Testujemy Paragon, czyli unrealnie dobrze wyglądającą MOBA

Kamil Ostrowski
2017/12/15 15:00
0
0

Kiedy twórcy najpopularniejszego silnika graficznego biorą się za coś, należy się spodziewać co najmniej niezłej grafiki. Paragon to grafika i więcej.

Testujemy Paragon, czyli unrealnie dobrze wyglądającą MOBA

Z niewiadomych mi powodów do niedawna uznawałem Paragona za grę odległą, będącą świeżo po wczesnych zapowiedziach, pełzającą gdzieś w zamkniętych alfa-testach, względnie zasłoniętą za kotarą płatnego early-access. Dopiero przy okazji entego odpalania Fortnite zorientowałem się, że Paragon choć trochę zapomniany przez media, żyje, ma się dobrze i jest już od dłuższego czasu w otwartej becie, a sama gra wygląda świetnie. Parę szybkich partyjek wystarczyło mi, aby zorientować się, że to prawdopodobnie jedna z bardziej niedocenianych pozycji na rynku MOBA. A jest to segment dodajmy, mocno zatłoczony, wobec czego szanse tej produkcji na szybkie przebicie się do czołówki są raczej niewielkie. Nie zmienia to faktu, że Epic Games tworzy coś świetnego.

Nie dajcie się zwieść ślicznie wyglądających screenom. Paragon to najbardziej prawilna MOBA z jaką zetknąłem się w ostatnim czasie. To nie żaden „hero-brawler”, to nie gra akcji z elementami MOBA. To jest rasowy przedstawiciel gatunku, bez zbędnych domieszek z tą różnicą, że świetnie zrealizowany technicznie i z akcją przedstawioną zza pleców bohatera.

Każde spotkanie, również nie rankingowe, zaczynamy od wyboru bohaterów w trybie draftu – obydwie drużyny dobierają postaci na przemian, dostosowując swoją strategię do picków ekipy przeciwnej. Przynajmniej tak to działa w teorii – na niższych poziomach dużym sukcesem jest skompletowanie dobrze wyważonego teamu, w którym obsadzone mielibyśmy wszystkie pozycje, tj. midlane, carry, solo, support i jungle. Tak, dobrze czytacie. Paragon serwuje nam powrót do korzeni, do czasów w których każdy miał swoje miejsce w układance, a role wzajemnie się uzupełniały, zamiast przenikać się i rozmywać na krańcach.

Słuchajcie, to jeszcze nie wszystko, bo Paragon to naprawdę MOBA pełną gębą. Postacie zdobywają w czasie meczu poziomy i złoto, za które ulepszają swoje atrybuty, a następnie za punkty atrybutów odblokowują karty, pełniące tutaj rolę ekwipunku. Wielki powrót zalicza nawet „last-hitowanie” minionów, o którym zdążyłem już zapomnieć, że stanowi znak rozpoznawczy gatunku. Do tego oczywiście rozbudowana mapa, wraz z rozsianymi pomiędzy liniami (w tak zwanej „dżungli”) niezależnymi stworami, których zaszlachtowanie często zapewnia nam chwilowego buffa, bądź zyski dla całej drużyny. Aha, oczywiście jest też system progresji międzymeczowej, tutaj w formie odblokowywania nowych gemów (co pięć atrybutów dostajemy specjalną premię w zależności od użytego kamienia) i kart, które później wpływają na nasz rozwój i które wykorzystujemy w trakcie meczu. Drugie z wyżej wymienionych pełnią również rolę przedmiotów. Słowem – pełen zestaw, chociaż delikatnie zakręcony, poprzez specyficzny system robienia zakupów. Niemniej, pełni on analogiczną rolę co u klasycznych przedstawicieli gatunku.

GramTV przedstawia:

Żeby jednak nie było tak nudno, to twórcy dodali co nieco od siebie. Pojawiają się elementy mechaniki typowe wyłącznie dla Paragona. Podstawą jest oczywiście „strzelankowy” widok z perspektywy trzeciej osoby i swoboda celowania (tym produkcja Epic Games różni się od chociażby Smite). Mecze stają się dzięki temu bardzo wymagające z punktu widzenia zręcznościowego, a dodatkowo mocno dynamiczne i wielowymiarowe. Są też drobne „ciekawostki”, jak chociażby wyskocznie pozwalające szybciej znaleźć się na linii frontu (dezaktywowane w momencie zniszczenia wewnętrznych wieżyczek) czy możliwość skakania. Paragon pozostaje wierny korzeniom, ale wprowadza na tyle dużo ciekawych nowości, żeby nadać całości świeżość.

Trójwymiar i nowinki nie wystarczyłyby jednak aby wyróżnić się w tłumnej konkurencji. Co jednak do Paragona potrafi naprawdę przekonać, to niewiarygodnie wysoka jakość wykonania. Grafika nie tylko zjada na śniadanie praktycznie całą konkurencję, ale produkcja Epic Games może śmiało stawać w szranki z rasowymi strzelaninami. Widać że za grę odpowiada firma, która stoi za jednym z najlepszych silników graficznych na rynku (i prawdopodobnie za najbardziej popularnym). Oprawa audiowizualna idzie ramię w ramię z ogromem zawartości – mowa tutaj przede wszystkim o szeregu naprawdę ciekawych postaci, świetnie animowanych, którymi zwyczajnie chce się grać. Do tego zmyślnie zaprojektowana mapa, mnóstwo kart, skinów i wszystkiego czego można wymagać o pierwszorzędnego MOBA. Konkurencja przy Paragonie sprawia wrażenie zabiedzonej.

Jeżeli chodzi o zaobserwowane do tej pory wady, to przyznam szczerze, że jest zupełnie zdezorientowany systemem odblokowywania kolejnej zawartości. Mam wrażenie, że jest tego… za dużo. Dwa rodzaje wirtualnej waluty, do tego skrzynie, jakieś klucze, nagrody dnia, tygodnia, miesiąca, jakieś wyzwania… Wciąż czuję się przytłoczony tym wszystkim. Na plus w tym zakresie muszę za to odnotować fakt, że kolejne duże partie bohaterów odblokowujemy osiągając wyższe poziomy konta, co oznacza, że względnie szybko stają się oni dostępni.

Paragon już w tej chwili jest świetną grą, której dobrze zrobił rok Early Access i prawie kolejny rok otwartej bety. Pytanie – jak dobra musi być to produkcja, żeby deweloper zdecydował się na pełnoprawną premierę i podjęcie otwartej walki z tytanami rynku? Epic Games pozostaje wierne korzeniom gatunku, wobec czego z ma spore szanse na przyciągnięcie i utrzymanie przy sobie specyficznej, oddanej grupy odbiorców. O ile oczywiście firma dobrze rozegra swoje karty (pun intended). Trzymamy rękę na pulsie. Oby tylko cała para nie szła w tej chwili w Fortnite.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!