Trafienie Krytyczne #40. Wielka Tragedia Visceral

Sławek Serafin
2017/10/29 19:00
5
0

Zamknięto kolejne studio, które miało nam dać Wielką Grę

W tym tygodniu przydarza nam się kolejna okazja, żeby wylać kubeł pomyj na głowy korporacyjnych decydentów z Electronic Arts, którzy zamknęli studio Visceral Games i tym samym pozbawili nas możliwości zagrania w nową produkcję ze świata Gwiezdnych Wojen, nad którą rzeczone studio pracowało. A miała być cudna niesamowicie, albowiem… no nie wiem, tak nam marketingowcy Electronic Arts mówili do tej pory. Tyle, że oni zawsze tak mówią. Ech, o ileż bardziej sprawiedliwy byłby świat, gdyby nie łgali zawsze jak najęci, nie? Gdyby choć raz na jakiś czas powiedzieli tak szczerze i otwarcie, że wydali dziesiątki, albo setki milionów, na coś, co w sumie im nie bardzo wyszło, ale i tak nam to spróbują sprzedać, bo nie mają innego wyjścia. To znaczy innego niż przerwać produkcję, zamknąć kramik i cieszyć się, że utopili jeszcze bardziej, wydając jeszcze więcej nie tylko na dokończenie gry, ale też dodatkowej góry szmalu na promocję i reklamę tego, co i tak by nie odniosło sukcesu. Czyli, w sumie, tak jak w tym przypadku…

Trafienie Krytyczne #40. Wielka Tragedia Visceral

Wiecie, ja mam poglądy dość lewicowe, nie? I normalnie powinienem ciskać gromy na złe korpo, które gnębi biednych pracowników oraz odmawia klientom wyjątkowych wrażeń w obcowaniu z pięknym dziełem tychże biedaków. Tyle, że w tym przypadku nie jestem w stanie. No nie mogę. Pewnie dlatego, że w ogóle nie wierzyłem w Visceral. Ja wiem, że pierwszy Dead Space się podobał ludziom. Mnie nie. Wydał mi się nudny, sztuczny i plastikowy trochę, bez startu do klasyki gatunku. Ale rozumiem, że komuś innemu jego walory mogły się wydawać wystarczające w sumie. Ja jestem strasznie marudny i biorę to pod uwagę. Tyle, że jak jeszcze jestem ewentualnie skłonny zgodzić się, że pierwszy Dead Space nie był tragiczny, to już dwie następne części… no przepraszam bardzo, ale one już były zdecydowanie słabe. Tak po prostu. Niczym nie zachwycały, ba, nawet zwykłej satysfakcji nie potrafiły dać. Równia pochyła. I ktoś jest za to odpowiedzialny. Możliwe że bezpośrednio twórcy, możliwe, że przedstawiciele wydawcy… bez różnicy w zasadzie. Szału nie było. A potem Visceral jeszcze stworzyło Battlefield: Hardline, tak na wypadek, gdyby jeszcze ktoś chował w sobie iskierkę nadziei, że są zdolni do rzeczy nawet nie wielkich, ale chociaż takich trochę powyżej przeciętnej.

Jasne, ta ich następna gra, ten stawiający na rozmach i fabułę planowany konkurent Uncharted i Tomb Raider, mogła być całkiem inna. W końcu zdarza się, że zwykli rzemieślnicy, którzy ledwo wyrabiają się z dostarczaniem czegoś spełniającego choćby podstawowe standardy, nagle błysną prawdziwym przebojem, nie? Zdarza się. Chyba. W sumie nie mogę sobie teraz przypomnieć takiego przypadku, ale zdarza się. Musi, statystyka i tak dalej. Tyle, że było to bardzo mało prawdopodobne. Nie wiemy, jak by było. Możemy tylko wierzyć w to, co mówią byli pracownicy Visceral, którzy nie tylko mogą być rozżaleni i skłonni do lekkiej przesady, ale też generalnie należą do tej grupy ludzi, która zwykle nie ma w ogóle dystansu do swojego dzieła. A jeśli ma, to publicznie nigdy go nie prezentuje. Jeśli producent gry mówi, że jego gra jest, była lub będzie super, to znaczy tylko tyle, że mówi.

Też bym chciał zagrać w jakieś Gwiezdne Wojny nastawione na singla i fabułę, porywające, cudowne, niezapomniane. Takie, jak stare Jedi Knight albo Knights of the Old Republic. Tyle, że za stary już jestem, żeby wierzyć w garbate aniołki, niestety. Od kiedy Electronic Arts wzięło się za tę markę, nie zrobiło z nią nic szczególnego. To znaczy, oprócz wtopienia monumentalnej góry pieniędzy w Star Wars: The Old Republic. Owszem, pierwszy KotOR też powstał teoretycznie pod ich skrzydłami, ale wtedy jeszcze o wiele większy nadzór sprawowało LucasArts. No i to były te czasy, gdy BioWare jeszcze wiedziało, co to jest dobra, innowacyjna gra. I poza tym jednym przypadkiem koncern tylko bezczelnie doi markę ukochaną przez miliony. Trochę tak jak to robi Disney z filmami. Cóż, życie. Ja tam wiary w nich nie mam. I nawet ten nowy Battlefront nie budzi we mnie żadnej ekscytacji, nie po tym, co pokazali w pierwszym. Dopuszczam możliwość wystąpienia jakiejś wielkiej anomalii, która sprawi, że to będzie naprawdę dobra gra, ale… jestem bardzo sceptyczny.

Więc co z tą całą dramą wokół Visceral? No właśnie nie wiem. Bardzo przeciętny wykonawca. Wydawca, który nie umie zrobić nic fajnego z legendarną marką. I jakaś tam gra, która miała być taka fajna, że aż zdecydowano, że nie ma sensu jej kończyć. Aż trzy powody, żeby się w ogóle nie przejmować całą sytuacją. Chyba, że ktoś wierzy w te mętne wytłumaczenia Electronic Arts, że wolą się skupić na „grach jako usługach”, a nie na singlowych jednostrzałówkach. Jeszcze przed chwilą chcieli dorównać Uncharted i wierzyli, że można odnieść sukces za pomocą takiej produkcji… a teraz nagle przejrzeli na oczy, nie? Tia. Totalnie w to wierzę. Ale no bez cienia wątpliwości. Nie skasowali gry, bo wyglądała jak coś, czym nawet w piecu się palić nie da, tylko dlatego, że nagle uznali, że nie będą już inwestować w gry stawiające na rozgrywkę dla jednej osoby.

GramTV przedstawia:

I nawet zwykłych, szeregowych pracowników Visceral mi nie żal. Bo studio produkujące gry to nie kopalnia czy jakaś fabryka i ludzie z niego zwolnieni po likwidacji nie wylądują na bruku bez przyszłości, bez nadziei na jakąś inną pracę. Nowe zajęcie znajdą momentalnie, czy to w strukturach Electronic Arts, czy w innym studio tworzącym gry, czy też gdziekolwiek indziej w sektorze IT. I pewnie im będzie lepiej nawet, bo z rozmów z ludźmi z Visceral wynikało, że źle się tam pracowało i atmosfera była cokolwiek toksyczna.

Więc… o czym mu tu mówimy? No właśnie. Nie ma żadnych powodów do oburzenia. Electronic Arts święte nie jest, ale tym razem im się nie należy ten kubeł pomyj. Wcześniej popełniali gorsze zbrodnie, likwidując Bullfrog, Westwood czy Origin Systems, czyli studia, które tworzyły gry legendarne, a nie ledwie przeciętniaki, jak Visceral. Jak mamy ich nie lubić, to za tamte wybryki. Albo za Mass Effect: Andromeda

I tak na koniec jeszcze mała uwaga na marginesie – to już czterdzieste Trafienie Krytyczne, czyli seria zrównała się ze mną liczbowo, bo właśnie tyle lat mam. Jakbyście mi powiedzieli rok temu, że napiszę tyle felietonów, to bym się w głowę puknął i poradził wizytę u specjalisty. A tu proszę, jednak się stało. Czyli co teraz? Powinienem przestać, nie? No wiem, powinienem…

Ale nie przestanę, oczywiście. Do przeczytania w następną niedzielę.

Komentarze
5
zadymek
Gramowicz
31/10/2017 11:08

@all

Jak to mówią?

Nie karm trolla?

Usunięty
Usunięty
30/10/2017 14:28

Jakbyście mi powiedzieli rok temu, że napiszę tyle felietonów, to bym się w głowę puknął i poradził wizytę u specjalisty. A tu proszę, jednak się stało. Czyli co teraz? Powinienem przestać, nie? No wiem, powinienem…

Powinienes, zdecydowanie! A wizyty u specjalisty tez bym za dlugo nie odwlekał na Twoim miejscu.

Usunięty
Usunięty
30/10/2017 13:34

A ktoś tu kiedyś wyśmiewał "risercz".




Trwa Wczytywanie