Warhammer 40.000: Regicide - recenzja

Sławek Serafin
2015/10/14 19:25
0
0

W mrocznej przyszłości czterdziestego tysiąclecia jest tylko wojna. I szachy.

Czy wy też macie wrażenie, że Games Workshop rozmienia licencję Warhammera 40.000 na drobne? Mówię tu do fanów "czterdziestki" oczywiście, wątpię zresztą, by ktokolwiek inny czytał tę recenzję. A więc, nie wydaje wam się, że właściciele zachowują się zgoła głupio, rozdając pozwolenie na korzystanie z tejże licencji praktycznie każdemu, kto przyjdzie do nich z pomysłem na grę, bez różnicy czy dobrym czy złym? A zwykle złym właśnie? Ja odnoszę takie wrażenie. Sześć lat minęło od premiery ostatniej naprawdę dobrej gry osadzonej w uniwersum Warhammer 40.000, czyli Dawn of War II. Od tego czasu mieliśmy do czynienia z przynajmniej kilkoma innymi licencjonowanymi pozycjami, z których tylko jedna była w miarę strawna - mówię tu o Space Marine oczywiście. Cała reszta zaś domagała się śledztwa Inkwizycji i oczyszczenia z herezji, prawda? Nie mam pojęcia dlaczego. Decyzje Games Workshop są dla mnie równie zrozumiałe, jak fluktuacje spaczonej pozaprzestrzeni.

Warhammer 40.000: Regicide - recenzja

Warhammer 40.000: Regicide to najnowsza przyklepana przez Games Workshop produkcja, która wykorzystuje świat czterdziestego tysiąclecia. A do czego wykorzystuje? Do szachów. Serio. To są szachy, tyle, że przebrane w kostiumy z epoki. I nieco udziwnione za sprawą specjalnego trybu Regicide, który wprowadza nowe zasady oraz element losowy do rozgrywki. Jeśli jednak by go nie liczyć, to mielibyśmy tutaj do czynienia ni mniej, ni więcej tylko z najzwyklejszymi szachami, w których zamiast białych pionków i figur są Kosmiczni Marines a zamiast czarnych Orki. Po co to komu? - zapytałby ktoś umiarkowanie dociekliwy. Też nie wiem, tak szczerze mówiąc. Uwielbiam "czterdziestkę", ale dziwnie nie odczuwam potrzeby łączenia jej z szachami, zwłaszcza za opłatą, gdy mogę pobawić się w tę szlachetną, starożytną grę zupełnie za darmo, czy to na żywo, czy to na komputerze, z przeciwnikiem zwykłym lub też komputerowym. Warhammer 40.000: Regicide wydaje się być całkowicie nadmiarowy i nadliczbowy, a choć takie podejście jak najbardziej sprawdza się w skomplikowanych konstrukcjach, w których istotna jest niezawodność, to w przypadku szachów chyba nie ma ryzyka, że podstawowa wersja nam się zepsuje i potrzebna będzie zapasowa.

Oczywiście, Warhammer 40.000: Regicide nie jest grą całkowicie bezsensowną. Byłby, gdyby nie wychodził poza czyste szachy. Na swoje szczęście, wychodzi, dzięki wspomnianemu już, tytułowemu trybowi Regicide. Jest on czymś w rodzaju taktycznej nakładki na szachową formułę i w ciekawy sposób ją modyfikuje. Działa to tak, że w każdej turze, po wykonaniu naszego klasycznego, szachowego ruchu i być może bicia, następuje faza tak zwanej inicjatywy. W jej trakcie możemy używać umiejętności każdego z naszych pionków i figur a także akcji specjalnych, zależnych od tego kim gramy. Poszczególni żołnierze mają swoje statystyki, żywotność, pancerz i tak dalej, jak w taktycznej turówce. I jak w tego typu grze możemy przeprowadzać różnego rodzaju ataki, od zwykłych strzałów, przez rzuty granatami aż do siekania bronią niekoniecznie białą, w celu sprowadzenia żywotności jednego z przeciwników do zera. Czyli zabicia go, całkowicie poza szachową formułą, gdzie tylko bicie ruchem zdejmuje pionek z szachownicy. Te dodatkowe zasady Regicide wprowadzają do gry ciekawą, intrygującą mechanikę, która stawia na głowie wszystkie wypracowane w klasycznych szachach strategie i zachowania. I to się chwali. Niestety, razem z tymi nowościami wkraczają na scenę procentowe szanse na trafienie. A to jest już zbyt dalekie odejście od podstawowej szachowej koncepcji.

Wszystko byłoby w porządku, wszystko byłoby tak jak Imperator sobie wyśnił na Złotym Tronie, gdyby te dodatkowe zasady Regicide były faktycznym rozszerzeniem formuły. Takim zestawem dodatkowych zasad, ale nadal wiernym idei czystej strategii, gdzie liczą się nasze umiejętności planowania i przechytrzenie przeciwnika. Niestety, gdy wprowadzimy element losowy, wszystko to znika, pęka jak mydlana bańka. Możemy być sprytniejsi, możemy lepiej grać, możemy przygotować strategię i realizować taktykę, która gwarantuje nam zwycięstwo i... przegrać, bo przeciwnik lepiej rzucał kostkami. To jest zaprzeczenie idei. Nie rozumiem dlaczego wzięto szachy a potem dodano do nich coś, co sprawiło, że przestały być szachami na najbardziej podstawowym poziomie. Gdzie tu sens, gdzie tu logika? Nie wiem. Ale wiem, że przez losowość niegłupio przecież pomyślanego trybu Regicide, sieciowe granie w tę grę nie ma już sensu podwójnie - klasyczny tryb szachowy nie wnosi nic kompletnie do rozgrywki, a odchodzące od tradycji rozgrywki bazujące na zasadach Regicide są zbyt zależne od czynników losowych. Zamiast złotego środka mamy dwa ekstrema, dwa krańce. Obydwa niedorzeczne.

GramTV przedstawia:

I w tym momencie powinien nastąpić zwrot akcji w tym tekście, po słowach "Na szczęście jest jeszcze kampania singlowa". Ale nie. Kampania singlowa owszem, jest. Ale nie na szczęście. Na to jest za słaba i za nudna. Jej kolejne misje, których w sumie jest pół setki zawartych w trzech kolejnych rozdziałach, to coś w rodzaju szachowych łamigłówek, swego czasu publikowanych namiętnie przez gazety codzienne. Tyle, że nie są to takie sprytne, satysfakcjonujące zagadki logiczne, bo kampania bazuje na zasadach Regicide. I to jest jak najbardziej w porządku oczywiście, bo w sytuacji gdy gramy sobie przeciw orkom kierowanym przez komputer, kwestia losowości zabijającej ducha szachów jest pomijalna. Nawet jeśli przegramy przez złe rzuty, zawsze możemy powtórzyć dane starcie, więc nie ma problemu. Tym bardziej go nie ma, że powtarzać raczej nie będziemy musieli, bo główna trudność związana z tymi kolejnymi wyzwaniami wiąże się z osiąganiem celów dodatkowych, a nie tych podstawowych niezbędnych do zwycięstwa. Te drugie jest bardzo łatwo osiągnąć i cała sztuka w tym, żeby zaliczyć przy okazji też te dodatkowe - na przykład nie stracić żadnego ze swoich pionków. Przez jakiś czas stawianie czoła tym wyzwaniom jest zabawne i wciągające. A potem przestaje takie być, gdy okazuje się, że tak naprawdę zupełnie nic z tego nie mamy. Nawet orderu z kartofla nie dadzą.

Jasne, dostajemy jakieś punkty doświadczenia niby, które podnoszą poziomy naszych poszczególnych figur, ale wiąże się to wyłącznie z minimalną zmianą ich wyglądu i niczym innym. Nie ma mowy o rosnących statystykach, o nowym sprzęcie, o dodatkowych umiejętnościach dla poszczególnych klas. Odblokowujemy tylko nowe akcje specjalne dla całej armii, to wszystko. Szału nie ma. I motywacji do wygrywania w najbardziej umiejętny sposób też nie. A zaraz po tym jak ta ginie, przepada też motywacja do tego by w ogóle wygrywać i w ogóle grać. Solidna fabuła mogłaby tę motywację podtrzymać, ale jak się łatwo domyślić, takowej tutaj brak. Jest jakiś tam scenariusz, ale wątły i miałki. Chęci do gry mogłyby pozostać, gdyby przed nami była perspektywa jakiejś zmiany, ale Warhammer 40.000: Regicide to zarówno w trybie wieloosobowym jak i w kampanii proste i ciągle te same bitwy Kosmicznych Marines z Orkami. Nie ma szans, żeby zmierzyć się z Eldarami, żeby przejść na drugą stronę Wiecznej Wojny jako Marines Chaosu, żeby stawić czoła żarłoczności Tyranidów lub też zatrzymać niosących dobrą nowinę Tau. Regicide to tylko dwie armie z uniwersum, w którym jest ich prawie dziesięć. Fatalnie.

Mimo wszystkich wymienionych powyżej problemów, pewnie grałbym w Regicide dłużej, gdyby gra była tak różnorodna, jak uniwersum Warhammera 40.000. Gdyby były inne armie, inne frakcje, ze swoimi dodatkowymi umiejętnościami, zasadami specjalnymi i stylami rozgrywki. Ale nie ma. Mamy tylko tych nieszczęsnych Adeptus Astartes i zielonoskórych. I takie sobie udźwiękowienie. I przeciętną grafikę. I animacje uboższe niż te w Dawn of War II, czyli w grze, w której nikt normalny się animacjom jednostek nie przeglądał, a mimo to były świetne i różnorodne. Nie tak jak w Regicide. Porażka, mówiąc krótko. Kampania jest za słaba. A granie sieciowe nie ma sensu, bo w trybie klasycznym mamy tutaj zwykłe szachy, a jeśli ktoś chce spędzić czas przy grze królów, to nie musi wydawać pieniędzy na gierkę, która przebiera figury z ubranka marines i orków. No, chyba, że bardzo, bardzo chce z jakiegoś nieznanego mi powodu. Tryb Regicide zaś przez poleganie na losowości eliminuje z szachów to, co w nich najbardziej istotne, więc tak jakby zaprzecza sam sobie. I przy okazji także idei sieciowej rywalizacji, w której chyba powinny się liczyć umiejętności, a nie fuks, nie? No właśnie.

I dlatego też, z ciężkim sercem wiernego wyznawcy Imperatora, muszę wydać miażdżący dla Warhammer 40.000: Regicide werdykt. Jest to gra zbędna, słaba i przede wszystkim pozbawiona sensu. Pomyłka. I porażka. Zaleca się omijanie łukiem bardzo szerokim.

4,0
Dość droga skórka szachowa
Plusy
  • ciekawe pomysły w trybie Regicide
  • są tu także szachy
Minusy
  • losowość w trybie Regicide
  • słaba, nudna kampania
  • tylko dwie armie z bogatego uniwersum
  • po co płacić za szachy?
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!