Żeby było zabawniej, przywołany tutaj przykład Call of Duty nie należy do tych najstraszniejszych. Są inne, takie, od których krew naprawdę mrozi się w żyłach, gdy pomyśli się, jak bezczelnie chciwi są ich producenci. Ostro krytykowany za zawyżoną cenę karnet do nadchodzącego Batman: Arkham Knight, kosztujący 40 euro i zawierający historyjkę Batgirl i parę innych drobniejszych pierdółek, nie ma do nich nawet startu. Weźmy na przykład takie Evolve. Tutaj karnetów nie było, poza jednym zestawem czterech dodatkowych łowców, kosztującym 23 euro, czyli mniej więcej jedną trzecią tego, co pełna gra, w której, oprócz gry właściwiej jest dwunastu łowców. Niezły skok na kasę, nie? Nie. Niezły skok na kasę to Behemot, pojedynczy potwór, który kosztuje 15 euro. W głowie się nie mieści, czyż nie? A jeśli to się nie mieści, to jak w niej upchnąć fakt, że wszystkie DLC do Evolve, w których znajdziemy głównie skórki do sprzętu dla postaci, czyli jedno wielkie byle co, można nabyć za sumę 126 euro? Poważnie. Dwukrotność ceny samej gry. Za jednego potwora, czterech łowców i trzy tony skórek.
Evolve bije pod tym względem tylko Dead of Alive 5 nowe, które dla odmiany ma karnet, jak najbardziej. W jego ramach uprawnieni będziemy do ściągnięcia sześciu zestawów strojów dla postaci z gry, w sumie ponad 70 całkiem nowych wdzianek. Fajnie, nie? A zgadnijcie, ile taka przyjemność kosztuje. Ponad 90 euro. Sam karnet, nie zestaw razem z grą. Sam karnet. Żeby nie było - nie mam nic do skórek, strojów i tym podobnej kosmetyki sprzedawanej dodatkowo. Wręcz przeciwnie, to bardzo fajny pomysł. Sam wydałem już całkiem sporo na skórki dla postaci w League of Legends. Tyle, że ta gra jest darmowa i kupując skórki wiem, że nie tylko robię sobie wirtualny prezent, ale też odwdzięczam się pieniężnie twórcom gry, w którą gram zupełnie za friko. To jest fair. Sprzedawanie skórek za dwukrotność ceny podstawowej gry nie jest fair. Jest cholernie daleko od fair.GramTV przedstawia:
Ale królami fauli w tej dziedzinie są jednak, moim zdaniem, myśliciele z Electronic Arts. Oni w swoich karnetach sezonowych, zwanych kontami premium, sprzedają za dodatkowe dwieście złotych nie tylko parę dodatkowych mapek i innych pierdółek, ale też szlachectwo. To, co wyprawia Activison na okoliczność Call of Duty, to pikuś przy na przykład Battlefield Hardline. Karnet na tę grę uprawnia nie tylko do czterech paczek z mapami, ale też do czucia się jak jaśnie pan pośród gromady brudnych wieśniaków. Po opłaceniu konta premium będziemy mieli dostęp nie tylko do dodatkowej kosmetyki, ale też do statystyk i opcji, które mogły się bez problemu znaleźć w podstawowej grze, ale ich tam nie ma, bo EA postanowiło podzielić graczy na lepszych i gorszych. Gracze premium mają nawet pierwszeństwo w kolejkach na serwery! Na kolana chamy, puśćcie pana dziedzica przodem. Zapłacił i jest od was lepszy. Niezły wałek, prawda? Ale takie są fakty. Na potrzeby karnetu, czy tam premium, fizycznie wycięto z gry fajne opcje. To już nie jest tak, że płaci się drugie tyle za to, żeby nie dostać drugiej gry, ale także za to, by ci, którzy kupili tylko grę mieli mniej tego, co mieć powinni. I czy ktoś coś z tym robi? Owszem, gracze robią. Kupują to.
Nie powinni. To chyba oczywiste. Wiem, że jeśli powiem, że dawniej takich bezczelnych, chamskich, chciwych zagrywek nie było, to będzie brzmiało jak typowe narzekanie "za moich czasów", ale... czy nie tak właśnie jest? Dawniej, przed erą karnetów i ogólnie DLC, też były dodatki do gier. Czasem nawet po kilka, bo wtedy producenci gier też chcieli, o dziwo, zarobić. Ale owe dodatki rzeczywiście coś wnosiły, to nie były jakieś żenująco ubogie paczki mapek, ale często całkiem nowe gry, niewiele mniejsze niż wersje podstawowe. I zawsze, ale to zawsze, dużo od nich tańsze. I nikt nie sprzedawał ich zanim jeszcze powstały, jak wymienione koty w worku. Oprócz tego wielu twórców gier wzbogacało swoje produkty po premierze na różne sposoby, dodając właśnie nowe mapy, nowy sprzęt, nowe tryby... za darmo. Wiecie, tak by utrzymać społeczność, związać ją z grą, przekonać do kupna następnej. Szok, nie? Ale kiedyś tak naprawdę było. A dziś? Dziś społeczności się bezczelnie doi, na co najlepszym dowodem są niedorzeczne cenniki karnetów sezonowych, z roku na rok coraz droższych. Smutne. A jeszcze smutniejsze jest to, że owe społeczności grzecznie stoją w swoich boksach, żują paszę z mączki kostnej i dają się doić...Co zrobić? Nie kupować. Karnetów i DLC? Nie, nie tylko karnetów i DLC. To zbyt oczywiste. Gier z karnetami nie kupować. W ramach obywatelskiego protestu i biernego oporu przed bezczelnym wyzyskiem. A zaoszczędzone pieniądze wydać na takie tytuły, których twórcy traktują nas nie jak bydło, ale jak ludzi. I wiecie co? Jest naprawdę spora szansa, że te gry będą o wiele lepsze od piątego Batmana, ósmego Battlefielda, fęfnastego Call of Duty czy innej kontynuacji kontynuacji sequela sequela, który stoczył się ciężko z taśmy w tej czy innej fabryce gier.