Battle Brothers - już graliśmy!

Sławek Serafin
2015/08/25 20:42
1
0

Bardzo czarna kompania najemników krwią i stalą toruje sobie drogę przez mroczny świat fantasy

Battle Brothers serca ogrzewa, i podgrzewa, już samą listą znakomitych tytułów, którymi się inspiruje i do których nawiązuje. Z jednej bowiem strony widać, że ta mała gierka niezależnego studia Overhype, mocno wzoruje się na takich klasykach jak XCOM, czy też może nawet bardziej Jagged Alliance, co zawsze wypada zaliczyć na plus na wejściu. Z drugiej zaś pełnymi garściami czerpie też ze słynnego Mount & Blade. A zaraz potem sięga po nową świecką tradycję King's Bounty. I doprawia to wszystko nutą Warhammera tudzież nieco już zapomnianego, niegdyś kultowego Darklands. Nie wiem jak wy, ale ja jestem pod wrażeniem takiej listy. Brzmi prawie jak rekomendacja. I dobrze, bo tak się składa, że Battle Brothers jest grą jak najbardziej godną polecenia. I to już teraz, w alfie, we wczesnym dostępie.

Battle Brothers - już graliśmy!

Rzecz dzieje się w świecie fantasy bardzo mocno stylizowanym na niemieckojęzyczne średniowiecze i prawie zupełnie pozbawionym magii. Jasne, na cmentarzyskach żywe trupy powłóczą gnijącymi kulasami, po lasach z wyciem gnają wilkołaki, a bandy orków i goblinów z dzikim wrzaskiem napadają na karawany kupieckie, ale to tyle, jeśli chodzi o rzeczy nadprzyrodzone. Nie ma w losowo generowanych krainach Battle Brothers czarodziejów, nie ma zaklęć, nie ma magicznych przedmiotów i tym podobnych. Mamy tu do czynienia z bardzo przyjemnie przyciemnionym niskim fantasy, krwawym i brutalnym, ale nie pozbawionym odrobiny humoru. I to jest pierwsza rzecz, która się w Battle Brothers może podobać. Pierwsza, ale jak najbardziej nie ostatnia.

W Battle Brothers dowodzimy kompanią najemników. Trochę jak w Mount & Blade. Trochę jak w Jagged Alliance. Trochę jak w King's Bounty. Ale głównie we własnym stylu. Mamy więc dla siebie krainę obszerną, losowo stworzoną na potrzeby każdej rozgrywki. Są tu miasta, są wioski, są zamki. Są drogi, lasy, pola, bagna i góry też. Rzecz jasna, są też przeróżne ruiny, jaskinie, zaklęte cmentarzyska i insze leża bydląt wszelakich, a okrutnych i krwiożerczych wielce. Z mniej lub bardziej pospolitymi bandziorami włącznie. Część z nich jest na tyle bezczelna, że ze swoich kryjówek wyłazi i się naprzykrza, co oczywiście nie spotyka się ze zbyt entuzjastyczną reakcją osiadłej ludności oraz władz. I w tym momencie na scenę wkraczamy my, drużyna wędrownych najemników. Pokryta kurzem z drogi, obwieszona zużytym sprzętem, strasząca dzieci i małe zwierzątka nieogolonymi, zakazanymi mordami. Podejmie się każdego zadania, rozwiąże każdy problem, choćby i po trupach. Często własnych. Kontrakt to kontrakt. Złoto to złoto.

Zaczynamy z trzema osobnikami w miarę sprawnymi w wojaczce i charakteryzującymi się umiarkowanym stopniem zakapiorowatości. To, jak będzie potem, zależy już tylko od nas. W sumie możemy mieć takich rzeźbicieli nawet i tuzin, a proces rekrutacji jest oddany całkowicie w nasze ręce pokryte odciskami od trzymania żelaznych narzędzi do krzywdzenia. W każdej wiosce, miasteczku czy stanicy czeka na nas ktoś, kto chce porzucić swoje dotychczasowe zajęcie i dołączyć do wesołej najemnej bandy. Góry guldenów, koron czy innych złociszy pozwolą przekonać nam do podjęcia tego niebezpiecznego zajęcia szukających przygód szlachciców, mistrzów miecza, czy może nawet mrukliwych, ale okrutnych w boju błędnych rycerzy, ale na początku trzeba będzie zadowolić się o wiele bardziej pospolitym narybkiem składającym się w najlepszym przypadku z drwali, myśliwych lub rozczarowanych mało efektownym wiejskim życiem członków lokalnej milicji. W najgorszym zaś będziemy prowadzić rekrutację pośród zwykłych wieśniaków, rzemieślników, obwoźnych handlarzy, czy też ludzkich parchów w stylu złodziei, kłusowników, dezerterów, morderców, ukrywających się przed organami ścigania, albo bardzo cynicznych rabusiów grobów. Jak się trafi jakiś rycerski bękart, wydziedziczony szlachcic czy były żołnierz, to będzie święto lasu. Ponure święto ciemnego, tchnącego grozą, zamieszkanego przez krwiożercze bydlęta lasu. Tak czy inaczej, wszyscy nasi najemnicy mają jakieś mniej lub bardziej wzruszające historie i wszystkich musimy w ogniu walki przekuć na ostrych siepaczy, obwieszonych żelastwem lekko tylko rdzewiejącym, i spoglądającym dowolnym przeciwnościom prosto w oczy bez mrugnięcia powieką. Nietrudno się chyba domyślić, jaka to fajna zabawa jest, nie?

GramTV przedstawia:

W Battle Brothers zarządzanie naszą drużyną jest prawie że perfekcyjne. Po pierwsze, każdy skubaniec z naszej niewesołej kamandy jest konkretną, unikalną osobą, nie tylko z zestawem współczynników, ale też z jakimiś dodatkowymi cechami, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi. Nie są to takie pamiętne postacie, jak nieodżałowana obsada Jagged Alliance, ale chłopaki mają o wiele więcej charakteru niż anonimowe mięso armatnie z XCOMa na przykład. Każdy jest kimś konkretnym i to jest strasznie fajne. A potem zaczynamy ich obwieszać sprzętem i robi się jeszcze lepiej. Arsenał średniowiecznych narzędzi do mordowania oraz ochrony własnej osoby przed mordem jest tu prawie tak obszerny jak w Mount & Blade, ale Battle Brothers nie idzie na ilość, lecz na jakość. Każda broń, każda zbroja, charakteryzuje się zestawem konkretnych współczynników i trzeba je wszystkie brać pod uwagę. Nie można tak po prostu zakuć jednego z naszych kiziorów w płytówkę i dać mu dwuręczny topór, bo biedaczysko padnie nam ze zmęczenia zaraz po tym jak doczłapie do wroga i machnie dwa razy. W Battle Brothers nie ma tak łatwo, nie można po prostu dać najemnikom możliwie najlepszego i najdroższego sprzętu, a potem patrzeć na góry flaków wrogów z wisienką na czubku. Trzeba dobierać, trzeba planować, trzeba myśleć. Tak wszystkich wyposażyć, żeby z jednej strony byli dobrze chronieni i zadawali robiące wrażenie obrażenia, a z drugiej mieli wystarczająco wiele sił, by powalczyć przez kilka tur. No i żeby byli na tyle wszechstronni, aby odnaleźć się w starciu z dowolnym przeciwnikiem.

Battle Brothers dobrze wie, że miecz to nie topór, a młot bojowy to nie włócznia. Każda broń ma nie tylko inne współczynniki, ale też inne rodzaje ataków i inną rolę ma polu bitwy. Miecze elegancko tną i parują, ale nie radzą sobie z pancerzami. Topory są mniej poręczne, ale nic nie nadaje się lepiej do roztrzaskiwania tarcz wroga. Młoty z kolei uroczo niszczą pancerze, korbacze omijają tarcze, włócznie się jeżą utrudniając wrogowi skrócenie dystansu i tak dalej i tym podobne. Nawet tarczami można wroga odpychać, mniej lub bardziej boleśnie, albo też ukryć się za nimi w klasycznej ścianie, tym lepszej, im więcej tarcz złączymy. Opcji taktycznych mamy w Battle Brothers mnogość i to nawet bez brania pod uwagę specjalnych umiejętności, które w ramach rozwijania trzech różnych zestawów zdolności odblokujemy naszym kochanym zakapiorom po tym, jak już przeżyją kilka starć i nabiorą trochę doświadczenia. A skoro już jesteśmy przy przeżywaniu starć...

Battle Brothers ma świetne bitwy. Wiem, napisałem już, że zarządzanie naszą drużyną jest strasznie fajne, to dobieranie wyposażenia, rozwijanie postaci punkcik po punkciku i prowadzenie naboru gdzie się da i jak się da. I jest. Ale bitwy są jeszcze lepsze. Nie wyglądają groźnie na pierwszy rzut oka, z tymi swoimi klasycznymi heksami i turami, takimi niby to swojskimi i znajomymi, ale bardzo szybko okazuje się, że gra jest nie tylko o wiele bardziej zaawansowana niż się wydawało, ale również niemiłosierna. To znaczy, sztuczna inteligencja jest, głównie. Zdarza się przeciwnikom zrobić coś niezbyt mądrego, jak na przykład zaatakować innego niż aktualnie prawie martwy najemnik w całkiem zniszczonej zbroi, ledwo stojący na nogach, ale rzadko. Ogólnie jest bezlitosna, doskonale manewruje na polu bitwy, wykorzystuje nasze błędy i zawsze stara się używać swojej przewagi liczebnej, którą najczęściej ma. Każdy rodzaj przeciwników ma swoje ulubione taktyki i charakterystyczne zagrania, często wyjątkowo wredne, zwłaszcza w przypadku goblinów, taka ich mać. My oczywiście też możemy wyciągnąć coś z zanadrza, bo opcji jest tu całkiem sporo, tych wiążących się z ukształtowaniem terenu, tych wynikających z zasad flankowania i tych bazujących na morale, które też odgrywa sporą rolę w bitwach. Rozgrywane są na niewielkich mapach, gdzie nie trzeba szukać przeciwników, chyba że akurat wyrzynają jakąś karawanę, wioskę lub siebie nawzajem w sytuacji, gdy dołączamy na trzeciego do jakiejś lokalnej ustawki bandytów z goblinami. I dzięki temu są całkiem dynamiczne i mają dobre tempo. Ale każdy ruch musi być przemyślany, każdy musi brać pod uwagę strefy kontroli, aktualną sytuację czy poziom zmęczenia. Sporo trzeba główkować, jeśli nie chce się oglądać żałosnych zwłok swoich najemników. I to już na najniższym poziomie trudności, który potrafi przynieść zaskakująco trudne wyzwania. Jest groźnie. I satysfakcja z pokonania wroga też jest, zawsze wzmocniona punktami doświadczenia oraz zdobytymi łupami, zdartymi z trupów oczywiście.

Battle Brothers jest po prostu znakomite. Już teraz, w alfie, we wczesnym dostępie, potrafi wyciąć z życiorysu kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt godzin. Nie ma tu jeszcze fabuły, losowych wydarzeń też jest niewiele, kontrakty zlecane naszym zabijakom nie są zbyt zróżnicowane, a rodzajów przeciwników jest zaledwie kilka. A już nie można się oderwać. Nie wiem kiedy Battle Brothers zostanie ukończone, bo choć pokaźne aktualizacje lądują w Steamie co tydzień lub dwa, to przed Overhype droga jeszcze daleka. Ale wiem, że jak już ukończone zostanie, to będzie rzucało na kolana, zmuszało do płaczu ze szczęścia i wznoszenia rąk do góry w geście dziękczynienia. Tak, zapowiada się aż tak dobrze.

Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
26/08/2015 09:47

Zapowiada się ciekawie. Szkoda tylko, że postacie są przedstawione za pomocą jakichś dziwnych pionków. Wygląda to dość karykaturalnie i trochę nie pasuje do tego realistycznego settingu.