Hiphopowy bałagan - recenzja serialu The Get Down

Jakub Zagalski
2016/08/29 18:00
0
0

Ogromny budżet i wielkie nazwiska producentów nie uchroniły "The Get Down" przed poważnymi wpadkami. Miał być hit sezonu, a na czym się skończyło?

Hiphopowy bałagan - recenzja serialu The Get Down

Mówienie o najdroższym serialu w historii Netfliksa (120 milionów dolarów), który dla porównania pochłonął o 20 milionów więcej niż wynosił budżet ostatniego sezonu „Gry o tron”, potrafi zadziałać na wyobraźnię. Niestety w przypadku „The Get Down” nie ma mowy o sensownym zainwestowaniu tak ogromnej sumy pieniędzy. Serial Baza Luhrmanna (pomysłodawca i reżyser pierwszego odcinka) nie zwala z nóg realizatorskim kunsztem, a czasami wręcz zalatuje amatorszczyzną. Na szczęście po zaskakująco słabym odcinku pilotażowym, który żeby było „śmieszniej” jest najdłuższy ze wszystkich, „The Get Down” zaczyna rozwijać skrzydła i wciąga widza historią narodzin hip-hopu.

„The Get Down” opowiada historię nastolatków dorastających na Bronksie w drugiej połowie lat 70. Każdy odcinek zaczyna się jednak od sceny koncertu z 1996 roku, na którym Ezekiel „Zeke” Figuero, jeden z głównych bohaterów, przyjmuje rolę rapującego narratora wracającego wspomnieniami do przeszłości. Co znamienne, głos dorosłemu Zeke'owi użyczył sam Nas, legenda rapu, którego debiutancki album „Illmatic” z 1994 roku jest uważany za jeden z najważniejszych krążków w historii hip-hopu.

Wracając wspomnienia do roku 1977, Ezekiel przedstawia grupę swoich przyjaciół zafascynowanych muzyką disco, graffiti i „Gwiezdnymi wojnami”, które właśnie wchodziły do kin. W centrum historii oprócz Zeke'a znajdują się trzej bracia Kipling: malujący po pociągach Marcus (w tej roli syn Willa Smitha, Jaden), nad wyraz dojrzały jak na swój wiek Ra-Ra oraz najmłodszy Boo-Boo. Chłopaki właśnie zaczynają wakacje, jednak żyjąc na Bronksie nie mają co marzyć o wyjeździe nad jezioro czy w inne sympatyczne miejsce. Z dala od miejskiego zgiełku, brudu i przemocy. Twórcy „The Get Down” starali się wiernie odtworzyć atmosferę tamtej epoki, gdy Bronx zalewała fala przemocy, kolejne budynki popadały w ruinę, a właściciele „czynszówek” woleli zapłacić młodocianym gangom za podpalenie ich nieruchomości, licząc na odszkodowanie, niż zająć się remontem i dalszym wynajmem.

Aby dokładniej zrozumieć realia przedstawione w „The Get Down”, warto wrócić do takich filmów jak „The Warriors” (1979) Waltera Hilla, opowiadającego o młodocianych gangach Nowego Jorku. W ofercie Netfliksa znajdziemy ciekawy dokument „Rubble Kings” (2010), poruszający ten temat bez sięgania po fikcję, a także „Fresh Dressed” (2015). Kolejny dokument, który stawiając na pierwszym planie zmieniającą się modę ubraniową świetnie zobrazował upadek disco, a następnie narodziny i rozwój hip-hopu w Nowym Jorku.

GramTV przedstawia:

„The Get Down” porusza się w takich samych klimatach i chociaż nie znajdziemy tutaj dokumentalnej estetyki, to twórcom zależało na wiernym oddaniu charakteru tamtych realiów. Scenografia i kostiumy są pierwszorzędne, chociaż trzeba przyznać, że plenery ze zrujnowanymi budynkami, wyczarowane w komputerze, nie robią najlepszego wrażenia.

Historia koncentruje się na nastolatkach, którzy przeżywają pierwsze miłości, próbują określić swoją tożsamość, a przede wszystkim szukają sposobu, by wyrwać się z brutalnej rzeczywistości, jaką gwarantuje im życie w slamsach Nowego Jorku. Czwórka przyjaciół wkrótce natyka się na gościa zwanego Shaolin Fantastic – legendarnego malarza graffiti, który po bliższym poznaniu zdaje się nie różnić od Zeke'a i braci Kipling. On też ma swoje słabości i marzenia, które, jak się wkrótce okazuje, mogą zostać zrealizowane wspólnymi siłami nowych przyjaciół.

„The Get Down” serwuje wielowątkową historię, w której motyw zapowiadanego upadku ery disco i narodzin hip-hopu jest spójny z typowymi epizodami z życia nastolatków. Pierwsze miłości, przyjaźnie i rozczarowania, imprezy, młodzieńczy bunt i bujanie w obłokach. Z drugiej strony, mamy tu całe tło historyczne i powiązane z nim wątki. Niedoszła dziewczyna Ezekiela, która marzy o karierze piosenkarki disco, pozwala twórcom zilustrować ówczesną charakterystykę branży muzycznej, a nawet zahaczyć o wątki polityczne. Mimo swojej wielowątkowości scenariusz „The Get Down” jest spójny i przejrzysty. Przynajmniej jeśli chodzi o odcinki 2-6, gdyż premierowy epizod rządzi się własnymi prawami i, co tu dużo mówić, jest najsłabiej zrealizowany.

Znając estetykę wcześniejszych prac Baza Luhrmanna („Moulin Rouge!”, „Wielki Gatsby”, „Romeo i Julia”) można się przygotować na pewne zabiegi w wyreżyserowanym przez niego pierwszym odcinku „The Get Down”. Liczne wstawki przedstawiające Shaolina Fantastica, jako fantastycznego bohatera miejskiej legendy, wyróżniają się na tle rzeczywistej historii. Mają odmienny, oniryczny charakter, co w gruncie rzeczy znajduje tu swoje uzasadnienie. Nie zmienia to faktu, że cały odcinek Luhrmanna jest źle wyreżyserowany i zmontowany. W niektórych scenach panuje niezrozumiały chaos, reżyser gubi tempo albo nadaje takie, które jest zrozumiałe tylko dla niego. Przez to wszystko półtoragodzinny pilot odstaje jakościowo od następnych odcinków (wyreżyserowanych przez zupełnie innych ludzi). I w gruncie rzeczy nie zachęca do dalszego śledzenia przygód Zeke'a, Shao i reszty ekipy.

Warto jednak przeboleć pierwszy odcinek, by zanurzyć się w świat rządzony przez wielkie pieniądze i młodzieżowe subkultury. „The Get Down” sprzedaje przyjemną historię w niesamowicie ciekawych realiach. Ponadto warto pamiętać, że to wielkie przedsięwzięcie, w które zaangażowali się ludzie biorący czynny udział w tworzeniu historii, która stała się fundamentem dla serialowej fikcji. Oprócz wspomnianego Nasa do produkcji zaangażowano między innymi legendarnego DJ-a Grandmastera Flasha (który został zresztą sportretowany w serialu) czy Kurtisa Blowa. Dzięki temu „The Get Down” dostarcza pierwszorzędną rozrywkę z muzyką na pierwszym planie, a przy okazji sprawdza się jako materiał edukacyjny dla wszystkich, którzy pragną sięgnąć do korzeni hip-hopu. Mimo ogromnego budżetu „The Get Down” nie powala na kolana swoim wykonaniem, ale nie sposób odmówić mu uroku. Mimo początkowego zawodu nie potrafiłem przerwać seansu po pierwszym odcinku i już nie mogę się doczekać kolejnych sześciu, które mają się ukazać dopiero w przyszłym roku.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!