Star Wars Battlefront - recenzja

Mateusz Wawrzyniak
2015/11/25 17:00
0
0

Są szturmowcy, Jedi, blastery, ikoniczne statki i kultowa oprawa muzyczna. Nie ma Jar Jara. Wydawałoby się, że to recepta na murowany sukces, ale czy na pewno?

Są szturmowcy, Jedi, blastery, ikoniczne statki i kultowa oprawa muzyczna. Nie ma Jar Jara. Wydawałoby się, że to recepta na murowany sukces, ale czy na pewno?

Premiera Przebudzenia Mocy już za niecały miesiąc. Electronic Arts doskonale wstrzeliło się w największy gwiezdnowojenny hype ze swoją najnowszą produkcją. Jednak Star Wars Battlefront nie żeruje na jednej z najbardziej dochodowych marek na świecie – jest to bardzo solidna produkcja. Jeśli czytaliście moje wrażenia z bety, to wiecie, że już wtedy było dobrze, szczególnie pod względem wizualnym i technicznym. Na marginesie – chyba ktoś z DICE wziął sobie do serca moje uwagi na temat kulejącego efektu małej głębi ostrości w przerywnikach filmowych, bo ten zniknął zupełnie.

Z czym to się je

Na wstępie powinniśmy jasno postawić jedną kwestię – Battlefront to luźny shooter, może nie arcade, ale na pewno daleko mu do w miarę realistycznego podejścia z serii Battlefield. Jest z nim trochę tak jak z samymi Gwiezdnymi Wojnami – nikt nie oczekuje od nich, żeby były ciężkim science-fiction niczym Łowca Androidów poruszającym ważne kwestie moralne. Tak jak Star Wars ogólnie jest wspaniałą space operą dla mas, tak Battlefront jest przyjemną grą dla ludzi, którzy z shooterami nie mają za wiele do czynienia i chcą po prostu czerpać przyjemność ze strzelania czy latania statkami. Ktokolwiek spodziewał się kalki z Battlefielda w uniwersum Star Wars będzie zawiedziony.

W oczekiwaniu na instalację gry zwykle mam czas na tzw. “herbatkę”. Niektóre gry pozwalają grać wcześniej, po zainstalowaniu części niezbędnych plików. Ale Battlefront tutaj mnie zaskoczył i przebił wszystko co do tej pory widziałem. Gra serwuje wyśmienite czekadełko – lądujemy w bazie rebeliantów na Hoth jako Darth Vader i mamy za zadanie zlikwidować jak największą liczbę rebeliantów do momentu ukończenia instalacji. Klimat Gwiezdnych Wojen wylewa się z ekranu od samego początku. Należy pogratulować DICE świetnego pomysłu na pierwszy kontakt z grą.

Ale do rzeczy – gra oferuje nam dziewięć trybów rozgrywki dla wielu graczy, ciekawe misje wprowadzające i zasadniczo dwa tryby gry dla jednego gracza z opcjonalnym coopem. Dużo i niedużo zarazem, bo przykładowo Supremacja od Ataku AT-AT de facto różnią się tylko obecnością machin kroczących. W obu panuje niemal identyczny chaos. Balans rozgrywki w tych trybach jest kwestią umowną – mocno zależy od mapy na której jest rozgrywana potyczka. W stosunku do Bety niewiele się zmieniło w tej kwestii. Na Hoth z reguły wygrywa Imperium, na Endorze głównie rebelianci. O ile bolało to mocno w becie, bo tam była tylko jedna mapa, tak bardzo nie doskwiera kiedy mamy tych map więcej.

Za szczególnie udany tryb muszę uznać Eskadrę. To po prostu bitwy powietrzne – tylko TIE Fightery, X-Wingi, A-Wingi i „bohaterowie” w formie Slave One i Sokoła Millenium. Po becie miałem obawy czy to w ogóle się uda – na szczęście wszystko zagrało w punkt i lata się wyśmienicie. To czego brakowało to dobrego wytłumaczenia jak się lata i co do czego służy – bo mechanika latania nie zmieniła się nic a nic względem bety. Tryb eskadry przypomniał mi boleśnie jak bardzo brakuje świetnego symulatora lotu w uniwersum Star Wars. Po prostu chciałoby się więcej i więcej – wylecieć w kosmos, wejść w nadświetlną, bronić konwojów. Bardzo liczę, że EA pociągnie temat dalej i doczekamy się godnego następcy legendarnego TIE Fightera czy chociaż odpowiednika X-Wing Alliance z oprawą godną dzisiejszych czasów.

Na uwagę zasługuje też tryb Strefy Zrzutu – szczególnie emocjonujący dla graczy takich jak ja – niespecjalnie dobrze strzelających, ale lubujących się w przechytrzeniu przeciwnika. Na mapie spadają co jakiś czas kapsuły, które trzeba przejąć i obronić. Nigdy do końca nie wiadomo gdzie spadnie kolejna przez co sytuacja na mapie jest bardzo dynamiczna. Z beznadziejnej, fortuna może się w ciągu minuty odwrócić o 180 stopni. Szczególnie jak walki są zażarte a na mapie pojawi się kolejna kapsuła – wtedy jest dylemat czy nadal bronić całymi siłami tej, którą się ma, czy nie pozwolić innej drużynie przejąć nowej kapsuły. W tym trybie jest też duże pole do popisu w kwestii przewidywania i wykorzystywania reakcji graczy – kapsuły działają niczym magnes na wszystkich – większość w pierwszym momencie biegnie ślepo by tylko zdążyć przejąć zrzut. Wystarczy jeden granat, rzucony w odpowiednim momencie i można wyeliminować pół przeciwnej drużyny. A kiedy przeciwnik zacznie spokojnie zabezpieczać zrzut, to z reguły nikt nie pilnuje swoich tyłów – warto wtedy oflankować pozycje wroga i często nie dość, że uda się przejąć zrzut, to jeszcze nabije się kilka fragów „z kabury”. Żaden inny tryb z perspektywy żołnierza nie zmienia tak bardzo charakteru rozgrywki jak właśnie Strefa Zrzutu.

Z innych nietypowych trybów znajdziemy tu też wariację na temat asymetrycznej rozgrywki a’la Evolve w postaci Łowów na bohatera – niestety zupełnie nieudaną. Całość polega na tym, że drużyna 7 osób poluje na 1 bohatera. Problem w tym, że nie zmieniono zupełnie mechaniki rozgrywki względem pozostałych trybów. Nadal chodzi o jak największą liczbę fragów, a zabicie bohatera nie kończy polowania tylko zmianę tego kto nim kieruje. Przyjemności z tego zero, na tyle, że zupełnie nie chce się wracać do tego trybu.

Sami bohaterowie zasługują na co najmniej osobny akapit. Na każdą ze stron przypada trzech bohaterów. Spodziewajcie się więcej w formie DLC. O ile część z nich (Vader, Luke, Imperator) naturalnie wpasowuje się w rozgrywkę, tak reszta wydaje się wtłoczona na siłę. Grając Hanem Solo czy Księżniczką Leią nie czuje się przewagi, czasem wręcz przeciwnie, bo ściąga się na siebie uwagę wszystkich dookoła a w zasadzie gra się nimi jak zwykłym żołnierzem – tylko bez możliwości gry w widoku pierwszoosobowym. Boba Fett z kolei to zupełnie inna para kaloszy – jego jetpack daje duże możliwości taktyczne, ale nadal musi dość dokładnie celować by trafić we wrogów. Czasem to doskwiera, czasem nie – ale nie zmienia to tego, że naczelny łowca nagród dość mocno odstaje w kwestii poczucia kierowania kimś potężnym od bohaterów wyczulonych na moc. Skoro o nich już mowa to gra Jedi lub Sithami daje satysfakcję, choć tymi drugimi do momentu w którym zobaczycie jak biegają. Serio, biegający w tempie Luke’a Vader lub Imperator potrafią kompletnie wybić z rytmu. A wystarczyło przecież nieco ich spowolnić dokładając przy tym ogólnej siły postaci.

Mapy

GramTV przedstawia:

Określenie ilości map jest o tyle mało sensowne, że często mamy do czynienia z wariantami większej całości zgrabnie wyciętymi na potrzeby danego trybu. Zdecydowanie lepiej jest mówić o tym ile światów jest dostępnych w grze a tych jak na razie nie ma za wiele – ot Tatooine, Sullust, Hoth, Endor i dostępny poprzez DLC Jakku. Każdy z nich jest na swój sposób unikalny. Endor urzeka bogactwem lasu – ale poruszanie się po nim jest bardzo trudne – nie mówiąc o strzelaniu do rebeliantów w kamuflażu. Hoth jest surowe ale pełne detali – jak wyjątkowo efektowny szron w jaskiniach czy połyskliwy nadtopiony lód. Tatooine z kolei za każdym razem szokuje mnie tym jak realnie wygląda – kaniony, osady czy niebo. Sullust to z kolei krajobraz księżycowy w którym rzeki lawy spotykają się z jasnobłękitnymi morzami a wokoło surowe pustkowie na którym jednak trzeba uważać na siły natury. Wszystkie są po prostu śliczne – efektowne, ale nie efekciarskie.

Cztery do pięciu światów na papierze to niewiele, ale w połączeniu z trybami rozgrywki zapewnia to odpowiednią różnorodność doznań. Już sam świat na którym rozgrywa się bitwa determinuje jaki zestaw broni trzeba wybrać – to, co się sprawdzało na Hoth, będzie zupełnie nieprzydatne na Endorze. Ktoś, kto wymiatał na jednej planecie, niekoniecznie będzie sobie dobrze radził na innym. I to jest bardzo dobre zjawisko. Niejednokrotnie bywałem sfrustrowany w rozgrywkach sieciowych tym, że jeden gracz praktycznie w każdej rundzie wymiata i nie ma jak tego przełamać. Tutaj tego nie uświadczyłem, co zaliczam zdecydowanie na plus.

Twoja postać

W przypadku takiej gry jak Battlefront szczególnie ważne jest by gracz mógł w miarę swobodnie dopasować postać pod swój styl grania – wszakże nie każdy lubuje się w bezpośrednich potyczkach na krótkie dystanse. DICE tu nie zawiodło. Pierwsze co znacząco wpływa na to jak wygląda gra to wybór rodzaju broni – początkowo jest dość ograniczony, później pozwalający na wybór de facto jednego z trzech sposobów zachowania – walka nastawiona na bardzo bliski kontakt (shotgun, rewolwery), walka nastawiona na szybki ostrzał (blastery szturmowe) oraz walka na dystans (karabiny precyzyjne). Po dwóch, trzech wieczorach grania ma się dostęp do wszystkich typów broni – po drodze mając okazję wypróbować wszystkie z nich.

Drugą, równie istotną drogą do określenia swojego sposobu na grę są karty specjalne – oprócz prozaicznych, takich jak granaty są też takie, które pozwalają nam skorzystać ze specjalnych broni – snajperka energetyczna czy torpedy jonowe. Zupełnie oddzielną kategorią są cechy. Wpływają one najczęściej na pasywne statystyki postaci – przykładowo redukując podatność na broń wybuchową. Cechy stają się tym wyraźniejsze im więcej fragów dokonamy nie ginąc w międzyczasie. Z kartami dostrzegłem o taki problem, że w pewnym momencie pojawił się idealny dla mnie zestaw (granat, jetpack, odporność na wybuchy) i odtąd nie miałem potrzeby by go zmieniać. Obserwując innych graczy widzę, że bardzo często się powtarza – jetpack poszerza znacząco taktyczne możliwości poruszania się po mapach i naprawdę ciężko z niego nie korzystać. Z kolei brak granatów jest szybko odczuwalny – jest sporo sytuacji kiedy są po prostu przydatne. Inne dodatki często okazują się mało przydatne przez większość gry. Choć, by oddać sprawiedliwość – w trybach gry w których występują pojazdy i piechota potrzebna jest większa różnorodność kart. Tak czy inaczej moim zdaniem lepiej by się sprawdził system znajdziek porozrzucanych po mapie przy założeniu, że każdy ma dostęp do granatów i jetpacka.

Pojazdy

Znakiem rozpoznawczym serii w dawnych odsłonach była możliwość kierowania pojazdami – współczesny Battlefront nie zapomniał o korzeniach, ale postawiono na nieco inną formę ich umieszczenia w grze. Kiedyś wszystkie pojazdy były “zaparkowane” na mapie, trzeba było do nich wsiąść i można było odlecieć. Teraz jest o tyle inaczej, że wehikuły są porozrzucane w formie żetonów na mapie a gra ściśle reguluje miejsce, ilość i moment ich występowania. Fani starego rozwiązania będą zawiedzeni – ja pierwotnie też byłem, ale im dłużej grałem tym bardziej rozumiałem decyzję twórców w tym zakresie. Po wejściu w pojazd zmienia się skala rozgrywki. Latając X-Wingiem interesują nas co najwyżej AT-ST, zupełnie odpada piechota będąca małymi mróweczkami na mapie. To porządkuje rozgrywkę – konkuruje się w ramach zbliżonych możliwości destrukcji. Gdyby AT-AT miał się skutecznie zajmować piechotą to granie żołnierzem byłoby frustrujące. W ten sposób DICE osiągnęło efekt tego, że podczas bitwy dużo się dzieje a gracz czuje się trybikiem w większej machinie bojowej skupiając się na walce na jego poziomie – piechota vs piechota, staki vs staki itp. Takie podejście wyszło na dobre rozgrywce.

Doznania audiowizualne i nie tylko

W produkcjach spod znaku Star Wars można być spokojnym o udźwiękowienie. Battlefront nie odstaje od tej reguły. Blastery brzmią jak powinny, z głosników płynie dobrze znana i odpowiednio dobrana muzyka. Jest po prostu bardzo dobrze pod tym względem.

Każdy, kto jest choć trochę zainteresowany Battlefrontem wie, że jest to gra nader ładna – silnik Frostbite w końcu miał okazję bezwstydnie rozwinąć skrzydła nie będąc ograniczonym realizmem świata. Blastery są soczyste, wybuchy wszechobecne, świat bogaty w szczegóły – i wszystko podane w stabilnych 60fps, które o dziwo mnie nie drażniły na TV. Przez cały czas spędzony z grą nie miałem ani jednej przycinki, ani glitcha graficznego. Doceniam też multum smaczków przygotowanych przez twórców – szczególnie jeśli chodzi o modele postaci. Nie ma czegoś takiego jak dwóch identycznych szturmowców. Każdy jest po pierwsze w jakiś sposób ubrudzony, podniszczony – ale inaczej od pozostałych. Na ekranie “poczekalni” w menu głównym często witają nas różne droidy lub przedmioty ze świata Star Wars – niejednokrotnie przedstawione w zabawnych scenkach. Co jednak zwróciło moją uwagę to to, że na obudowie C3PO widać ślady utleniania, zarysowań czy wgnieceń a do tego odbija się w nim dokładnie pomieszczenie w którym stoi – a jest to studio fotograficzne z lampami, statywami, biurowym sufitem itp. DICE zatem zbudowało na potrzeby samego menu głównego planszę składającą się z fotograficznej cykloramy (białe tło bez widocznych ścian) i niewidocznej wprost części pomieszczenia z oświetleniem.

Nie sposób też nie odnieść się do menusów, które wpisują się obecne trendy minimalizmu z dobrym wykorzystaniem typografii. Wizualnie jest świetnie – informacje są prezentowane jasno i przejrzyście. Co niestety irytuje to sztuczne wydłużanie niektórych czynności by zamaskować proces ładowania odbywający się w tle. Po każdej bitwie jest bardzo przydługie podsumowanie zdobytych punktów i kredytów, którego nie sposób pominąć. Animacje są tak długie, że ma się wrażenie, że całość tworzył ktoś z anemią. Za pierwszym razem to nie kłuje tak w oczy jak za dziesiątym i kolejnymi.

I co o tym myśleć?

Czy Battlefront od DICE się udał? Tak – zdecydowanie. Czy wszyscy będą z niego zadowoleni? Na pewno nie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to kawał solidnie przygotowanego kodu, w tworzenie którego twórcy włożyli mnóstwo serca. Widać to na każdym kroku. Klimat wylewa się z ekranu hektolitrami – powodując bananowy uśmiech na twarzy każdego kto lubi Gwiezdne Wojny. Są pewne kwestie które można by zrobić inaczej, lepiej – ale nie zmieniają one jednej, ale to bardzo ważnej rzeczy – w Battlefronta po prostu chce się grać i grać i grać. I mówi to ktoś, kto na co dzień nie przepada za grami wieloosobowymi. Fani Gwiezdnych wojen mogą spokojnie podnieść ocenę o jedno oczko w górę.

8,5
Star Wars pełną gębą. Klimat płynie z ekranu hektolitrami.
Plusy
  • Grafika
  • Wszechobecny klimat
  • Bitwy powietrzne
  • Wpływ planet na rozgrywkę
  • Tryb Drop Zone
  • Czekadełko przy instalacji
  • Uporządkowanie skali bitew
  • Mnóstwo smaczków
  • Brak Jar Jar Binksa
Minusy
  • Przydługie animacje maskujące ładowanie w tle
  • Nie do końca wydajny system kart z przedmiotami
  • Słaby tryb polowania na bohatera
  • Nierówni bohaterowie
  • Vader i Imperator biegają sprintem
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!