Tales from the Borderlands: The Vault of the Traveler - recenzja

Paweł Pochowski
2015/10/24 19:00
0
0

Rhys, Vaughn, Fiona i Sasha docierają do końca swojej podróży. Podróży, która doprowadziła ich do zupełnie innego finału niż planowali.

Tales from the Borderlands: The Vault of the Traveler - recenzja

Wszystko co ma swój początek, musi prędzej czy później dobiegnąć do swojego końca. My gracze wiemy o tym niezwykle mocno, bo choć w większości gier sami dawkujemy sobie spędzany z nimi czas, w zależności od indywidualnych potrzeb i możliwości, prędzej czy później nadchodzą napisy końcowe, a na ekranie przewijają nam się nazwiska twórców. Gry epizodyczne są natomiast szczególnym rodzajem wśród gier, bo podział na konkretne odcinki i tak wymaga od graczy sporo cierpliwości w oczekiwaniu na następną dawkę. Dany odcinek przejść można po raz kolejny, ale emocje towarzyszące ponownej zabawie już nigdy nie będą takie same, a kolejny raz zbliżone emocje deweloperzy zaserwują nam dopiero wraz z nowym epizodem. W przypadku Tales from the Borderlands w tym momencie możemy mówić już tylko o kolejnym sezonie, bo pierwszy właśnie dobiegł końca. Ale proszę państwa, cóż to był za sezon! I w jaki sposób go zakończono! Po takim debiucie liczę na to, że Telltale na dłużej przytrzyma w rękach licencję na uniwersum Borderlands i przygotuje dla graczy kolejny wyśmienity sezon wypełniony akcją, dowcipami i zwrotami akcji. W przypadku Tales from the Borderlands wyszło im to absolutnie świetnie.

Przyznam szczerze, że w przypadku Tales from the Borderalands trochę się o finalny epizod obawiałem. Po pierwsze, wszystkie dotychczasowe epizody były naprawdę świetne, minimalnie różniąc się tylko od siebie poziomem. Poprzeczka zawsze była wysoko, natomiast finalny epizod, by odpowiednio zamknąć całość, nie mógłby być nawet o jotę poniżej niej. Po drugie natomiast, tempo głównej linii fabularnej bywało nierówne. Owszem, poszczególne odcinki upchane wydarzeniami były aż po same brzegi, ale cześć z nich prędzej czy później zdawała się mieć niewielkie znaczenie wobec najważniejszych zadań czy odpowiedzi na kluczowe pytanie - co się stało, że dwójka głównych bohaterów znalazła się na pustyni, złapana i skrępowana przez tajemniczego bandytę. Po Escape Plan Bravo pozostało jeszcze wiele do wyjaśnienia. Jeżeli dodamy do tego niezły cliffhanger wydawało się, że może być niezwykle ciasno, by pozamykać wszystkie ważne wątki nie skracając ich nadmiernie. Jak Telltale postanowiło poradzić sobie z tym problemem? Ano wrzucając piąty bieg i wyciskając ze swojej maszyny jeszcze trochę więcej prędkości.

Stąd też akcja w The Vault of the Traveler od samego początku odcinka biegnie dość szybko, bez zbędnych dłużyzn praktycznie w żadnej sytuacji. Jednocześnie tempo wcale nie jest zbyt wielkie, znalazło się miejsce na odpowiednie jego zwolnienia, by przedyskutować kilka spraw z przyjaciółmi i towarzyszami w wyprawie zarazem. W żadnym jednak momencie nie poczułem, by dana sekwencja trwała zbyt długo. Nie popędzałem także twórców w myślach, by popchnęli akcję bardziej naprzód. Wprost przeciwnie, gdzie mogłem, tam sam zatrzymywałem się na moment, by podziwiać i rozglądać się dookoła, wiedząc, że pewnie za moment już mnie tu nie będzie, napawając się więc daną chwilą i widokiem czy klimatem. A jest czym, bo choć od technicznego punktu widzenia grafika w grze z całą pewnością nie należy do czołówki, rysunkowa, charakterystyczna kreska pozwala ukryć wszelkie braki, a zarówno lokacje na Pandorze, jak i w kosmosie, wykonane są bardzo barwnie i z rozmachem. Jest tu na czym zawiesić oko i z całą pewnością włączyć można w to postacie, o ile przymkniemy oko na koślawą momentami animacje. Dla Telltale czas najwyższy na unowocześnienie silnika, ale widać to znacznie mocniej po ichniej wersji Gry o Tron niż Tales from the Borderalands. Konkurencja w postaci Life is Strange jest już z przodu o całe dwie długości, ale akurat ta produkcja nie musi się niczego wstydzić, bo odwzorowuje klimat znany z gier z serii Boderlands i robi to wyjątkowo dobrze.

Finalny epizod to moment, w którym deweloperzy doprowadzają do końca wszelkie zaczęte wcześniej wątki. W Tales from the Bordernalds trochę tego było, bo gra tak właściwie rozpoczyna się od swojego końca, a wcześniejsze wydarzenia poznajemy w formie retrospekcji. Dopiero w połowie piątego odcinka zarówno Rhys, jak i Fiona, kończą swoje opowieści, a biegnąca dwutorowo dotychczas akcja spotyka się w jednym miejscu, by dopiero z niego rozpocząć wędrówkę ku wielkiemu finałowi. Zanim on następuje dowiadujemy się, w jaki sposób zakończyły się wydarzenia na stacji kosmicznej Hyperionu, a także lądujemy na Pandorze w awaryjnych kapsułach z miejsca stając do walki z ogromnym potworem. Dopiero po tych wydarzeniach akcja rusza naprzód. Rhys i Fiona kończą swoje opowiadania, po czym role odwracają się i to oni mają sposobność do zadawania pytań, dzięki czemu odkrywają tożsamość swojego porywacza.

To zresztą absolutnie, genialna scena, bo mogę założyć się, że zdecydowana większość graczy nie będzie w stanie zgadnąć, któż to tam skrywa się za metalową maską i pod sporym kapeluszem, bo jest to ważna postać z dotychczasowych odcinków, która jednak trzymała się w pewien sposób na drugim planie. W finale ma okazję z niego wyjść i stanąć w rzędzie wraz z innymi. A owych innych jest całkiem sporo, bo do ostatniej, finalnej misji kompletujemy spory zespół uzupełniając go o bohaterów napotkanych podczas wcześniejszych epizodów. Co ważne, skład zespołu zależy od podjętych wcześniej decyzji. Ten, kto nie przeżył, oczywiście nie będzie miał możliwości uczestniczyć w dalszych wydarzeniach. Także postacie, z którymi nie nawiązaliśmy odpowiedniego kontaktu, nie będą miały na to ochoty. Z drugiej strony z tymi, których lubimy i chcielibyśmy zabrać na finalne zadanie i tak pewnie bez problemu dogadywaliśmy się wcześniej, więc nie powinno być z tym problemu. Mi na przykład udało się zabrać z sobą ekipę, w której oprócz Rhysa, Fiony, Sashy czy Vaughn znalazło się miejsce dla wybranych przeze mnie Zer0, Atheny oraz Janey. Własnoręczne zmontowanie ekipy to niezwykle udany zabieg Telltale, możemy bowiem w tym sezonie po raz ostatni spotkać się z tymi, których faktycznie polubiliśmy i chcielibyśmy zobaczyć w wielkim finale.

GramTV przedstawia:

Finale, o którym praktycznie nic nie mogę powiedzieć, by nie zdradzić zbyt wiele. Powiem tylko tyle, że stajemy do ważnej bitwy, a cała ekipa jest oddelegowana do poszczególnych zadań - jest w nim także sporo walki, zwroty akcji, dobry dowcip i momenty napięcia, a po tym wszystkim oddech i rozluźnienie, miejsce i czas na kilka rozładowujących napięcie rozmów i stopniowe zbliżenie się do ostatniej sceny, która jest świetnym zakończeniem dla całej historii. Finalny odcinek elegancko spina wcześniejsze wątki, zaskakując przy tym gracza, a jego scenariusz wykonano na wysokim poziomie. Pełno w nim dobrego humoru, sarkastycznych rozmów, a nawet momentów wzruszenia - Telltale po raz ostatni serwuje w tym sezonie graczom przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem i jest to przejażdżka tak samo dobra jak wcześniej, o ile nawet nie lepsza. Jak zwykle nie zabrakło scen, które przejdą do historii sezonu. Standardem jest genialnie zmontowane i udźwiękowione intro, które po raz kolejny udowadnia, że tworzenie takich momentów wychodzi Telltale wręcz wzorowo, ale jest tu tego znacznie więcej.

W ten oto sposób zbliżamy się do końca tego tekstu. W podsumowaniu nie pozostaje mi nic innego, niż pochylić przed Telltale czoła, bo choć obawiałem się o to, czy utrzymają wysoką jakość wszystkich epizodów, udało im się to zrobić - żaden z epizodów nie był wyraźnie gorszy lub lepszy od pozostałych, co postrzegam za duży sukces. Łatwo zrobić jest przeciętny sezon z jednym czy dwoma dobrymi odcinkami. Także w świetnym sezonie nie trudno o to, by twórcom przytrafiła się wpadka. W przypadku Telltale, bardzo dobrze wypadł już pierwszy epizod, a następne były równie dobre. Ja natomiast coraz bardziej zatracałem się w świecie Tales from the Borderlands. I z czasem nawet długi czas oczekiwania na poszczególne odcinki przestał mi doskwierać. Wiedziałem, że czekać będzie trzeba kilka tygodni, ale twórcy wykonają kawał świetnej pracy, która w zupełności owo czekanie zrekompensuje. I tak było.

W całej tej historii najważniejsi okazali się główni bohaterowie, nakreśleni przez scenarzystów w absolutnie genialny sposób. Rhys, cyniczny i zgorzkniały pracownik korporacji przekonuje się, że realizacja marzeń nie zawsze przynosi zamierzony efekt, idole mogą wywieść na manowce, a po drodze mięknie i normalnieje, szukając swojego prawdziwego oblicza i dokonując kompletnego przewartościowania. Także Fiona oraz Sasha, początkowo stawiające na pierwszym miejscu pieniądze, błyskotki i kradzież, zaczynają zaprzyjaźniać się z Rhysem oraz jego korporacyjnym kolegą, tworząc niezwykle barwną i dowcipną ekipę. O tym, jak zmienia się Vaughn nawet nie wspomnę, bo zrobiłbym niepotrzebne spoiler, ale przypominamy tylko, że zaczynał jako zakompleksiony i ciapowaty pomocnik głównego bohatera. Wszyscy razem zaczynają troszczyć się o siebie nawzajem i nawet nie zauważają, jak zamiast w pogoni za historycznym skarbem zaczynają ramię w ramię gonić za czymś znacznie cenniejszym. I również coś znacznie cenniejszego zyskują. Choć nie przeszkadza im to w radosnym kompletowaniu "lootu", tuż po ostatniej z walk.

Najlepsze jest to, że kropka nad i postawiona została w naprawdę finezyjny sposób. Z jednej strony zamykając dotychczasowe wątki, spinając pięć odcinków w zamkniętą całość, w którym każdy z nich jest ważną, odrębną częścią, niezbędną jednak w opowiadanej historii. Z drugiej jednak zwieńczenie całości pozostawia aż nadto otwartych furtek dla potencjalnej kontynuacji. Twórcy mogą w niej skorzystać równie dobrze z pierwszo lub drugoplanowych postaci, albo też wprowadzić na scenę zupełnie nowych bohaterów, częściowo tylko powiązanych z tymi, których znamy z pierwszego sezonu Tales from the Borderlands. Najbardziej jednak chciałbym bezpośredniej kontynuacji przygód ścisłej paczki, bo ma ona niesamowity potencjał i jestem pewien, że nada się do opowiedzenia poprzez nich jeszcze wielu świetnych historii. A poza tym szczerze polubiłem ich wszystkich i byłbym raczej smutny, gdybym w przyszłości nie mógł wyruszyć z nimi w kolejną z podróży.

Recenzje pozostałych epizodów

9,0
Pierwszy sezon w skrócie to kopalnia dobrego humoru, więcej akcji niż w Matriksie i grono świetnie stworzonych postaci. Brawo!
Plusy
  • finalny epizod spina cały sezon świetną klamrą
  • genialne napisani bohaterowie
  • sporo trzymającej w napięciu akcji
  • momenty humoru i wzruszenia
  • dialogi
  • grywalność
  • klimat
  • śliczne postaci i lokacje
  • genialne udźwiękowienie
Minusy
  • długi czas oczekiwania na poszczególne epizody
  • momentami koślawa animacja
  • większych nie stwierdzono
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!