Broken Age - recenzja drugiego aktu

Paweł Pochowski
2015/05/14 18:30
2
0

Tim Schafer nadal zaskakuje. Nie tylko oddał w ręce graczy drugi akt Broken Age po bardzo długim oczekiwaniu, ale także wywrócił swoją grę do góry nogami. I to z niezbyt dobrym skutkiem.

Broken Age - recenzja drugiego aktu

Podzielenie Broken Age na dwie części nie zyskało w moich oczach wielkiej aprobaty. W końcu, w tamtym czasie, produkcja była spóźniona na swoją premierę o dobre półtora roku, a gdy już się ukazała - zrobiła to jedynie w połowie. Mimo wszystko gorycz tak długiego oczekiwania została osłodzona przez niezłą jakość pierwszej części gry, dzięki czemu w mojej opinii pierwszy akt zasłużył na wysoką ocenę. Jeżeli jednak dobrze pamiętam słowa Tima, podzielenie Broken Age na dwa akty miało być tylko chwilowym zabiegiem. Pierwszy akt debiutował na początku roku 2014, finalna część miała dołączyć do niego zaledwie kilka miesięcy później. Na wiosnę, najdalej w wakacje. Tymczasem okazało się, że dopiero jesienią udało się ukończyć scenariusz drugiego aktu. Już wtedy wiedziałem, że na szybkie dokończenie historii nie ma co liczyć i tak też stało się w rzeczywistości. Sytuację komplikuje niestety fakt, że na finalną część Broken Age po prostu nie opłacało się czekać. A już na pewno nie tak długo.

Pierwszy akt gry w doskonały sposób przedstawił nam dwójkę odmiennych, a jednak znajdujących się w podobnej sytuacji bohaterów. Obydwoje byli w nastoletnim wieku, obydwoje także kwestionowali zastany status quo - wraz z mijającym od dzieciństwa czasem przestali ślepo wierzyć w to, co powtarzali im rodzice. Zaczęli samodzielnie oceniać rzeczywistość i to w krytyczny sposób. Vela doszła do wniosku, że nie w smak jest jej zostać zjedzoną przez wielkiego potwora tylko dlatego, że tak nakazuje tradycja. W przeciwieństwie do rodziców i znajomych nie widziała także zbyt wielkiej chwały w rytualnym poświęceniu się dla dobra ogółu. Zamiast zostać ofiarą, przerodziła się w myśliwego, przegnała Mog Chotrę i odwołała tym samym Maidens Feast. Shay tymczasem nie miał w sobie aż tak wiele z rewolucjonisty, ale nie podobało mu się bycie więzieniem we własnym domu. Urodził się on i wychował na statku kosmicznym, a jego komputerowi opiekunowie nie zauważyli, że nie ma on już siedmiu lat, a codzienne zabawy zaczęły go nudzić. Pojawił się jednak ktoś, kto wskazał mu inną drogą, a chłopak zaczął działać na własną rękę. W finale pierwszego epizodu okazywało się, że Mog Chotra ze świata Velli był jednocześnie statkiem kosmicznym zamieszkiwanym przez Shaya. Tim zrzucił więc na graczy wielką bombę, która wybuchnąć miała dopiero w finalnym akcie.

Już samo rozpoczęcie zabawy w drugim akcie Broken Age jest problematyczne. Wszystko dlatego, że Tim i ekipa zdobyli się na podzielenie gry na epizody, ale absolutnie nie sprawdzili tego, jak takie rzeczy powinno się wykonywać. W ten sposób udało im się zapomnieć o jednej z najważniejszych rzeczy - wprowadzeniu do zabawy poprzez przypomnienie wydarzeń z poprzedniego odcinka. Twórcy Broken Age dosłownie wrzucają nas do drugiego aktu, byśmy kontynuowali zabawę przerwaną grubo ponad rok temu nie siląc się nawet na kilka zdań wprowadzenia. To problem, bo o ile każdy gracz pamiętał, że była jakaś dziewczyna, która postawiła się potworowi oraz chłopak zamieszkujący statek kosmiczny, o tyle pewnie na konkretny szczegóły z pierwszego aktu spadła już ciemna zasłona, zza której nie widać nic. Wątpię, by większość graczy pamiętała o tym, czego konkretnie dokonali w pierwszym akcie - sam miałem już tylko mgliste wspomnienie o minionych wydarzeniach, a pamięć o nich wracała stopniowo wraz z postępami w drugim akcie. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o ułatwienie powrotu do zabawy po tak długim czasie.

Tak jak wspomniałem, pamięć o minionych wydarzeniach stopniowo wracała. Głównie dlatego, że pod koniec pierwszego epizodu Shay oraz Vella zamieniają się stronami. Chłopak wypada ze swojego "kosmicznego statku" do świata dziewczyny, a ta zostaje zamknięta w środku wielkiego potwora. Wiecie co to oznacza? Backtracking i to w olbrzymiej porcji. Shay ma okazję odwiedzić część lokacji, które zobaczyliśmy jako Vella w pierwszym akcie. Ta natomiast do znużenia musi kluczyć po tych samych komnatach statku, który wcale nie dryfuje już w kosmosie. Oczywiście stwarza to pole do wielu ciekawych momentów, w których te same miejsca czy sytuacje główni bohaterowie postrzegają z zupełnie innej perspektywy, ale Tim wraz z ekipą totalnie nie potrafił wykorzystać potencjału rozwiązania na które się zdecydował, a zamiast tego przez większość drugiego aktu każe nam biegać po znanych już miejscach i rozmawiać z poznanymi już postaciami nie siląc się na żadne ciekawe spostrzeżenia.

Owszem, w scenariuszu kryje się kilka ciekawostek, jak na przykład fakt, że za komputerowymi rodzicami Shaya na pokładzie statku kryli się... jego prawdziwi rodzice, którzy z jakiegoś powodu woleli rozmawiać z nim przez ekrany i intercomy, zamiast wyjść ze swoich pokojów i postawić na kontakt w cztery oczy. Ale jednocześnie stawia to dotychczasową fabułę gry pod wielkim znakiem zapytania. Bo skoro Shay nie znajdował się na statku sam i doskonale o tym wiedział, dlaczego nie dążył do spotkania z rodzicami i wynegocjowania z nimi zmian w swojej codziennej rutynie. Scenariusz drugiego epizodu kompletnie zawodzi także w kwestii rozwoju postaci. Nie dowiadujemy się praktycznie niczego nowego o Velli, dziewczyna po prostu kombinuje nieustannie jak wydostać się z wnętrza swojego nowego więzienia, a także pokonać wroga, który się z czasem pojawia, ale nie ma tu miejsca na refleksję na temat odmiennych sytuacji obu bohaterów - nie poznajemy ich także lepiej, można powiedzieć nawet, że tracą w pewien sposób blask, który nadano im w pierwszym akcie gry. A to ogromna szkoda.

GramTV przedstawia:

Oczywiście to nie tak, że Tim nie słucha fanów i nie bierze pod uwagę ich opinii, ale w przypadku Broken Age zabrakło mu konsekwencji w stworzeniu od A do Z własnej historii. I tak oto w skutek narzekań na zbyt łatwe zagadki, w drugim akcie pojawia się kilka o tyle trudnych, co i bezsensownie zapychających czas gry "puzzli" rodem z przygodówek wydawanych w latach 90-tych. A naprawdę nie było to potrzebne. Bo o ile pierwszy akt Broken Age był miejscami zbyt łatwy, o tyle rozwiązania zagadek były w miarę logiczne i proste, nasuwały się same z kontekstu sytuacji. W "drugim epizodzie" położono temu kres, zamiast tego wprowadzając żmudne łączenie kabelków w robotach, a następnie powtarzając ten element kilkukrotnie podczas zabawy. To zresztą nie jedyny element, który sztucznie podnosi poziom trudności, bo jest ich więcej. Wydłużają one może i spędzony z grą czas, ale nie wpływają na podwyższenie jakości zabawy. Co więcej, siedząc nad zagadkami twórcy zupełnie pominęli dotychczasowy klimat gry i traci ona wiele ze swojej lekkiej bajkowości. Także finał historii jest w gruncie rzeczy rozczarowujący, a spotkanie głównych bohaterów twarzą w twarz to już przykład grzebania potencjału żywcem, bo dosłownie kilkanaście sekund później opuszczona zostaje kurtyna, a na scenę wkraczają napisy końcowe.

O ile pierwszy akt gry prezentował ciekawy problem w interesujący sposób, o tyle drugi przeradza grę w wydmuszkę z ładną skorupką. Bo i owszem, grafika nadal jest miła dla oka, a ręcznie malowane lokacje dodają jej klimatu, a i aktorzy podkładający głos dla poszczególnych bohaterów po raz kolejny stanęli na wysokości zadania. Ale jakoś w tym wszystkim brak treści i klimatu, który uleciał z gry bezpowrotnie, w drugim akcie sprowadzając rozgrywkę do łączenia kabelków. Ta gra nie miała być o tym, ale gdzieś pomiędzy pierwszy i drugim aktem twórcom udało się zgubić jej charakter, stawiając tym samym pod znakiem zapytania kwestię zasadności powrotu przygodówek z minionych lat. Szczególnie, że "przygodówki XXI" wieku radzą sobie nad wyraz dobrze, czego przykładem może być Life is Strange czy choćby nowy, odcinkowy Dreamfall. Obie gry, a w szczególności nowy Dreamfall, podobnie jak Broken Age w kilku miejscach chwytają się poważniejszych tematów, ale Tim robi tylko po to, by puścić do gracza oko. Konkurenci potrafią poruszyć problem w bardziej dojrzały sposób, ich odcinki tworzą spójną całość i dają graczom odpocząć od bezsensownie skomplikowanych zagadek.

Broken Age niestety taki nie jest, a po napisach końcowych pozostawia ze sporym niedosytem i zmęczeniem. Brnąłem do końca historii prosząc w myślach, by ta dobiegła wreszcie końca, gdy jednak ujrzałem napisy końcowe poczułem rozczarowanie, że w tym wszystkim zabrakło konsekwencji w budowaniu postaci oraz pomysłu na odpowiednie zakończenie historii. Zamiast tego znalazło się miejsce dla tych samych co ostatnio lokacji i sporej ilości trudnych "puzzli". A nie tego oczekiwałem.

Nie zmienia to faktu, że w Broken Age zagrać można, szczególnie, jeżeli jesteście fanami przygodówek. Nie spodziewajcie się jednak zbyt poruszającej historii, ani fabularnych głębin, bo to zdecydowanie nie ten adres. Dostaniecie za to staroszkolne zagadki, trochę zmarnowanego potencjału i kilka średnio interesujących postaci - szczególnie w drugim akcie. Pierwszą część gry oceniłem na 8.5, drugi akt otrzymuje ode mnie znacznie niższą ocenę. Sami musicie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wypadkowa obu not jest wystarczająca, abyście chcieli sięgnąć po tą produkcję.

6,0
Historie Velli oraz Shaya nie doczekały się odpowiedniego zwieńczenia. Drugi akt gubi charakter pierwszego.
Plusy
  • styl przygodówek z lat 90-tych
  • śliczna oprawa wizualna, w tym ręcznie malowane lokacje
  • genialne udźwiękowione postaci
  • zamiana bohaterów miejscami
  • w sumie bawi
Minusy
  • zbyt długi czas oczekiwania
  • brak przypomnienia wydarzeń z poprzedniego aktu
  • wykorzystanie w większości znanych już miejsc i lokacji
  • brak większej ilości przedmiotów, z którymi można wejść w interakcję
  • bezsensownie trudne łamigłówki
  • słabizny scenariusza
Komentarze
2
Karfein
Gramowicz
15/05/2015 22:05

*po tę produkcjęMnie akurat odpadnie pierwszy minus, bo nie miałem ostatnio czasu się nawet zainteresować pierwszym aktem :) Cierpliwość wyrobiła mi się przy back-trackingu w wielu innych grach, więc wypadkowa wychodzi mi z tego całkiem całkiem. Zbyt wiele zaufania mam do Tima po Brutal Legend i kilku innych, żeby parę wpadek i płycizn fabularnych zabiło mi ten kredyt zaufania.

Karfein
Gramowicz
15/05/2015 22:05

*po tę produkcjęMnie akurat odpadnie pierwszy minus, bo nie miałem ostatnio czasu się nawet zainteresować pierwszym aktem :) Cierpliwość wyrobiła mi się przy back-trackingu w wielu innych grach, więc wypadkowa wychodzi mi z tego całkiem całkiem. Zbyt wiele zaufania mam do Tima po Brutal Legend i kilku innych, żeby parę wpadek i płycizn fabularnych zabiło mi ten kredyt zaufania.