Czy gry edukacyjne naprawdę muszą być takie złe?

Michał Ostasz
2015/09/12 14:00
2
0

Gra edukacyjna. Ten termin brzmi aż śmiesznie. Niech rękę podniosą ci, którym rodzice kupowali komputer z myślą o odpalaniu właśnie takich produkcji.

Czy gry edukacyjne naprawdę muszą być takie złe?

Gdybyśmy wszyscy siedzieli na wielkiej sali konferencyjnej, to zapewne widziałbym w tej chwili "las rąk". Tytuły mające przekazać nam jakąś wiedzę z góry skazane są na potępienie ze strony graczy - i to nawet tych najmłodszych. Z czym kojarzy nam się gra edukacyjna? Najczęściej ze słabą grafiką, kiepskim polskim dubbingiem i rozgrywką, która zamiast bawić i uczyć raczej nuży i wkurza.

Gry i nauka raczej nie idą z sobą w parze. Najprościej jest się o tym przekonać się w czasie przygotowań do poważniejszego sprawdzianu czy egzaminu, kiedy to książki z "wiedzą tajemną" zdają się nas wręcz odpychać w kierunku kupionego ostatnio tytułu grzecznie czekającego na nas na półce.

Są jednak wyjątki potwierdzające regułę. Gry jakie faktycznie możemy nazwać edukacyjnymi, których twórcy nie zapomnieli, że w pierwszej kolejności mają to być dopracowane i ciekawe produkcje. Na jedną z nich natknąłem się zupełnie przypadkiem. Never Alone, znane też jako Kisima Inŋitchuŋa to dzieło ekipy Upper One Games traktujące o przygodach małej Nuny i jej przesympatycznego pomocnika - lisa polarnego. Ten nietypowy duet wyrusza na groźną wyprawę. Jego celem jest odkrycie przyczyny powstawania silnych zamieci śnieżnych siejących spustoszenie w wiosce dziewczynki.

Fabuła nie należy do skomplikowanych, ale w ciągu ośmiu rozdziałów, na które rozpisano całą historię nabiera ona rumieńców i serwuje "szokera", po którym trudno będzie nie zapłakać nawet największym twardzielom. Nie jest to jednak zwykła platformówka 2D z opcjonalnym trybem kooperacji. Całość powstała we współpracy developera z radą inuickiego plemienia Cook Inlet. Jej efektem jest gra, której nie tylko warstwa fabularna, ale przede wszystkim gameplayowa oparte są na wierzeniach i zwyczajach Inuitów, rdzennych mieszkańców najzimniejszych rejonów Ameryki Północnej.

Tytułów bazujących na rzeczywistych wydarzeniach lub umiejscowionych w prawdziwych miejscach nie brakuje, jednak niewiele z nich opiera sens swojego istnienia na tym, aby przekazać grającym konkretną wiedzę. Dzięki grom z cyklu Assassin's Creed czy L.A. Noire i ich wewnętrznym encyklopediom możemy poprawić naszą znajomość historii, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa ich za przykłady gier edukacyjnych. Poznanie dzięki nim jakichkolwiek faktów jest dla gracza... zadaniem pobocznym w prawdziwym życiu.

Z Never Alone jest inaczej. Produkcja ta nie smakowałaby tak dobrze, gdyby nie jej misja, którą jest edukowanie jej nabywców o egzotycznej dla nich inuickiej kulturze. Wspomniane wcześniej tytuły sprawdziłyby się nawet wtedy, gdyby ich autorzy zdecydowali się na osadzenie ich akcji w fikcyjnych światach lub innych realiach. Rozgrywka w tytule przygotowanym przez Upper One Games jest nie tyle nierozerwalnie związana z materiałem źródłowym, co wręcz przez niego podyktowana. Informacje o północnych plemionach przewijają się w Never Alone zarówno w scenkach, w których narrator - będący notabene Inuitą - wspomina o wierzeniach, czy trudnych warunkach życia współbratymców, ale i w formie praktycznej. Wtedy to trzymający pada gracz walczy z przeciwnościami losu metodami mieszkańców lodowych krain, tyle że na kanapie i w ciepłym domu.

Tutaj nic nie jest przypadkowe. Począwszy od białego lisa chadzającego u naszego boku, przez prymitywną broń używaną przez główną bohaterkę, a skończywszy na wrogach i przeszkodach, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć.

Dlaczego Nuna musi unikać "szalejącej" na nocnym niebie zorzy polarnej trzymając nisko głowę? Dlatego, ponieważ Inuici wierzą, że to piękne zjawisko jest tak naprawdę zbiorem duchów umarłych dzieci chcących pograć w piłkę... czerepem młodego członka plemienia.

Czy bohaterka nie mogłaby strzelać z łuku? Nie, gdyż na dalekiej północy poluje się przy pomocy bola, broni miotanej składającej się z kilku kamieni, które połączono sznurem.

GramTV przedstawia:

Podobne przykłady związków mechaniki rozgrywki z materiałem źródłowym mógłbym wymieniać jeszcze długo. Najważniejsze jest jednak to, iż informacje te poznałem i zapamiętałem właśnie poprzez granie. Granie, nie czytanie. Chociaż muszę uczciwie przyznać, że Never Alone rozpaliło moją ciekawość kulturą Inuitów do tego stopnia, że z przyjemnością zapoznałem się z wszystkimi materiałami wideo, które zawarto w grze. Są to krótkie reportaże i wywiady o życiu współczesnych ludów północy. Zdziwiłem się jak dużo elementów ich życia udało się "ugrowić" nie zatracając przy tym pierwotnego charakteru.

Never Alone nie jest najlepszą platformówką w jaką kiedykolwiek grałem. To tytuł na mocne 7 (lub 8 jeśli przejdziecie go w kooperacji z drugim graczem). Otworzył mi on jednak oczy i pozwolił uwierzyć, że można zrobić grę, przy której można się świetnie bawić, ale i czegoś nauczyć. To przykład dla innych developerów, że z powodzeniem można "sprzedać" lokalną kulturę na globalnym rynku.

Zaraz po ukończeniu tej śnieżnej przygody zacząłem się zastanawiać się jak mogłaby wyglądać rodzima odpowiedź na Never Alone. Polskie legendy od razu przyszły mi do głowy jako gotowy materiał na adaptację w formie gry wideo. Czyż Bazyliszek i Smok Wawelski nie są skrojonymi na miarę bossami? Lech, ten od Czecha i Rusa, z pewnością przeżył niejedną przygodę zanim założył miasto Gniezno. Chyba nie jestem jedyną osobą, która w tych opowieściach widzi potencjał. One same zasługują na więcej niż tylko książeczki z obrazkami dla najmłodszych.

Rynek gier edukacyjnych z całą pewnością będzie rósł w siłę, co jest w dużej mierze zasługą urządzeń mobilnych. Pamiętajmy jednak, iż między aplikacje do nauki, choć często bazujące na tych samych pryncypiach, nie są grami. Między nimi, a faktycznymi przedstawicielami naszej ulubionej formy rozrywki jest przepaść równie szeroka, jak ta oddzielająca gry edukacyjne od tych tradycyjnych. Mam jednak nadzieję, że "wyjątków potwierdzających" regułę będzie coraz więcej...

Komentarze
2
Alexei_Kaumanavardze
Gramowicz
13/09/2015 13:42

Polecam odpalić sobie gry edukacyjne z Myszką Miki, Kaczorem Donaldem etc. z Nes`a. Pamiętam jak zagrywałem się w to na Pegazusie i pomogło mi to w nauce liczenia. Także da się?

Usunięty
Usunięty
13/09/2015 12:59

myślę, że poważnym problemem gier edukacyjnych jest niezbyt dobrze przemyślany target, mam wrażenie, że tego typu gry są robione na zamówienie np ministerstwa i po prostu klepie się podpunkty umowy - robiąc grę, która ma trafić do zbyt szerokiego grona ludzi (szczególnie młodych) narażamy się na to, że gra nie trafi do nikogo...