Śmierć w Italii. Recenzja Sniper Elite 4

Sławek Serafin
2017/02/20 21:20
2
0

Czwarta część strzelecko-wyborowej serii Sniper Elite przenosi nas do ojczyzny pasty i pizzy. Szkoda, że nie jest taka dobra, jak włoska kuchnia.

Pamiętacie moment, kiedy najbardziej czuliście się snajperem w grze? Ja pamiętam doskonale, choć to było już kilka dobrych lat temu przecież. To było w Call of Duty 4: Modern Warfare oczywiście, w słynnej, niezapomnianej, kultowej misji w Czarnobylu. Samego snajperskiego strzelania nie było tam zbyt wiele, prawda? Głównie się skradaliśmy, przemykaliśmy, szukaliśmy dobrej pozycji do oddania tego jednego kluczowego strzału. A potem na łeb na szyję zwiewaliśmy, żeby ujść z tego wszystkiego z życiem. I to było fantastyczne, prawda? To całe narastanie napięcia, ta gra wstępna, ta dramaturgia genialnie wyreżyserowanej akcji. Strzał był tylko jeden, ale właśnie przez to taki kluczowy, taki pamiętny i satysfakcjonujący. Mistrzostwo. Szkoda, że brytyjskie studio Rebellion nieszczególnie się w ten światły przykład zapatrzyło tworząc czwartą część swojego Sniper Elite. A właściwie część trzecią i pół, bo zmian w stosunku do poprzedniej gry, tej, która rozgrywała się w czasie kampanii afrykańskiej, jest tutaj tak mało, że nie wiem, czy grze należy się miano pełnoprawnej kontynuacji i kolejnej części w serii. To raczej pokaźny dodatek fabularny, który zupełnie przypadkiem jest tak samo duży jak oryginał i charakteryzują go takie same zalety oraz wady. A zważywszy na fakt, że między wydaniem Sniper Elite 4 a premierą poprzednika minęło prawie 30 miesięcy, można by się pokusić o takie nieśmiałe stwierdzenie, że zalet powinno być więcej, a wad mniej, czyż nie?

Śmierć w Italii. Recenzja Sniper Elite 4

Sniper Elite 4 pod względem fabularnym jest mniej więcej tak samo atrakcyjny i strawny jak zupełnie rozgotowany makaron. Po jednej stronie są źli hitlerowcy ze swoją wunderwaffe nową, po drugiej całkowicie pozbawiony osobowości amerykański komandos wyborowy, który pływa sobie łódką i jest takim herbatnikiem, że udając się na terytorium zajęte przez wroga nie uznaje nawet za stosowne przebrać się dla niepoznaki w o wiele ładniejszy przecież mundur niemiecki. W pierwszym Sniper Elite jakoś biegaliśmy po Berlinie w panterce Waffen SS, nie? Ale to było dawno temu, w 1945 roku, a teraz mamy całkiem nowy rok 1943 i inwazję na Włochy. A właściwie jeszcze nie mamy inwazji, bo po co umieszczać akcję gry wojennej w bitewnej scenerii? Niech cała rzecz rozgrywa się przed ciekawymi wydarzeniami, żeby przypadkiem nie trzeba było wprowadzać jakichś elementów rozmachu czy czegoś w tym stylu. No słabo. Scenariusz jest do wycięcia i służy tylko i wyłącznie jako pretekst, by popychać nas od jednej do drugiej mapy, która roi się od Niemców do zabicia. Tudzież do ominięcia po cichu. Ale raczej do zabicia. I to snajperskiego, czyli wysoce wymagającymi umiejętności strzałami z odległości od kilkudziesięciu do może dwustu metrów, jak już chcemy żyć na krawędzi.

Sniper Elite 4 cierpi na chorobę poprzednika, czyli praktyczny brak takich autentycznie snajperskich okoliczności przyrody. Mapy są trochę większe. I odrobinę bardziej otwarte. Ale nadal tak skonstruowane, że przez znakomitą większość zabawy strzelamy do wrogów z odległości takiej, która nie wymaga wcale jakiegoś niesamowitego wyszkolenia i specjalistycznych przyrządów optycznych. Co zresztą wcale nie przeszkadza twórcom we wprowadzeniu niby to realistycznego modelu balistycznego. Dlaczego tylko niby realistycznego? Dlatego, że na wszystkich poziomach trudności, oprócz najwyższego, przekłada on się na umiejętne wykorzystanie przyspieszonej percepcji przy wstrzymanym oddechu i sprytnego celowniczka, który nam podpowiada, gdzie poleci kula. A ten najwyższy, pozbawiony jakichkolwiek podpowiedzi, jest zwyczajnie frustrujący tylko, a nie satysfakcjonujący. Przynajmniej dla przeciętnego gracza, bo nie wątpię, że są tam gdzieś i takie osoby, które umartwianie się za pośrednictwem kombinowania z grawitacją i siłą wiatru uznają za ekscytujące. I nie mówię, że nie może takie być. Jasne, że może. Ale raczej w sytuacji, gdy od tego jednego kluczowego strzału naprawdę wiele zależy. A tutaj strzelamy w zasadzie cały czas i tak bardzo ta robota powszednieje, że trudno jest wykrzesać z siebie jakieś emocje. No, chyba że ktoś się bardzo podnieca punktami doświadczenia otrzymywanymi za wyjątkowo udany strzał. Lub też kręci go widok czaszek rozłupywanych pociskami. Tak, oczywiście, rentgenowska makabra jest w Sniper Elite 4 jak najbardziej obecna. To już od dawna znak firmowy tej serii. I nadal do mnie nie przemawia. Nie dlatego, że te widoki są okropne, choć przecież są. Nie, chodzi o to, że strasznie szybko powszednieją. Jak się widziało kilka tych trafień, to widziało się wszystkie. Bardzo szybko po prostu zaczynają przeszkadzać i łamać tempo gry. A to tempo już na wejściu jest dość słabe.

Sniper Elite 4 to taka snajperska piaskownica trochę. Mamy kolejne mapy, mamy na nich zaznaczone cele i możemy sobie sami wybrać jak się do nich dostać i w jaki sposób wykonać te zadania. Można się skradać, można zabijać po cichu, można też po prostu wszystkich wystrzelać po kolei, eliminując kolejne grupy wrogów w poszczególnych częściach mapy. Tak, trzeba przyznać, że Rebellion nieco poprawił sztuczną inteligencję i nasi Niemcy zachowują się trochę bardziej wiarygodnie niż poprzednio. Ale tylko odrobinę. Stan alarmu nadal zostanie odwołany, jeśli tylko schowamy się gdzieś na jakiś czas. Wrogowie nadal będą bezmyślnie biec jeden po drugim do miejsca, w którym zostaliśmy zauważeni. Są trochę mądrzejsi, ale podniesienie ich ilorazu inteligencji o kilka punktów oznacza tylko, że są ździebko mniejszymi głupkami. Nadal zachowują się sztucznie i mało wiarygodnie, co niestety nie pomaga w wykreowaniu jakiegoś napięcia, jakiejś atmosfery zagrożenia. Sniper Elite 4 jest taką prostą strzelaną łamigłówką, w której każdy problem można rozwiązać w jeden i ten sam sposób. Poprzednia część była taka sama, to prawda. I wtedy jakoś to działało, bo twórcy po raz pierwszy wprowadzili otwarte mapy. I choć nieszczególnie to było ekscytujące już wtedy, to przynajmniej świeże. A teraz już świeże nie jest. Powtórka z rozrywki. Tyle, że w nieco innej scenerii. Cóż, przynajmniej można grać we dwójkę w trybie kooperacji i wzajemnie zabawiać się jakimiś dowcipnymi uwagami w trakcie wykonywania cały czas tych samych czynności.

GramTV przedstawia:

Kurczę, chciałoby się, żeby Sniper Elite 4 był jakiś bardziej zaawansowany. Żeby było w nim więcej dramatyzmu, więcej jakiejś faktycznej akcji, nawet kosztem prowadzenia za rączkę i mniej lub bardziej nachalnej reżyserii. Ale niestety, jest tylko tak samo jak poprzednio. Grając miałem cały czas wrażenie silnego deja vu, tylko jakiegoś takiego dziwnego. Dziwnego dlatego, że mimo wszystko w poprzednim Sniper Elite bawiłem się nieźle. A tutaj, robiąc w sumie to samo przecież, zacząłem nudzić się bardzo szybko. Minęły dwa lata z hakiem tylko, więc to w sumie nieco zaskakujące, że się ta koncepcja rozgrywki aż tak postarzała. Ale co zrobić, jest jak jest. Sniper Elite 4 mocno przynudza. Szkoda.

Chciałbym powiedzieć, że grę ratują tryby wieloosobowe, ale nie mogę. Głównie dlatego, że to też powtórka z rozrywki. Znów jedynym trybem, w którym można znaleźć jakichś chętnych do wspólnej zabawy jest ten nietypowy deathmatch, w którym nie wolno nam przechodzić na drugą stronę mapy. Sama koncepcja nie jest zła, bo wymusza właśnie takie snajperskie podejście do gry, ale… Ale bardzo szybko okazuje się, że zabawa w snajpera wymaga bardzo dużo cierpliwości i polega przede wszystkim na wypatrywaniu wroga. Sam strzał to już formalność. I co się dziwić, że to też się szybko nudzi? No właśnie. Na plus można tylko zaliczyć Sniper Elite 4 tę nową zabawę kooperacyjną, w której odpieramy kolejne, coraz potężniejsze fale wrogów. Nie jest to nic odkrywczego czy przełomowego, ot, zwykły tryb hordy dostosowany do konwencji, ale ze zgarną ekipą ma potencjał i może być przez jakiś czas całkiem zabawny. Tylko skąd tu wziąć zgraną ekipę? Sniper Elite 4 to gra raczej dla wiernych fanów wyłącznie. Oni się ucieszą z możliwości przetrząsania map w poszukiwaniu jakichś kompletnie nieznaczących znajdziek czy też zbierania pieniędzy na kolejny karabin, który strzela w zasadzie tak samo jak wszystkie pozostałe. A wszyscy inni? Cóż, oni będą się nudzić, prędzej czy później. Może gdyby Sniper Elite 4 jakoś mocnej zagrywał kartą II wojny światowej, może gdyby oferował trochę więcej dramatyzmu i rozmachu, może gdyby fabuła była ciekawsza i lepsza w popychaniu nas do przodu i motywowaniu do dalszej zabawy. Ale niestety, potencjał jest uśpiony. Pozostaje nam czyszczenie jednej mapy po drugiej w ciągle ten sam sposób i zastanawianie się, dlaczego nie gramy w coś, co jest ekscytujące i emocjonujące, tylko w prostą, mało wyszukaną grę, która nie wie co to dynamika i głębia. Cóż, przynajmniej Italia jest całkiem urokliwa, jak znajdziemy chwilę, żeby sobie stanąć i popatrzeć. Zawsze to jakiś plus jest, prawda?

6,0
Rozgotowane spaghetti, czyli snajper drugiego sortu
Plusy
  • niebrzydkie włoskie scenerie
  • realistyczny model balistyczny
  • dowolność w podejściu do realizacji zadań
  • kooperacja w kampanii
  • tryb snajperskiej hordy
Minusy
  • fabuła szczątkowa i kiepska
  • słabe tempo i brak dramatyzmu
  • tryby wieloosobowe tak samo nudne jak poprzednio
  • tylko kilka drobnych nowości
Komentarze
2
Usunięty
Usunięty
13/03/2017 21:04

Od początku wiedziałem, że czwórka nie przeniesie nagle serii do grona gier wybitnych. Przyznaję jednak, że nieco zwątpiłem widząć zagraniczne oceny. Ta recenzja pokazuje, że jednak nie zwariowałem i nowy Sniper Elite to dalej przecietniak, który ma niezły system postrzałów z ujęciami rentgenu. I tyle.

Usunięty
Usunięty
22/02/2017 15:25

Jak na razie to chyba jedyna obiektywna recenzja tej gry jaką widziałem.

A tak btw. to tryb przetrwania pojawił się już w V2 i nadal geniusze nie udostępnili go w formie dla 4 graczy lub więcej. W kooperację zagrałbym również w 3-4 osoby. Byłby to jedyny powód, dla którego wydałbym pieniądze na ten tytuł.