Mam nadzieje, że to było pożegnanie - recenzja Dead Rising 4

Mateusz Mucharzewski
2016/12/07 14:00
0
0

Capcom ma ostatnią okazję, aby pożegnać się z marką nie zażynając jej wcześniej na naszych oczach.

Mam nadzieje, że to było pożegnanie - recenzja Dead Rising 4

Dead Rising 4 można określić mianem jednej z najbardziej niepotrzebnych gier ostatnich lat. Po przyzwoicie ocenionej (średnia 78%) trzeciej części (którą serdecznie polecam, wyjątkowo udana produkcja) gracze niespecjalnie interesowali się marką. Mimo wszystko Microsoft, jakby tego właśnie potrzebowali posiadacze Xboksa One, ogłosił wydanie kolejnej części. W dodatku premiera została ustalona na bardzo niefortunny okres - tuż po wydaniu największych hitów 2016 roku. Efekt? Dead Rising 4 pewnie przejdzie bez echa. Niestety to zbyt dobra gra, aby nie zwrócić na to uwagi, ale jednocześnie nie aż tak udana, aby płakać po ewentualnym końcu serii.

Dead Rising 4 początkowo było dosyć niefortunnie promowane. Pierwsze informacje mówiły o powrocie do pierwszej odsłony, co mogło sugerować remake. Nic z tych rzeczy. "Czwórka" to nowa, pełnoprawna odsłona, tylko że bardzo mocno nawiązująca do początków marki. Bohaterem ponownie jest reporter Frank West, który po kilkunastu latach wraca do feralnego centrum handlowego, w którym rozpętała się epidemia zombie. Dokładnie tak, to znowu się wydarzyło. Tym jednak razem będziemy mieli okazję wyjść poza mury galerii i pobiegać po całym mieście. Frank nie tylko musi rozwikłać zagadkę powrotu epidemii, ale i zebrać materiał, który zapewni mu Pulitzera. Wraca więc znany z pierwszej części aparat.

Lustrzanka Franka pełni istotną rolę. Gra podzielona jest na siedem śledztw. W każdym co jakiś czas trafiamy w miejsce, w którym musimy znaleźć dowody. Do tego właśnie wykorzystywany jest aparat. Sprzęt posiada nawet tryb skanera, który pozwala niekiedy działać niczym Batman. Oprócz tego Frank może fotografować wszystko co tylko chce. Warto, ponieważ w Dead Rising 4 znaleźć można wiele wyzwań związanych z fotografowaniem zombie, żołnierzy czy innych ocalałych. Na koniec można jeszcze strzelić sobie selfie z umarlakiem.

Dead Rising to jednak przede wszystkim rozwalanie hord zombie, a nie robienie zdjęć. Twórcy ponownie zaserwowali nam to samo co w części trzeciej. Nadal każdy metr kwadratowy zawalony jest przedmiotami, którymi można rozwalić przeciwników, chociaż sens ma tylko korzystanie ze schematów pozwalających tworzyć niezwykłe kombinacje. Te, klasycznie dla serii, czasami są strasznie zwariowane (np. połączenie traktowa z... wózkiem inwalidzkim) i pozwalają skutecznie przebić się bez hordy wrogów. Chociaż system walki to w większości wciskanie jednego przycisku, nadal pozwala sprawić ogrom radości. Przebijanie się przez zombiaki stojące jeden obok drugiego jak tłumy fanów na koncercie ulubionego zespołu daje sporo radości. Zwłaszcza za sterami kombajnu. W jednym miejscu jeździłem wokół budynku i licznik zabójstw dobił do tysiąca w około 30 sekund. Razem w czasie dziesięciu godzin zabawy rozwaliłem ponad 13 tysięcy nieumarłych. Takie liczby robią wrażenie.

Nie bez powodu napisałem ile zajęło mi przejście gry. Niecałe 10 godzin to niemalże dwa razy mniej niż czas jaki spędziłem w Dead Rising 3. "Czwórka" to gra zdecydowanie mniejsza, skromniejsza i nieco inaczej skonstruowana. Miałem wrażenie, że otwarte miasto to tylko tło dla liniowej rozgrywki. Niemalże jak w pierwszych dwóch Mafiach. Oczywiście w każdej chwili mogę dostać się w dowolne miejsce i wykonywać dodatkowe atrakcje (chociaż tych, oprócz zbierania znajdziek i schematów, nie ma szczególnie dużo). Mimo wszystko non stop jestem w trakcie misji, znacznik ciągle wskazuje gdzie mam się udać i co zrobić. Po Dead Rising 4 znacznie słabiej czuć, że jest tam otwarty świat. Fani części trzeciej, zdecydowanie najbardziej "sandboksowej", mogą być się lekko rozczarowani.

GramTV przedstawia:

Aby nieco ocieplić wizerunek Dead Rising 4 w oczach fanów sanboksów warto wspomnieć o sporej liczbie rzeczy jakie można w grze zrobić. Większych zadań dodatkowych faktycznie nie ma zbyt wiele, głównie są to losowe spotkania z ocalałymi, których trzeba uratować czy rozwalenie bandy świrów. Jest jeszcze kilka schronów do oczyszczenia, które dają dostęp do sprzedawców. Można od nich kupić na przykład pojazd czy mapki ze znajdźkami. Z kolei ratowanie ocalałych pozwala je rozwijać, co daje dostęp do nowych produktów w sklepie. Oprócz tego w grze sporo jest wyzwań związanych z walką czy robieniem zdjęć, które oprócz satysfakcji dają punkty doświadczenia i punkty umiejętności. Cztery drzewka pozwalają z kolei rozwinąć zdolności Franka. Sporo tego. Dzięki takiemu rozwiązaniu co chwilę udaje się coś odblokować, co napędza do dalszej zabawy. Pod tym względem ekipa Capcom Vancouver pokazała że wie jak należy robić sandboksy.

Do tej pory nie wspomniałem zbyt wiele o historii. Ciężko było oczekiwać, że będzie ona porywająca czy wykreuje jakieś niezwykle ciekawe postacie. Nic z tych rzeczy. To dosyć standardowa opowieść, która dobrze komponuje się z całością. Dead Rising to jednak nie tylko zombie, ale i humor. Tego oczywiście nie brakuje w grze. Frank West to bohater, którego da się lubić, co jakiś czas rzuca ironicznymi tekstami i nie pozwala, aby podchodzić do historii zbyt poważnie. Tradycyjnie dla serii można zbierać różne ubrania dla Franka, w tym kostiumy, w których wygląda on komicznie. Da się na przykład ubrać bohatera w obcisłe wdzianku z gołymi plecami i sporym dekoltem nieznanej mi superbohaterki ze starych gier Capcomu. Widząc to w scenkach przerywnikowych trudno brać historię na poważnie. Szkoda tylko, że końcówka wątku fabularnego to festiwal kiepskich pomysłów, przez co bardziej mnie ona irytowała niż dała radość. Zdecydowanie zabrakło pomysłu jak z przytupem zakończyć grę, przez co finał to seria męczących i długich walk, dzięki którym napisy końcowe wywoływały tylko efekt ulgi.

Minusem Dead Rising 4 jest nie tylko wyraźnie mniejsza skala niż w przypadku poprzedniej odsłony. Należy na pewno zwrócić uwagę na bardzo przeciętną oprawę wizualną. Ekipie Capcom Vancouver przyda się nowy silnik. Oprócz tego gra ma sporo błędów. Raz przeciwnicy, zamiast przeskoczyć przez barierki, zablokowali się. Skrypt się nie uruchomił, a ja ze względów fabularnych pozbawiony byłem broni dystansowej, aby ich rozwalić z nadzieją, że dalej wszystko będzie działać jak należy. Wczytanie punktu kontrolnego to nie problem, chyba że po załadowaniu ostatniego zapisu po ułamku sekundy dostaję informację, że towarzysząca mi postać zginęła i muszę spróbować jeszcze raz. Już wydawało się, że coś się totalnie zepsuło, ale na szczęście po wyłączeniu gry i uruchomieniu ponownie wszystko działało jak powinno. Przez chwilę jednak wizja utraty kilku godzin rozgrywki była aż zbyt wyraźna.

Dla kogo więc jest tak gra? Wydaje mi się, że przede wszystkim dla fanów serii. Jeśli miałeś kontakt z marką, ale odbiłeś się od niej, Dead Rising 4 nie ziemi twojego zdania. Chyba że powodem był znany z pierwszych odsłon licznik, który wymuszał pośpiech w przechodzeniu wątku fabularnego. Ten moim zdaniem bezsensowny pomysł od trzeciej części nie jest obecny w serii. Jeśli jednak po prostu nie bawi ciebie rozwalanie hord zombie to możesz przejść obojętnie obok tego tytułu. Dead Rising 4 nie zmienia niczego w serii, nie dodaje do niej nowych elementów, nie podejmuje nawet próby pokazania, że ekipa Capcom Vancouver już się połapała że mamy kolejną generację konsol. Dodanie do idei "trójki" kilku pomysłów wyciągniętych z pierwszej części to zdecydowanie za mało. Z drugiej strony jeśli chciałbyś spróbować swoich sił w Dead Rising 4 być może "czwórka" nie jest najgorszym wyborem. Poprzednia odsłona jest moim zdaniem znacznie lepsza, ale nowym graczom może bardziej pasować nieco mniejsza skala. Łatwiej będzie ogarnąć o co w tej serii chodzi. Jeśli się spodoba, w zapasie będzie większe i ciekawsze Dead Rising 3.

Nowe Dead Rising to przyjemna gra. 10 godzin spędzonych w niej nie uważam za czas zmarnowany. Rozczarował mnie brak progresu (a wręcz regres) względem części trzeciej, ale i tak nowe przygody Franka Westa mają w sobie sporo uroku. Niestety dobrze będzie jeśli Capcom da tej marce umrzeć. Lepiej się z nią rozstać mając dobre wspomnienia. Microsoft z kolei mógłby wreszcie zauważyć, że Dead Rising nie sprzeda już ani jednej konsoli. Nowa część, nawet jeśli byłaby bardziej rozbudowana i posiadała świeże pomysły, nadal może być niewypałem. Niby co jeszcze da się zrobić więcej z tą marką? Lepiej niech gigant z Redmond postawi wszystko na State of Decay 2, a zamiast kolejnego Dead Rising sfinansuje coś innego. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

7,3
Uznajmy to za pożegnanie z marką Dead Rising.
Plusy
  • Rozwalanie hord zombie nadal sprawia ogromną radość
  • Humor
  • Sporo rzeczy do zrobienia
Minusy
  • Bugi
  • Mniejsza skala niż w Dead Rising 3
  • Zero świeżych pomysłów
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!