Do trzech razy sztuka - recenzja filmu Spider-Man: Homecoming

Piotr Nowacki
2017/07/17 17:45
0
0

To już trzecia inkarnacja Spider-Mana, która zawitała na ekrany kin po roku 2000. Ma zadatki, by stać się tą najlepszą.

Jeszcze kilka lat temu wizja Spider-Mana jako integralnego członka Marvel Cinematic Universe nie była niczym więcej niż tylko nierealnym marzeniem fanów. Sony twardo realizowało swój plan własnego spiderverse, którego osią miały być filmy z Andrew Garfieldem w roli Petera Parkera, uzupełniane przez spin-offy z sojusznikami i wrogami pajęczaka - pierwsze w kolejce miało być Sinister Six. Zapał korporacji ostudziło chłodne przyjęcie The Amazing Spider-Man 2, a dzięki temu niemożliwe stało się możliwe: Spider-Man wrócił (przynajmniej częściowo) pod skrzydła Marvela. Do trzech razy sztuka - recenzja filmu Spider-Man: Homecoming

Spider-Man: Homecoming rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach z ostatniej części Kapitana Ameryki. Peter Parker, uprzednio zwerbowany przez Tony’ego Starka do walki ze Stevem Rogersem i jego świtą, głodny jest kolejnych zadań. Iron Man nie ma jednak głowy do niańczenia nastolatka, więc ten szuka okazji do superbohaterowania na własną rękę. Jednak częściej ma do czynienia ze złodziejami rowerów niż z geniuszami zbrodni. Sytuacja zmienia się jednak w momencie, kiedy trafia na trop handlarzy nielegalną bronią opartą na obcej technologii.

Mimo tego, że na Marvel Cinematic Universe składa się 16 filmów i 6 seriali (jeśli czegoś nie pominąłem), to kolejne produkcje wciąż zachowują świeżość. Dzieje się to dzięki temu, że tak jak kameleon zmienia barwy, tytuły Marvela ciągle ubierają superbohaterską konwencję w nowe szaty. Jessica Jones inspirowała się klasycznym kinem noir, Strażnicy Galaktyki czerpią garściami ze space oper, a pierwszy Kapitan Ameryka to wariacja na temat filmów wojennych. Nowy Spider-Man szuka inspiracji zupełnie gdzie indziej: w komediach o dorastaniu z lat 80., takich jak The Breakfast Club (polski tytuł: Klub Winowajców) czy Wolny dzień pana Ferrisa Buellera.

Takie muzy mogą się wydawać zaskakujące, ale w rzeczywistości idealnie podkreślają to, co czyni Spider-Mana wyjątkowym. Nie jest definiowany przez swoje moce ani bohaterskie alter ego, tylko przez konieczność balansowania swojego życia prywatnego oraz walki ze złoczyńcami. Peter Parker jest w szkole outsiderem, nerdem z prawdziwego zdarzenia - w przeciwieństwie do innych hollywoodzkich nerdów, nie nosi supermodnych koszulek czy trendy okularów w grubych oprawkach, po zdjęciu których zmieni się w amanta. Pomimo tego, że po szkole walczy z przestępcami, a pod koszulką ma kaloryfer, to jest niezwykle wiarygodny jako nieudacznik - co nie do końca udawało się jego poprzednikom. A nikomu nie udało się pokazać dorastania w ciekawszy sposób, niż Johnowi Hughesowi - reżyserowi i scenarzyście wcześniej wspomnianych filmów.

Autentyczność szkolnego środowiska to w dużym stopniu zasługa rówieśników Petera. Niektórzy z nich przeszli znaczącą przemianę w stosunku do komiksów i poprzednich adaptacji. Dla przykładu, Flash Tompson nie jest już bezmózgim mięśniakiem, tylko synkiem bogatych rodziców, który sam chce błyszczeć na lekcjach czy szkolnych Olimpiadach, ale niezbyt mu to wychodzi. Wprowadza to zupełnie inną dynamikę, Flash zazdroszczący Peterowi szkolnych osiągów staje się dużo bardziej autentyczny. Inne uczniowie otaczający Parkera także pomagają budować wiarygodny, szkolny świat, nawet jeśli ich kreacje są ledwie naszkicowane, jak w wypadku urzekającej Michelle, która, mam nadzieję, dostanie więcej czasu ekranowego w kolejnej części.

GramTV przedstawia:

Doskonale również wpisuje się w tę przyziemną konwencję główny filmowy złoczyńca. Grany przez Michaela Keatona Sęp nie ma globalnych ambicji, nie chce zmieniać świata, tak jak Curt Connors/Jaszczur znany m.in. z Niesamowitego Spider-Mana, nie stoi na czele wielkiej korporacji, jak Osbornowie. Adrian Toomes to zwyczajny facet z klasy pracującej, który chce zarobić na życie, a w tym celu jest gotów nagiąć czy złamać parę zasad. Taki złoczyńca pomaga pokazać różnicę między Spider-Manem a innymi bohaterami uniwersum - to, że pajęczak nie walczy z bogiem (takim jak Loki), nadnaturalną istotą o praktycznie nieskończonej mocy (Dormammu z Doktora Strange) czy nawet genialnym naukowcem, doktorem Oktopusem, podkreśla, że Peter Parker wciąż jest nowy w superbohaterskim biznesie.

Nieźle też rozegrano w tym rolę Tony’ego Starka. Wbrew obawom wyrażanym przez niektórych przed premierą, nie odwraca on uwagi od głównego bohatera. Jest wręcz przeciwnie: na ekranie pojawia się co najwyżej sporadycznie, służy jako wiecznie nieobecny mentor. Teoretycznie jego celem jest stopniowe wprowadzenie Petera w superbohaterski świat, jednak w rzeczywistości wszystkiego musi się on nauczyć samodzielnie, na własnej skórze. Co prawda sposób przedstawienia tej quasi-ojcowskiej relacji między nimi jest też, w zależności od interpretacji, na swój sposób problematyczny, jednak jest to temat na odrębną analizę.

Na pochwały zasługuje ton filmu: przez większość filmu dominuje bezpretensjonalny humor, bez wymuszonych żartów (co było problemem drugiej części Strażników galaktyki), wpisując się klimatem w przyjętą konwencję filmów młodzieżowych. Pogodna i niezobowiązująca atmosfera również zdaje się mieć za zadanie uśpić uwagę widza, bo dzięki temu najbardziej dramatyczne wydarzenia uderzają znienacka, kiedy jesteśmy na to najmniej przygotowani.

Od strony efektów specjalnych, nowy Spider-Man nie przekracza żadnych nowych granic, nie będzie wyznacznikiem trendów, jest po prostu nieźle - porządna, marvelowa średnia z paroma lepszymi momentami. Nie można jednak tego postrzegać jako minus - siła filmu leży zupełnie gdzie indziej.

Nie pokuszę się o stwierdzenie, czy Spider-Man: Homecoming to najlepszy film z pająkiem w roli głównej - uwielbiany zarówno przez fanów i krytyków Spider-Man 2 Sama Raimiego powstał 13 lat temu, co dla kina superbohaterskiego jest całą epoką. Jednak nie mam wątpliwości, że jest to ścisła czołówka całego Marvel Cinematic Universe, razem z Kapitanem Ameryką: Zimowym Żołnierzem. Chociaż po cichu i tak żałuję, że Spider-Man: Homecoming to nie musical, a taneczne umiejętności Toma Hollanda się marnują.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!