Dziękujemy za czytanie recenzji

Sławek Serafin
2016/09/24 17:00

Serio, dziękujemy. Recenzje to ostatni przejaw prawdziwego growego dziennikarstwa w internecie.

Dawno, dawno temu, w czasach, w których nawet modem 56K był szczytem marzeń, praca dziennikarza growego, recenzenta, była zajęciem czystym i szlachetnym. Pisało się do różnych czasopism i w zasadzie tylko recenzje właśnie. Czasem, bardzo rzadko, jakaś głośniejsza produkcja zasługiwała na tekstową zapowiedź czy nowinkę, ale większość objętości takich pism stanowiły właśnie recenzje i publicystyka. I to było całe growe dziennikarstwo. Piękne czasy. A potem nadszedł internet i wszystko popsuł, bo razem z nim ruszyła maszyna nakręcania spirali oczekiwań.

Dziękujemy za czytanie recenzji

O grach można było pisać cały czas, a nie tylko raz w miesiącu. I czytelnik oczekiwał właśnie tego pisania cały czas, na okrągło, o produkcjach które lubi, na które czeka i tak dalej. Recenzję pisze się raz. Ale o grze samej? O grze można nadawać nieustannie w zasadzie, zwłaszcza przed premierą, gdy jej producenci za pośrednictwem swoich działów marketingu oraz public relations, z aptekarską dokładnością odmierzali kolejne informacje wypuszczane w świat. Narodził się hype. W kilka lat odwróciła się sytuacja diametralnie. Dawniej o grze pisało się i mówiło po jej premierze. Teraz pisze i mówi się głównie przed. I na długo przed. Recenzja nie jest już punktem wyjścia do dyskusji, nie jest pierwszym kontaktem czytelnika z grą. Wręcz przeciwnie, często jest ostatnim, jeśli chodzi o media oczywiście. Czy to nie dziwne, że gdy w końcu rzeczywiście tę grę mamy w rękach, i my recenzenci, i wy, gracze, to nagle przestajemy o niej mówić? Potrafimy całymi latami ekscytować się zbliżającą się premierą, prawda? Dlaczego więc nie ekscytujemy się tak samo grą? Cóż, dlatego, że zajmujemy się następną, która jeszcze nie wyszła, a o której dobrze się mówi.

I to jest właśnie cały problem, to mówienie dobrze. My, dziennikarze, od lat już czujemy się jak ochotnicze hufce pracy na rzecz marketingu. Nikt nam nie płaci za to, żebyśmy wyrażali się pozytywnie o nadchodzących grach. Nie mamy wyjścia po prostu. Z dość oczywistych powodów, ich producenci ujawniają przed premierą tylko takie informacje, które ich produkt pokazują w dobrym świetle. Zarówno same nowinki, jak i obrazki oraz filmiki są pieczołowicie przygotowywane tak, by jak najlepiej zareklamować daną grę. I my, dziennikarze, nie mamy wyboru. Przekazujemy wam, czytelnikom, te informacje w takiej właśnie formie. Czasem możemy je opatrzyć komentarzem własnym, być może krytycznym nawet, ale z jednej strony to nie jest rzetelne, takie krytykowanie czegoś, w co się jeszcze nie grało, a z drugiej fani tychże gier, czyli osoby, które będą klikały w te newsy i artykuły, nieszczególnie lubią, gdy się pisze źle o ich obiektach uwielbienia. A poziom zadowolenia czytelnika jest dla nas, nie da się ukryć, dość istotny.

Rany, to przestańcie spamować tymi newsami, galeriami i trailerami - zauważy ktoś, bardzo celnie i wnikliwie. Przestańcie budować hype, jeśli tak się z tym źle czujecie - doda po chwili, również wyjątkowo mądrze. Tak. Powinniśmy. Tylko, że nie możemy. Wyjawię teraz wielki branżowy sekret... a właściwie tajemnicę poliszynela. Dla nas, autorów z internetowych portali takich jak Gram czy wiele innych stron piszących o grach, ważne są kliki. Ruch na stronie to niestety podstawa komercyjnego przedsięwzięcia. Dzięki temu możemy wyświetlać reklamy, dzięki temu się utrzymujemy. I dlatego też nie mamy właśnie wyboru. Musimy pisać o tym, o czym nasi użytkownicy chcą czytać. Interesują się No Man's Sky? W takim razie będziemy obsesyjnie informować o każdej najnowszej pierdółce dotyczącej tej gry. Są ciekawi nowego Battlefielda? Będziemy pisać o Battlefieldzie kiedy i jak się da. Popyt tworzy podaż. Wy chcecie, my dostarczamy. I to by było w porządku w sumie, gdyby nie to, że wy chcecie na długo przed premierą jeszcze. A my w tym czasie jedyne co możemy dostarczać, to to, co nam dadzą specjaliści od marketingu i PR. Owszem, czasem mamy okazję zobaczyć przedpremierową wersję gry i wyrobić sobie na jej temat jakieś zdanie. A czasem możemy przeprowadzić wywiad z jednym z producentów. I niby jest jakieś pole do popisu dla naszych dziennikarskich umiejętności. Niby jest, bo tak naprawdę to nie ma.

Na przykład wywiady. Niczego się z nich nie dowiemy. Zwłaszcza jeśli tematem jest jakaś większa gra, a nie jakieś niezależne, małe coś, którego producent będzie odpowiadał szczerze na wszystkie pytania. Autorzy większych produkcji, wydawanych przez duże koncerny, nigdy nie wyjawią w wywiadzie tego, czego im dział public relations nie pozwoli wyjawić. A jeśli wyjawią, to tylko jakiemuś naprawdę dużemu branżowemu medium, żeby jak najszybciej informacja się rozeszła po świecie, bo marketing i PR uznał, że to jest właśnie ten moment, by podzielić się kolejnym skrawkiem informacji w ramach pieczołowicie budowanej kampanii promocyjnej. Nie ma szans na szczery wywiad. My to wiemy. I wy też to wiecie, więc wywiadów nie czytacie, nawet jak już jakiś zamieścimy.

GramTV przedstawia:

A pokazy przedpremierowe? Powiem wam, jak one wyglądają. Najpierw przez godzinę ktoś bardzo przekonująco opowiada o danej grze, zachwalając ją na wszelkie możliwe sposoby pod pozorem poinformowania zebranych dziennikarzy. Potem oglądamy robiący dobre wrażenie zwiastun. I być może fragment rozgrywki, tak przygotowany, żeby znów pokazać produkt od jak najlepszej strony. Czasem możemy też później w taką grę zagrać, nie powiem. Kilkanaście minut, może pół godziny. W towarzystwie kolegów dziennikarzy oraz wyraźnie ekscytujących się swoją grą twórców, którzy w jak najlepszej wierze wskazują nam, co jest w niej dobre, wspaniałe i cudowne. Żaden nie powie, że coś im się nie udało, że taka a taka opcja jest do kitu, ale już się z tym nie da nic zrobić i tak dalej. I nawet najbardziej doświadczony pismak może z takiego pokazu wyjść z całkowitym przeświadczeniem, że zobaczył właśnie coś wielkiego. Trudno, bardzo trudno jest nie ulec sugestii ani trochę. A jeszcze dochodzi do tego fakt, że wszyscy są tam dla nas bardzo mili. Nakarmią, napoją, uśmiechają się i w ogóle są naszymi przyjaciółmi. Trzeba mieć ponadprzeciętne pokłady asertywności, żeby po takim ugoszczeniu siąść i napisać, że gra, którą widzieliśmy to jest jednak jedna, wielka kupa g.... A nawet gdy nam się wydaje, że właśnie jest, to też nie można tak napisać przecież. Nie ocenia się książki po okładce. Nie można wydawać ostatecznych sądów o całości na podstawie małego wycinka. Skąd mamy wiedzieć, że to, co nam się wydało słabe, w ramach całości nie okaże się mimo wszystko niezłe? No właśnie. Tkwimy w szponach hype'u. I my. I wy.

I tu dochodzimy do tych recenzji, za których czytanie naprawdę gorąco wam dziękujemy. To jest nasza ostoja normalności. Ostatni bastion rzetelności i prawdy. Dopiero w recenzji właśnie, w tym jednym, ostatnim tekście, który siedzi sobie na końcu łańcucha ciągłych zachwytów i nieustannego zachwalania, możemy w miarę obiektywnie napisać, czy ten produkt tak naprawdę jest dobry czy też wręcz przeciwnie. Dopiero wtedy my, dziennikarze i recenzenci, tak naprawdę robimy swoją robotę, a nie jesteśmy w zasadzie bezwolnym, a często i nawet nieświadomym, przedłużeniem działalności działów marketingu. I często nam się za to obrywa. Od was. Czytelnicy, karmieni całymi latami zachwytami, źle znoszą nagły kontakt z rzeczywistością, jeśli ta odbiega od ich wyobrażeń. Przecież jeśli od tak dawna pisało się o grze dobrze, to jak tak można teraz napisać o niej źle? Recenzent idiota. Czepia się na siłę. Jest uprzedzony. Nie zna się. No cokolwiek. Oczywiście, to jest wielkie uproszczenie. I maszyna hype'u nie zawsze działa tak dobrze, zwłaszcza jeśli wcześniej dany producent lub wydawca mocno sobie nagrabił i zszargał opinię. Ale prawda jest taka, że pisząc recenzję zbyt pochlebną narażamy się na mniejszy negatywny odzew, niż bezlitośnie grę jadąc i punktując ostro każdą jej słabą stronę. Jednak nawet gdy bierzemy to pod uwagę w naszych ogólnych rozważaniach, to nie zmienia to faktów. A faktem jest, że to właśnie recenzja jest taką jedyną prawdziwie dziennikarską zawartością, jaką możecie znaleźć czy to na stronach piszących o grach, czy też w czasopismach. Cała reszta to tak naprawdę takie czy inne pochodne reklamy. Cała reszta to nakręcanie spirali oczekiwań, to eskalacja ekscytacji.

Dlatego dziękujemy za czytanie recenzji. Dla nas, autorów, to najważniejsze teksty, jakie tworzymy. W nich zawiera się prawie cały sens naszej pracy. W nich się realizujemy, w nich w końcu możemy przekazać co myślimy, bez ryzyka, że nie powiemy prawdy. I jest nam bardzo, bardzo miło, gdy te recenzje czytacie, gdy je komentujecie, gdy swoim zainteresowaniem udowadniacie, że są dla was tak samo ważne, jak i dla nas. Tak naprawdę, w idealnym świecie, takie portale jak Gram, powinny publikować wyłącznie recenzje. Chcielibyśmy tak. Bardzo byśmy chcieli. Ale oczywiście nie możemy, bo wtedy stracilibyśmy cały ten ruch, który generują nam newsy, zapowiedzi, galerie, zwiastuny i cała reszta. I poszlibyśmy z torbami. Smutne, ale prawdziwe. Tkwimy w szponach hype'u, my wszyscy razem. Ale dopóki my piszemy recenzje, a wy je czytacie, to jeszcze nie jest tak źle. Dopóki zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę tylko one się liczą, to tragedii nie ma.

I dlatego jeszcze raz pięknie dziękujemy za ich czytanie.

Komentarze
19
Usunięty
Usunięty
03/10/2016 23:58

(post dotyczy nie tylko recenzji z Gramu, ale tez recenzji ogolnie czyli z innych serwisow tez)Nie czekam na zadna z 4 gier, ktorych obrazki sa w artykule, jestem jeszcze graczem? Czemu mam czekac na bioware podobno mistrzow, ktory dla mnie sa rzemieslnikami, bo kleca gry wg schematu jak inni typu Kreski Zabójców i Wezwanie do sluzby czy reszta branzy??Pokaz przedpremierowy i wymiana zdan z tworcami, widac na przykladzie pokazu z Deus Ex,(wpis na gramie i np. mimochodem, ze koles jest Wazny w ekipie, ale wprost nic nie moze byc napisane) ze tam tez moze cos pojsc nie tak, albo daja jakies specjalne druczki, do podpisania nie uzywaj slow XYZ, bo jakos mam takie wrazenie. a nie czytalem co pisali inni, ktorzy byli tez zaproszeni.No i jak recenzja ma byc ostatecznym tekstem gdy Recenzent ma wersje do recenzji-do oceniania, czasami ma jakies rygory albo nie piszesz o tym albo nie piszesz w ogole(przypadek ktoregos AC- chyba unity) czy oceniacie gre bez wlaczonego item-shop jak nowy deus ex??Inna sprawa, czasami są zdania, premierowa latka możę to naprawi. aha. po co mam czytac recenzje towaru w wersji 0.9, gdy bede kupowal w wersji 1.0 czy 2.0.Recenzje tez traca na znaczeniu, szczegolnie dla kogos kto jest wybredny czy (nad)swiadomym graczem/konsumentem czy skąpy przez dlugie patrzenie na "rynek gier" bo ochronny hype nie pozwala normalnie ocenic gry przy premierze.Jak sie kierowac recenzja skoro gram w gre inaczej niz recenzent, ktory musi przetworzyc wiecej gier niz ja, bo prostu gram 1 gre na miesiac, a on w tydzien i krocej -w sumie nawet nie wiadomo?Albo jak oceniac DLC fabularne, albo nawet zmieniajace tylko skin/teksture obiektu/ gdzie przez dlugosc czy jakosc DLC a jego cena rozbija sie oplacalnosci zakupu? Bo dlc kosztuje jak 2 paczki papierosow, ale wg cen zachodnich krajow, i poniewaz przeliczaja po kursie tak jak inne towar importowane. to wychodzi, ze wiecej paczek bedzie kupionych w lokalnym sklepie, i dlc tez powinny miec obnizone ceny, skoro pudelkowe wydania tez mialy, ale skoro to drugie juz sie zmienilo to nie ma na to szans na pierwsze.

Usunięty
Usunięty
29/09/2016 09:20

Świetny, szczery felieton - gratulacje :)

Usunięty
Usunięty
28/09/2016 16:58

Lubię ten portal, ale niestety, gram nie jest całkiem niezależny i jest to odczuwalne. Widać to po ocenach. W przypadku gier małych developerów stać Was na obiektywną krytykę, ale gry AAA (które ostatnio są strasznie beznadziejne) są zbyt wysoko oceniane. Staracie się zachować pewną rezerwę, nie manipulujecie w takim stopniu jak zachodnie sponsorowane portale, które potrafią dać 10/10 grze, która zasługuje na 5/10, ale bardzo ulegacie trendom ocen i w takim przypadku dacie takie bezpieczne 8/10, zamiast uczciwie ją skrytykować. Nie najgorsi, ale niestety, nie dajecie komfortu, że stoicie po stronie konsumenta, sprawiacie wrażenie reklamy sklepu. W ten sposób swoją popularność zbudował np. Angry Joe, dzięki krytycznemu podejściu koleś dał poczucie, że jest jednym z graczy, swoistym "trybun ludowy". U Was - niestety, tego nie ma. Brakuje mi w branży gier takiej proporcjonalności ocen do wartości produktu, zamiast takiej wszechobecnej "cichej" wzajemnej adoracji.




Trwa Wczytywanie