Szaleńcze wzrosty i spadki. Jak Pokemon Go przekłada się na biznes Nintendo?

Mateusz Mucharzewski
2016/07/29 17:00
0
0

Po wielkim szale na Pokemon Go przyszły rekordowe wzrosty kursu akcji Nintendo. Szaleństwo, przynajmniej to drugie, minęło. Co będzie dalej?

Szaleńcze wzrosty i spadki. Jak Pokemon Go przekłada się na biznes Nintendo?

Kiedy gracze na całym świecie biegają po ulicach w poszukiwaniu Pokemonów, ktoś inny na drugim końcu globu właśnie zarabia na tym miliony. Przykład produkcji studia Niantic pokazuje jak darmowy tytuł może okazać się źródłem ogromnych pieniędzy. Jak ma to miejsce przy wszystkich globalnych fenomena, wszystko dzieje się bardzo szybko i zmienia praktycznie każdego dnia. Tekst, który właśnie czytacie początkowo miał pojawić się pod koniec zeszłego tygodnia. Ostatecznie postanowiłem chwilę się wstrzymać i była to dobra decyzja. Napędzany sukcesem Pokemon Go świat finansów znowu wszystkich zaskoczył i kolejny raz pokazał, jak niektórych kompletnie go nie rozumieją.

Zacznijmy jednak od początku. Pokemon Go trafia na rynek i z miejsca staje się globalnym hitem. Niektórzy słusznie zauważyli, że przez lata Nintendo nie wiedziało do czego służą smartfony, a jak ostatecznie weszli na ten rynek z miejsca go zrewolucjonizowali, w typowym dla siebie stylu. Początkowo faktycznie sukces Nintendo Go utożsamiany był z japońską korporacją, częściowo słusznie. Nic dziwnego, że akcje spółki szybko zaczęły zyskiwać na wartości. Ostatnie lata nie były szczególnie udane dla twórców Mario, stąd i cena dosyć atrakcyjna. Ostatecznie w ciągu kilku dni ich wycena wzrosła aż o 120%, zwiększając kapitalizację (rynkową wartość) spółki o 23 mld dolarów. W pewnym momencie Nintendo było wyceniane na więcej niż całe Sony. Inwestorzy zwęszyli okazję w powiększającej się bańce. Ta jednak ma to do siebie, że w pewnym momencie pęka.

To miało miejsce w poniedziałek, kiedy cena spadła o około 20%. To bardzo wiele, nawet jak na korektę tradycyjną dla spółek, które w krótkim czasie zyskują dużo na wartości. Niektóre media growe w Polsce już zdążyły zauważyć, że inwestorzy powinni czasami posłuchać specjalistów od gier, którzy szybko połapali się że Pokemon Go nie jest grą Nintendo (o tym nieco później). Radziłbym jednak nie wyolbrzymiać swojej wiedzy. Po tak dużych wzrostach w relatywnie krótkim czasie należało spodziewać się spadków. Kto jednak miał na tym zarobić zarobił. Profesjonalni inwestorzy stratni nie są, bardziej obawiałbym się drobnych graczy, którzy na fali popularności gry postanowili zarobić. Ich pewnie poniedziałkowy spadek mógł mocno zaskoczyć. Mam jednak dobrą wiadomość. Na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia (nie licząc wykształcenia ekonomicznego na polskiej giełdzie inwestuję od 6 lat) mogę stwierdzić, że Nintendo może odrobić straty z początku tygodnia. Z nawiązką.

Wróćmy jednak do początku, aby wszystko było jasne. Pojawia się Pokemon Go, świat szaleje. Inwestorzy chcą na tym zarobić. Nie kupują więc akcji Niantic czy Pokemon Company, bo to nie są spółki giełdowe i nie ma jak tego zrobić. Uwaga koncentruje się na Nintendo, które na fenomenie zarabia. W końcu wycena japońskiej korporacji uwzględnia posiadany przez nią majątek, między innymi 32% udziałów w Pokemon Company. Jeśli one zyskują na wartości, to samo powinno się dziać z Nintendo. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie sposób ocenić o ile powinna wzrosnąć wycena spółki. O 50%? A może o 200%? Nagle pojawia się komunikat, którego przekaz jest jasny – na Pokemon Go nie zarobimy aż tyle ile mogliście myśleć. Najwięksi inwestorzy automatycznie sprzedają akcje, bo takie ogłoszenie zawsze spowoduje spadki. Samospełniająca się przepowiednia. Wszystko działa w myśl starego giełdowego powiedzenia „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”. Rynek się uspokaja, najwięksi i najsprytniejsi zarobili swoje, czas zastanowić się co dalej. Teraz giełda gra pod zupełnie inną historię. W zasadzie to historia ciągle jest ta sama, zaczyna się jej nowy rozdział.

Nintendo posiada 32% udziałów w Pokemon Company. To wystarczająco dużo, aby posiadać monopol na markę w świecie gier. Fenomen jednej aplikacji to oczywiście wielkie źródło zysków. Rovio nie zbudowało jednak swojej potęgi tylko na sprzedaży Angry Birds, tak samo 2,5 mld dolarów jakie za Mojang zapłacił Microsoft to nie wyłącznie efekt imponującego popytu na grę Minecraft. Kiedy tworzy się taki fenomen sztuką jest przekuć go na inne rynki, jak zabawki czy filmy. To właśnie w największym stopniu może napędzać Nintendo – nie tyle popularność Pokemon Go co powrót popularności marki. Tę Japończycy mogą wykorzystać na innych polach. To tak jak z piłkarzem, który nagle osiąga sukces. Lepsze wyniki to nowy, atrakcyjniejszy kontrakt z obecnym lub nowym klubem, ale również szereg lukratywnych ofert sponsorskich. Nagle ktoś, kto do tej pory żył z gry w piłkę nożną zarabia drugie tyle na promowaniu szamponu czy dużego telekomu.

GramTV przedstawia:

Pierwsze przecieki na temat Nintendo NX mówią, że będzie to konsola hybrydowa łącząca w sobie możliwości handhelda i platformy stacjonarnej. W tym momencie nie wyobrażam sobie, aby sprzęt nie posiadał zainstalowanej aplikacji Pokemon Go. Nie ma znaczenia czy będzie to dokładnie to samo co na smartfonach czy coś dodatkowego, komplementarnego. Nintendo będzie więc w stanie wykorzystać popularność marki do promocji najnowszego sprzętu. Dlatego napisałem wyżej, że akcje japońskiej korporacji jeszcze mogą wzrosnąć – wystarczy że popularność Pokemon Go „rozleje się” na inne rynki i produkty Nintendo. To jest jak najbardziej możliwe i w zasadzie już się dzieje. Legendary Pictures kupiło prawa do nakręcenia filmu na licencji Pokemonów, a we wrześniu do sklepów trafi opaska Pokemon Go Plus. Wielki biznes kuje żelazo kupi gorące. Potencjał jest zbyt ogromny, aby go odpuścić.

Na popularności Pokemon Go zarobić mogą również inni. Przykładowo Laura Martin z banku inwestycyjnego Needham & Company wyliczyła, że samo Apple zyska około 3 mld dolarów nie robiąc przy okazji praktycznie nic i nie podejmując żadnego ryzyka. Wszystko dzięki przychodom z mikrotransakcji zawartych w grze, z których gigant z Cupertino tradycyjnie bierze około 30%. Apple posiadając monopol na sprzedaż softu na urządzeniach z systemem iOS korzysta więc z każdego fenomenu, nie tylko Pokemon Go. Zagadką pozostaje wpływ gry na sprzedaż sprzętu. Ilu graczy postanowiło wymienić swoje stare smartfony, aby móc komfortowo grać w Pokemon Go? Ja jeszcze nie zebrałem ani jednego potworka, gdyż w mojej kieszeni znaleźć można Lumię (z której przy okazji jestem bardzo zadowolony). Ile osób w podobnej sytuacji zdecyduje się na porzucenie Windows Phone, aby móc łapać Pokemony? O jednym takim przypadku już słyszałem i domyślam się, że może być ich więcej. Dla Microsoftu jest to poważny cios, nie pierwszy i pewnie jeszcze nie ostatni. Chyba, że gigant z Redmond spróbuje to wykorzystać. Hasło „kup Lumię, a twoje dziecko nie będzie brało udziału w tym szaleństwie” brzmi może idiotycznie, ale nie takie akcje marketingowe przynosiły pożądane efekty.

Próbę wykorzystania popularności Pokemon Go widać również w Polsce. Sieć Orange przygotowała chociażby specjalną ofertę dla graczy, w ramach której można kupić powerbank i otrzymać pakiet Internetu. Firma wykorzystuje więc nie tylko popularność aplikacji, ale i jej największą wadę – duże zużycie energii. Niedawno serwis Ceneo przedstawił dane pokazujące jak rośnie popyt na takie urządzenia. Po premierze Pokemon Go aż o 300% wzrosło zainteresowanie ofertami na powerbanki. Może nie każdy zarobi na tej grze miliardy, ale jak widać nawet drobny sprzedawca elektroniki z Allegro może nieco zyskać na fenomenie, który ogarnął cały świat. Tak właśnie kręci się gospodarka – jeden sukces nakręca drugi.

Po początkowym szaleństwie akcje Nintendo mocno traciły na wartości, ale i tak dzisiaj są warte dwa razy więcej niż przed pojawieniem się Pokemon Go. Inwestorzy giełdowi lubią historie, pod które mogą grać i po zakończeniu jednej będą szukać kolejnej. Teraz cena akcji japońskiej korporacji ponownie rośnie. Już nie w tak szaleńczym tempie, ale to wynika z prostych mechanizmów. Inwestorzy czekają aż Nintendo pokaże pomysł na przekucie popularności Pokemon Go bezpośrednio na ich produkty. Jak Japończycy tego koncertowo nie zepsują, inwestorzy zarobią jeszcze więcej. W skrócie, prawdziwy wysyp Pokemonów dopiero nas czeka.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zaczęło się od prostego pomysłu na grę mobilną. W Pokemonach przecież chodzi o zbierane potworków po świecie, dlaczego więc nie wysłać w teren graczy? To przecież takie oczywiste. Najczęściej na takich właśnie prostych patentach zarabia się miliardy.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!