widoczne zawsze, kiedy jest mowa np. o opcjach homoseksualnego romansu w grach Bioware czy też o osobach transpłciowych, jak w wypadku niesławnego dodatku do Baldur’s Gate, Siege of Dragonspear.

Jednak liczby jednoznacznie pokazują, że takie głosy nie mają żadnego poparcia w rzeczywistości. Można spekulować, w jakim stopniu sukces filmów Patryka Vegi czy Szybkich i wściekłych jest uzależniony od obsady, ale Czarna Pantera udowadnia, że skupienie na marginalizowanych wcześniej grupach procentuje. Pomimo tego, że filmy Marvela trzymają raczej stały poziom, to produkcja Ryana Cooglera zdeklasowała wszystkie filmy, które nie są crossoverami – zarobiła prawie 400 milionów dolarów więcej niż świetne Thor: Ragnarok czy Spiderman: Homecoming. A to, co najbardziej wyróżnia Czarną Panterę na tle innych tytułów z MCU, to właśnie bezkompromisowe skupienie na czarnoskórych bohaterach.

Bardzo dużo miejsca poświęciłem tutaj kinematografii – nie bez powodu. Dane z box office są łatwo dostępne i relatywnie łatwo je porównać – nawet jeśli trzeba wziąć pod uwagę trudności metodologiczne wynikające na przykład ze zmian cen biletów czy inflacji. Tak dokładne dane nie są na ogół łatwo dostępne dla gier, niektórzy wydawcy ujawniają na przykład jedynie sprzedaż pudełkową, pomijając cyfrową, porównania mogą być również utrudnione przez rozmaite bundle czy świąteczne wyprzedaże. Należy też wziąć pod uwagę dużo większą fragmentację rynku w wypadku gier: podczas gdy można założyć, że każdy film superbohaterski wydawany co roku jest kierowany mniej więcej do podobnego odbiorcy, nie można tego samego powiedzieć o grach. Nawet w obrębie jednego gatunku target może drastycznie się różnić – chociaż zarówno Wolfenstein, Call of Duty czy Far Cry to FPS-y, to każdy z nich oferuje bardzo inne doświadczenie, więc porównywanie wyników sprzedaży tych gier w poszukiwaniu trendów może sprowadzić na manowce.

Prawda jest jednak taka, że jeżeli prześledzimy gry z ostatnich lat, zobaczymy, że odrobiły one lekcję z reprezentacji dużo szybciej niż kino. Sztandarowym przykładem jest seria Mass Effect: chociaż rasizm czy szowinizm gatunkowy wciąż istnieją w świecie gry, to załoga Normandii reprezentuje iście startrekowe standardy równościowe: liczba członkiń i członków jest mniej więcej równa, ludzie w naszej ekipie reprezentują większość ziemskich ras, poza tym na pokładzie są m.in. panseksualne przedstawicielki rasy Asari czy gej Steven Cortez. Pod tym ostatnim względem Mass Effect przegonił swój pierwowzór – pierwsza homoseksualna postać pojawiła się dopiero w Star Trek Beyond w 2016 roku, 4 lata po zakończeniu trylogii.

Twórcy gier zdają się też szybko naprawiać swoje błędy w zakresie reprezentacji. Interesującą ewolucję przeszła między pierwszą a drugą częścią gry seria Watch Dogs. W jedynce jedynym nie-białym sojusznikiem głównego bohatera jest psychopatyczny kryminalista Jordi o chińskim pochodzeniu, z kolei praktycznie wszystkie czarnoskóre postaci były członkami gangu Black Viceroys. W “dwójce” z kolei nasza drużyna składa się m.in. z dwóch czarnoskórych mężczyzn, Hinduski oraz chłopaka znajdującego się na spektrum autyzmu. Na dodatek sama gra osadzona jest w San Francisco, nieoficjalnej amerykańskiej stolicy LGBT+, a wśród ważnych bohaterek znajduje się transseksualna polityczka.

Znienawidzone przez niektórych “multi-kulti” już na dobre rozgościło się w świecie gier, a teraz na bieżąco możemy obserwować, jak sukcesywnie podbija kino. Do przeciwników szerszej reprezentacji nie trafiają argumenty, że w ten sposób spora część odbiorców kultury przestaje być wykluczana, a większa różnorodność pozwoli na opowiedzenie nowych, ciekawych historii. Jednak być może argument finansowy nakłoni nieprzekonanych do zmiany zdania. Wyniki z box office największych hitów ostatnich lat dobitnie pokazują, że widzowie chcą “multi-kulti” na ekranach kin – a skoro w szerszej reprezentacji jest dobry biznes, to znaczy, że prędko nie opuści ona gier i filmów.

Komentarze
49
pannowacki
Gramowicz
14/04/2018 00:49
Soporowski napisał:

(...)

Czy nie rozumiesz, że podałem przykłady metod krytyki literackiej, które nie mają praktycznie nic wspólnego z polityką? Krytyka marksistowska czy feministyczna mają oparcie w polityce. Formalizm czy nurt psychoanalityczny - NIE. No chyba, że każdą metodę krytyki sztuki uznajesz za lewactwo, wtedy nie mamy o czym rozmawiać.

 

Usunięty
Usunięty
12/04/2018 18:39

Podpowiem coś Panu. Marksizm też wywodzi się sprzed rewolucji. Jak dla mnie metody mogą wywodzić się z epoki kamienia łupanego i jeśli są użyte w służbie głupiutkich i szkodliwych ideologii moja opinia będzie jednoznaczna. Proszę się nie wysilać tłumaczeniem nam różnic pomiędzy formalizmem a szkołą frankfurcką, bo skoro będąc w posiadaniu tak bogatej wiedzy wartościuje Pan sztukę ze względu na jej zgodność z polityczną ideologią, to jest Pan antyreklamą wykształcenia. 

Rozumiem potrzebę podpierania się mądrymi nazwami. Gdy propaguje się coś, co kłuci się ze zdrowym rozsądkiem, trzeba powoływać się na „wyższą instancję”.   

pannowacki
Gramowicz
11/04/2018 01:10
Soporowski napisał:

…a ja użyłem ich jako przykładów mądrze ponazywanych „izmów”, które sprowadzają się do prostackiej praktyki sierot po rewolucji, jaka jest negacja wszystkiego co było.

Naprawdę, nie wypowiadaj się o tematach, o których nie masz pojęcia. Rosyjski formalizm, który wspomniałem nie jest sierotą po rewolucji, tylko (w dużym skrócie) metodą krytyki utworów w oderwaniu od całego pozaliterackiego kontekstu. Więc ze szkołą frankfurcką nie ma to absolutnie nic wspólnego, bo ona bada to, jak stosunki klasowe w "prawdziwym świecie" kształtują utwór i vice versa. Więc podanie rosyjskiego formalizmu jako przykład "sieroty po rewolucji" to po prostu dowód na to, że nie wiesz zupełnie, o czym piszesz. 

Poza tym "piętnowanie wroga, którym dziś jest rasizm"? To co, piętnowanie rasizmu to lewacki wymysł?




Trwa Wczytywanie