Persona: Nintendo Edition - recenzja Tokyo Mirage Sessions #FE

Jakub Zagalski
2016/07/15 12:00
0
0

Tokyo Mirage Sessions #FE oferuje to, za co kochamy Atlusa plus europejską cenzurę, która niestety spłyca kontekst kulturowy świata przedstawionego.

Persona: Nintendo Edition - recenzja Tokyo Mirage Sessions #FE

Enigmatyczny tytuł Tokyo Mirage Sessions #FE kryje w sobie zaskakującą mieszankę dwóch kultowych serii, za które odpowiada Atlus (Shin Megami Tensei) i Intelligent Systems (Fire Emblem). Developerem crossoveru są twórcy tej pierwszej serii i chociaż na pierwszy rzut oka Tokyo Mirage Sessions #FE ma najwięcej wspólnego z kultową Personą, to jednak fani Fire Emblem znajdą tu również mnóstwo naleciałości i zapożyczeń z ulubionego cyklu turowych strategii.

Wzorem serii Persona, która jest członkiem rodziny Megami Tensei (w skrócie MegaTen), debiutującej w 1987 roku, Tokyo Mirage Sessions #FE umiejętnie łączy rzeczywistość współczesnej Japonii ze zjawiskami nadnaturalnymi. MegaTen był od zawsze mocno kojarzony z ezoteryką, okultyzmem, i mieszaniem bogactwa kulturowego różnych tradycji religijnych. Stąd widok Archanioła, Lucyfera i shintoistycznych bóstw na jednym ekranie nie był czymś wyjątkowym w grach z tej serii. W Tokyo Mirage Sessions #FE dochodzi nowy element w postaci bohaterów zapożyczonych z cyklu Fire Emblem. Do zrozumienia fabuły nowej gry Atlusa nie trzeba znajomości Fire Emblem Awakening i Fire Emblem: Shadow Dragon and the Blade of Light, ale każdy, kto miał z nimi styczność, od razu rozpozna takich bohaterów (pochodzących z tych gier) jak Chrom, Virion Tharja, Caeda czy Cain. I nie są oni jedynie wizualnym dodatkiem.

Gra rozpoczyna się od wspomnienia niezwykłego zdarzenia, do jakiego doszło w budynku opery pięć lat przed wydarzeniami, w których biorą udział bohaterowie Tokyo Mirage Sessions #FE. Oglądając retrospekcję, dowiadujemy się, że Tsubasa Oribe była świadkiem tajemniczego zniknięcia wszystkich ludzi przebywających wówczas w operze. Kto i w jaki sposób dokonał takiego niezwykłego porwania? Tego dowiadujemy się pięć lat później, kiedy 17-letnia (18-letnia w wersji europejskiej) Tsubasa bierze udział w konkursie „One of Millennium”, otwierającym drogę do sławy w showbiznesie. Ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych, występ przerywa pojawienie się tajemniczych istot, którym może się przeciwstawić wyłącznie trójka szkolnych przyjaciół: Tsubasa, Itsuki (główny bohater) i Touma.

Nastolatki wkrótce dowiadują się o istnieniu innego wymiaru zwanego Idolasphere'ą, w której bytują wspomniane istoty – Mirages. Mieszkańcy tego wymiaru dzielą się na dwa wrogie obozy: jedne Mirages przenikają do świata ludzi, by wyssać z nich „kreatywną energię” (Performa), zaś drugie bronią ludzkości, sprzymierzając się z Tsubasą, Itsukim, Toumą i kilkoma innymi bohaterami. W praktyce oznacza to, że nastolatki przebywające w Idolaspherze mają zawsze przy sobie pomocnika wyciągniętego z uniwersum Fire Emblem (Itsuki z Chromem, Touma współdziała z Cainem, Itsuki ma Caedę itd.). Pod względem zastosowania przyjazne Mirages są odpowiednikiem Person z wiadomej serii, czyli pomagają nam w walce, mogą levelować, uczyć się nowych umiejętności itp.

GramTV przedstawia:

Od pierwszych minut spędzonych w świecie Tokyo Mirage Sessions #FE uderzyło mnie oczywiste podobieństwo do serii Persona i nie da się ukryć, że pod wieloma względami obie produkcje są bliźniaczo podobne. Turowy system walki, nazwy ataków czy chociażby sposób ukazywania poszczególnych akcji nie będzie żadnym zaskoczeniem dla fanów gier Atlusa. Podobnie wygląda kwestia rozgrywki poza polem bitwy, która stanowi znajome połączenie zwiedzania lochów Idolasphery i symbolicznego spacerowania po lokacjach w realnym świecie. Tokyo Mirage Sessions #FE jest mocno zakorzenione w Atlusowskim schemacie dungeon crawlerów, więc osoby liczące na eksplorację bogatego świata, odkrywanie niesamowitych miejsc i podziwianie zapierających dech w piersi krajobrazów powinny poszukać dla siebie czegoś innego. Tutaj królują powtarzalne korytarze, które co prawda często różnią się pod względem scenerii tła, ale to w dalszym ciągu ograniczony labirynt bez otwartych przestrzeni. W prawdziwym świecie gracz może zwiedzić kawałek Tokio, ale tu także nie odczujemy swobody czy zachęty do odkrywania sekretów w danych lokacjach. Więcej tu wybierania miejsc docelowych na mapie i automatycznego przenoszenia się z punktu A do B niż faktycznego przemierzania japońskiej metropolii. Nie jest to oczywiście żadna nowość zarówno dla fanów Persony jak i Fire Emblem, gdyż żadna z tych serii nie celuje w otwarty świat rodem z zachodnich RPG-ów. Ot, taka konwencja, która, podobnie jak we wspomnianej serii Atlusa, sprawdza się tutaj bardzo dobrze.

Jak już wspomniałem, akcja Tokyo Mirage Sessions #FE rozgrywa się w dużej mierze we współczesnej Japonii i koncentruje się na motywie idolek. Nastoletnich gwiazdeczek, które swoim tańcem, śpiewem i uroczym wyglądem starają się podbić serca miłośników rodzimej odmiany popu. Jeżeli nazwy AKB48, Morning Musume czy chociażby Hatsune Miku nie są wam obce, to wiecie, o co chodzi z idolkami. Na marginesie, bardzo fajne wytłumaczenie tego zjawiska zaprezentowała Yakuza 5.

W Tokyo Mirage Sessions #FE mamy więc nastoletnią Tsubasę, która marzy o karierze idolki i wkrótce dołącza do jednej z agencji zajmujących się młodymi talentami. Nie trudno jednak zgadnąć, że lekcje tańca i śpiewu będą dla niej miały niższy priorytet niż klasyczne ratowanie ludzkości przed atakami wrogich Miraży. Mimo to motyw idolek i świata japońskiego showbiznesu pozostaje w centrum zainteresowań twórców, którzy wpletli w fabułę wiele charakterystycznych dla tego świata zjawisk i problemów. Trzeba przy tym pamiętać, że nie wszystkie niuanse zostaną uchwycone przez europejskiego gracza, który sięgając po wersję PAL, otrzymuje grę częściowo obdartą z pewnych elementów i kontekstu kulturowego.

Przed europejską premierą Tokyo Mirage Sessions #FE sporo się mówiło na temat cenzury, która powycina i pozmienia pewne wątki i obrazy. I faktycznie, zachodnie wydanie gry Atlusa różni się od oryginału w kilku mniej lub bardziej istotnych miejscach. Niektóre zmiany to drobiazgi, na przykład „postarzenie” głównych bohaterów, którzy w Japonii mają po 17 lat, zaś na Zachodzie są 18-latkami. Cenzura zajęła się ponadto „zbyt odważnymi” kreacjami (zasłanianie dekoltu, zakaz paradowania w samym bikini itp.), co w niektórych przypadkach doprowadziło do kuriozalnych sytuacji. Czasami w przerywniku widzimy bowiem bohaterkę ze szczelnie zakrytym biustem, natomiast na polu walki to same ubranie zostaje zaprezentowane w oryginalnej wersji. Takie zabiegi wzbudzają więcej śmiechu niż pretensji, niestety zdarzają się i takie ingerencje cenzora, które zniekształcają odbiór pewnych wątków i wprowadzają zamęt. Przykładem jest fragment gry poświęcony zjawisku gravure idol, czyli młodych dziewczyn pozujących w strojach kąpielowych lub bieliźnie, których praca ma o wiele bardziej erotyczny charakter niż działalność popowych idolek. Japońscy gracze mieli więc okazję poznać byłą gravure idolkę i oglądać masę zdjęć modelek w skąpych odzieniach. Na Zachodzie ten wątek nie został całkowicie wycięty, ale postarano się, by nic nie wskazywało na to, że quest odnosi się do biznesu erotycznego. Dlatego nie zobaczymy tu żadnych dziewczyn w bikini czy wyzywających pozach i jeżeli ktoś nie ma pojęcia o zjawisku gravure model, to z pewnością nie dostrzeże drugiego dna i intencji twórców oryginału.

Zachodnie Tokyo Mirage Sessions #FE traci przez cenzurę część swojego uroku, jednak wprowadzone różnice będą istotne przede wszystkim dla osób mocno obeznanych w japońskiej popkulturze lub takich, które poświęciły czas na porównywanie materiałów z oryginalnej wersji z wersją PAL. Mając świadomość cięć i tuszowania pewnych wątków nie warto się jednak obrażać na europejskie wydanie Tokyo Mirage Sessions #FE, gdyż to w dalszym ciągu bardzo solidny jRPG ze stajni Atlusa. Miłośnicy Persony posiadający Wii U poczują się jak w domu, fani Fire Emblem również nie powinni przechodzić obok tego tytuły obojętnie. Nie jest to kolejny system seller z logiem Nintendo, a raczej niszowa produkcja dla bardziej wymagających miłośników gatunku, która umili czas przed premierą Persony 5 i przybliży tajemniczy, z punktu widzenia przeciętnego Europejczyka, świat japońskich idolek.

8,5
Dobra alternatywa dla Persony z motywami Fire Emblem
Plusy
  • Połączenie MegaTena z Fire Emblem
  • mechanizmy Persony
  • świat idolek
  • japoński dubbing
  • fajne wykorzystanie ekranu na GamePadzie
Minusy
  • Cenzura
  • oprawa graficzna nie zachwyca
  • przydałoby się lepsze wykorzystanie marki Fire Emblem
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!