Zachłanna ciemność - recenzja filmu Kiedy gasną światła

Joanna Kułakowska
2016/07/25 21:00
0
0

Groza czająca się w ciemności to motyw często eksploatowany w horrorach, bo kiedy gasną światła, mało kto nie odczuwa choćby odrobiny niepokoju.

Film Davida F. Sandberga bazuje na podstawowym lęku człowieka – strachu przed ciemnością, przed czymś obcym, niepojętym i groźnym, co „na pewno” kryje się w mroku poza bezpiecznym kręgiem światła z ogniska. Ciekawym założeniem fabularnym jest ukazanie rodziny, która miała już swoją przeprawę z niebezpiecznymi siłami i musi ponownie zmierzyć się z koszmarem. Zupełnie jakby do niniejszego obrazu przemycono elementy nieistniejącego poprzednika oraz wpleciona została typowa końcówka horroru w postaci potwora, któremu, pomimo wysiłków protagonisty, udało się przetrwać i teraz czyha, by nasycić się kolejną ofiarą. Wrażenie to jest o tyle nieprzypadkowe, że Kiedy gasną światła stanowi pełnometrażową wersję krótkometrażowego wiralu Lights Out (również w reżyserii Sandberga).

Zachłanna ciemność - recenzja filmu Kiedy gasną światła

Rzeczona rodzina jest w zasadzie bohaterem zbiorowym, choć ciężar akcji spoczywa głównie na małoletnim Martinie (Gabriel Bateman), chwilami przenosząc się na jego starszą przyrodnią siostrę Rebekę (Teresa Palmer). Chłopiec ciężko przeżywa pogarszający się stan zdrowia Sophie (Maria Bello) – cierpiącej na depresję, ewidentnie szalonej matki – oraz stratę ojca (Billy Burke). Z biegiem czasu strach dzieciaka rośnie, zdaje sobie bowiem sprawę, iż to, co brał za objaw choroby swej rodzicielki, jest w istocie jej przyczyną, a w dodatku całkowicie realną, przerażającą istotą, przed którą nie ma ucieczki. Mimo to stara się uciec choć na chwilę, choćby po to, by wreszcie wyspać się w spokoju i zyskać sojuszniczkę w osobie przyrodniej siostry. Nie będzie to łatwe, gdyż przeżycia z dzieciństwa – jak łatwo się domyślić, o tym samym charakterze – odcisnęły na jej psychice niezatarte piętno (choć wszystko złożyła na karb wybujałej wyobraźni i traumy spowodowanej zachowaniem matki oraz zniknięciem jej własnego ojca). Od tej pory dziewczyna nie jest w stanie nikomu zaufać ani nawiązać trwałej relacji z płcią przeciwną. Unika jak ognia przywiązania, przed bratem jednak nie potrafi uciec i po raz pierwszy w życiu zmusza się do przyjęcia za kogoś odpowiedzialności. Postanawia walczyć o Martina i matkę, mimo iż kiedy gasną światła, wracają lęki z dzieciństwa oraz dochodzą nowe, znacznie gorsze, bo związane ze strachem o życie najbliższych.

Wejście w świat przedstawiony jest jak wystrzał z armaty, którego krwawy efekt rozpoczyna wojnę o przetrwanie. Złowroga istota już na początku pokazuje pełnię swej mocy, dając widzowi do zrozumienia, że bohaterowie praktycznie skazani są na porażkę i chyba tylko cud (a w każdym razie zimna krew i niesamowita determinacja) może ich uratować. Niestety, nie można powiedzieć, iż dzieło rozpoczyna się Hitchockowskim trzęsieniem ziemi, a potem napięcie tylko wzrasta – z tym jest różnie, raz wzmaga się, raz przygasa. Niemniej jednak trzeba przyznać, że twórcy skutecznie zaszczepili odbiorcy niepokój, ten rodzaj wewnętrznego dreszczu, który sprawia, że nawet gdy doskonale wiemy, co – zgodnie z wszelkimi zasadami kina grozy – wydarzy się za chwilę, podskakujemy na fotelu. Zawiodą się jednak ci, którzy oczekują od filmu Sandberga czegoś wysublimowanego. Nic z tych rzeczy – Kiedy gasną światła operuje behawioralnymi chwytami i sięga do prymitywnych odczuć i odruchów człowieka. Przez większość czasu wygląda to niezgorzej, kardynalnym błędem jest jednak ukazanie monstrum z bliska. Widzowie mogliby się doskonale bez tego obyć, a produkcja straszyłaby znacznie skuteczniej.

GramTV przedstawia:

Do zalet filmu należy gra aktorska – Bateman i Palmer bardzo dobrze sobie radzą, podobnie jak Alexander DiPersia w roli zabiegającego o względy Rebeki Breta. Lotta Losten (potwór objawiający się wtedy, kiedy gasną światła) jest wręcz wspaniała. Niestety, Maria Bello nie olśniewa widowni, i to bynajmniej nie z powodu faktu, iż charakteryzacja na wykończoną, cierpiącą psychicznie kobietę nie doda blasku żadnej aktorce. Chociaż postać matki rozpaczliwie miotającej się między miłością i pragnieniem chronienia swych dzieci a specyficzną lojalnością, podszytą poczuciem winy, wobec tajemniczej, mieszkającej w mroku istoty daje ogromne pole do popisu, Bello (skądinąd dobra aktorka) nie wykorzystała owego potencjału. W roli Sophie wydaje się po prostu nijaka i nawet w finałowej, newralgicznej i – w zamierzeniu Sandberga – wstrząsającej scenie nie wywołuje większego wrażenia. Nieliche wrażenie oferuje za to muzyka Benjamina Wallfischa – to nie tylko świetny podkład dźwiękowy pod obserwowane wydarzenia, ale także istna gra na nerwach w pozytywnym tego znaczeniu. Ta muzyka nie tylko wzmaga podskórny niepokój i stymuluje emocje, ale także doskonale broni się jako osobna estetyczna jakość, niekoniecznie związana z danym filmem.

Sama konstrukcja fabuły jest nader interesująca – David F. Sandberg starannie dopilnował, by każda „strzelba” w końcu wypaliła, niewiele spraw zasygnalizowanych w filmie bądź nawet ukazanych w kadrze przedmiotów pozostaje niewykorzystanych lub pozbawionych znaczenia. Co prawda, wątek mający na celu przybliżyć genezę nemezis naszych bohaterów nie do końca trzyma się kupy, ale można to wybaczyć w myśl zasady, iż tajemnica nie powinna być całkiem obnażona. Dobrze przygotowany został za to wątek psychologiczny, ukazujący zarówno ludzką skłonność do samooszukiwania, wpadania w pułapkę lęków i obsesji czy uzależnienia od wyniszczającego wpływu tych, którym daliśmy nad sobą władzę, jak i gotowość do pobycia się egoistycznych tendencji, czy to w ramach odkupienia win, czy po prostu jako element dojrzewania. Warto dodać, że choć znajdziemy tu kilka scen, których logikę można by kwestionować, po chwili namysłu wszystko da się wyjaśnić a to szokiem, a to wbitymi wzorcami postępowania (w rodzaju: idąc w niebezpieczne miejsce, nie zabieramy ze sobą małolatów), które oczywiście niezbyt się sprawdzają, gdy grozi nam stwór o supernaturalnej proweniencji i odpowiednich do tego możliwościach.

Kiedy gasną światła stanowią niezły, choć nie rzucający na kolana kinowy debiut Davida F. Sandberga. Ktoś, kto ma ochotę zobaczyć mroczny, grający na pierwotnych lękach obraz, gdzie design poszczególnych kadrów oraz specyficzny psychologiczny związek ofiary ze swym katem przywodzą na myśl Babadooka, może wybrać się do kina. Choć producentem filmu był James Wan, nie jest to produkcja klasy jego reżyserskiego dzieła Obecność 2, którego recenzję można przeczytać tutaj, ale i tak zapewnia rozrywkę. Są wszakże warunki, które widz musi spełnić, by dobrze się bawić: po pierwsze nie należy spodziewać się czegoś skomplikowanego i wysublimowanego, po drugie – w dniu seansu nie wolno obejrzeć czegoś lekkiego i komediowego z nadnaturalnymi motywami. Ci, którzy to zrobili, ani przez moment nie czuli grozy...

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!