Gotham - recenzja serialu

Patryk Purczyński
2015/05/05 15:00

Czy Gotham bez Batmana i jego arcywrogów może być równie atrakcyjne? Jak najbardziej, co udowadnia nowy serial telewizji Fox.

Gotham - recenzja serialu

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Gotham, ogarnęła mnie pewna obawa. Produkcja wstępowała bowiem na ścieżki wciąż jeszcze świeżo wytyczone przez ostatnie Batmany w wykonaniu Christophera Nolana. Owszem, czas akcji jest zupełnie inny, główny bohater również, ale pewne części wspólne pozostają. Serial nie mógłby zostać zrealizowany bez takich postaci, jak James Gordon czy Alfred Pennyworth, a ja niekoniecznie chciałem się rozstawać z wizją tych postaci odgrywanych przez genialnych Gary'ego Oldmana i Michaela Cane'a.

Z drugiej strony kusiła mnie perspektywa zajrzenia do Gotham od kuchni. Do tej pory dostawaliśmy bowiem miasto, które, choć targane licznymi problemami, ma już swojego wybawiciela. Ma też ikony przestępczości, z którymi Mroczny Rycerz się mierzy. Gotham dawało obietnicę przedstawienia tego, jak te wszystkie persony się rodziły, jak miasto spowijała zgnilizna, z którą walczyć zaczęto dopiero wraz z pojawieniem się Batmana - i tę obietnicę spełnia.

Akcja serialu rozpoczyna się od bodaj najsłynniejszej sceny z całego uniwersum, sceny, która na dobrą sprawę dała początek Batmanowi - od zabójstwa Thomasa i Marthy Wayne'ów na oczach ich młodego syna, Bruce'a. Na miejsce zbrodni przybywa początkujący detektyw, Jim Gordon (w tej roli Ben McKenzie), któremu partneruje policyjny wyjadacz, Harvey Bullock (Donald Logue). Gotham na szczęście nie staje się jednak studium jednego morderstwa, choć oczywiście ten wątek zostaje pociągnięty. Tu chodzi przede wszystkim o budowanie relacji, pokazywanie zależności i osadzanie postaci w realiach uniwersum, nawet jeśli swoje właściwe role odegrać mają dopiero za lat naście - i to się scenarzystom doskonale udaje.

Gotham oparto więc nie na jednym, a na kilku głównych wątkach. Najważniejszym jest pokazanie, a raczej zapoczątkowanie procesu odnowy moralnej w szeregach GCPD, której siłą sprawczą jest rzecz jasna Gordon. Równolegle ukazana zostaje walka o wpływy w światku przestępczym Gotham. Głównymi tenorami są Carmine Falcone i Salvatore Maroni, ale dynamiki zdarzeniom na tej płaszczyźnie nadają Pingwin i Fish Mooney - jedyna z głównych postaci, będąca efektem autorskiej kreacji twórców serialu.

Jest wreszcie kształtowanie się charakteru młodego dziedzica Wayne'ów, doglądanego przez wiernego lokaja. Na to wszystko nachodzi jeszcze warstwa wdrażania późniejszych arcywrogów Batmana. Twórcy serialu pokazują ich jako początkujących kryminalistów, bądź też ludzi skrzywdzonych, którzy doświadczyli pewnej traumy i to ona sprowadziła ich na złą ścieżkę. Taka formuła znakomicie się sprawdza i może być smaczkiem dla fanów uniwersum DC.

GramTV przedstawia:

AutoromGotham udało się zrealizować iście mistrzowskie kreacje postaci. Paleta bohaterów wartych szczególnej uwagi jest zbyt szeroka, by każdego omawiać z osobna. Na najwyższe wyróżnienie zasługują Robin Lord Taylor w roli Pingwina i Jada Pinkett Smith jako Maria Mercedes "Fish" Mooney. Ten pierwszy idealnie portretuje młodego maniaka targanego jak mało kto żądzą władzy. Kiedy trzeba, płaszczy się i gra na uczuciach swoich adwersarzy, by po chwili triumfować w zaciszu własnych czterech kątów.

"Fish" odegrana jest tak dobrze, że z powodzeniem mogłaby wkroczyć do kanonu DC. Zimna, bezwzględna i jakże w tym wszystkim charakterystyczna - czego chcieć więcej? Na sukces obu postaci w równym stopniu pracują scenarzyści, osoby odpowiedzialne za kostiumy i sami aktorzy. Show momentami potrafi skraść im tylko jedna postać - Harvey Bullock. Donald Logue scenami komediowymi, gagami i grymasami pracuje na najwyższą ocenę, a przy tym jest mądrze wykorzystywany przez scenarzystów. Dzięki temu z serialu nie robi się parodystyczna papka. Akcenty zostały rozłożone tak, jak należy.

W zasadzie jedynym wątkiem, który wyraźnie odstaje od reszty, są perypetie wybranki Jima, Barbary Kean. Młoda kobieta ukazana zostaje jako osoba zepsuta i rozkapryszona, która nie do końca wie, czego chce od życia. Kreacja postaci dokonana przez Erin Richards nie wysyła jasnego sygnału, nie do końca też pasuje do Gotham jako całości. Nie do końca trafia też do mnie gra Bena McKenziego i Davida Mazouza (Bruce Wayne), zdecydowanie przyćmionych przez wspaniałą konstelację wyrazistych bohaterów.

Od samego początku towarzyszy mi wrażenie, że McKenzie próbuje poniekąd czerpać z Christiana Bale'a, czyli Nolanowskiego Batmana. Ma to poniekąd uzasadnienie, skoro to on jest na razie główną siłą sprawczą w walce Gotham z zepsuciem, ale moje oczekiwania były względem tego bohatera inne, wszak Gordon i Wayne to zupełnie inne charaktery, choć zjednoczone w konkretnej sprawie. Mazouz, choć jak na swój wiek już doświadczony, nie jest niestety zbyt przekonujący w roli młodego dziedzica imperium Wayne'ów, zbyt szybko wchodzącego w dorosłość. Jego niedostatki są tym widoczniejsze, że najczęściej występuje w parze ze świetnym Seanem Pertweem (w roli Alfreda) lub przeuroczą Camren Bicondovą (Selina Kyle).

To, co zwykle mnie trochę odstrasza w serialach, to ich nadmierna dynamika. Gdy zdarzenia następują po sobie zbyt szybko, gdy sytuacja ewoluuje niemal w oka mgnieniu, miewam wrażenie, że wątków nie wystarczy "na później"; nierzadko odbija się to zresztą na scenariuszu kolejnych sezonów. Gotham takie obawy też we mnie zasiewa. Gordon zdecydowanie zbyt szybko buduje swoją pozycję w GCPD. Nie będzie też dużą przesadą przyznanie, że układ sił w światku przestępczym miasta zmienia się wręcz z odcinka na odcinek. Nie jestem w żadnym razie za stagnacją, ale ten pociąg zdaje się jechać tak szybko, że przed dojechaniem do stacji "Batman" może pogubić większość wagonów.

Jednocześnie trudno zarzucić autorom Gotham brak umiejętności kontroli tempa i nasycenia emocji. Serial nie epatuje nadmierną agresją i scenami, o których realizację można by posądzić Michaela Baya (co nie oznacza, że nie ma ich w ogóle - ich siłą jest natomiast to, że nie stanowią sensu oglądania kolejnych odcinków). Nie epatuje praktycznie niczym, gdyż nie posuwa się za daleko w żadną ze stron. Potrafi w jednej scenie wywołać uśmiech i niepokój, napięcie i uczucie zrelaksowania. Jedno, czego produkcji ewidentnie brakuje, to lepsza, wyrazistsza muzyka, która chwyta za trzewia. Ani motyw przewodni, ani inne kompozycje pojawiające się w serialu, nie sprawiają, że ciarki przebiegają po plecach. Jeśli miałbym wybrać jeden element do poprawy przed zapowiedzianym już drugim sezonem, to byłby właśnie ten. Muzyka doskonale buduje klimat, a tego momentami brakowało.

Koniec końców Gotham oglądałem z przyjemnością, wyczekując każdego kolejnego odcinka. Wszak o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Choć można mieć wątpliwości, czy stanie się ulubioną pozycją największych miłośników DC, na pewno stanowi smaczną przekąskę przed nadchodzącym głównym daniem dla graczy w postaci Batman: Arkham Knight. Gotham warto obejrzeć nie tylko dla świetnej kreacji naprawdę wielu, nawet epizodycznych, postaci, ale też dla procesów, które toczą się w mieście podświadomie wyczekującym na pojawienie się superbohatera.

Komentarze
21
Usunięty
Usunięty
06/05/2015 12:40

z fajnych seriali o lekko paranormalnej podkładce - polecam iZombie. fajny kryminał z nutką niezwykłości. może i trochę mniej poważny, ale ogląda się świetnie :)

Usunięty
Usunięty
06/05/2015 01:17

Na chwilę obecną śledzę chyba wszystkie superbohaterskie seriale, na bieżąco z amerykańskimi premierami i Gotham jest moim zdaniem jednym z lepszych, jakie obecnie są emitowane. Podczas gdy Arrow i Flash się udziecinniły i naprawdę traktują widza jak debila, to Gotham starało się dawać sygnały, że twórcy dbają o widza. Największą wadą tego serialu jest zdecydowanie to, że nie jest częścią uniwersum filmowego DC. Potraktowanie takiej serii jako prequel do filmów to byłby fajny pomysł, ale najwidoczniej DC ma z tym problem. Przecież Marvel sprytnie wplótł nawet Agent Carter do swojego filmowego uniwersum i zaoferował nam 8 odcinkową mini serię w przerwie od Agents of S.H.I.E.L.D. (które też jest częścią filmowego uniwersum filmowego Marvela i jako wypełniacz między kolejnymi filmami uważam, że jest wręcz świetny, mimo że sam serial jest dosyć przeciętny). Chcieć znaczy potrafić, a tego DC najwidoczniej jeszcze nie umie. Za to wiem, ze umieją dać człowieka-drewno do roli Batmana. :PPadło pytanie o jakość Gotham względem wielbionego Daredevila. Jak dla mnie - nie ma startu. Daredevil wszedł na nowy poziom serialu superbohaterskiego. Netflix podszedł do sprawy na poważnie i osiągnęli w efekcie serial, który na chwilę obecną jest wzorem do naśladowania. Momentami nawet w Daredevilu pewne rzeczy działy się za szybko, ale jest to chyba rozsądniejsze rozwiązanie, niż zapychacze ''bo trzeba nakręcić 22 odcinki''. Gotham z pewnością jest warte uwagi, tylko nie nazwałbym tego jako-takim serialem superbohaterskim. Brakuje tutaj jakiejś epickości, która towarzyszy wielkim bohaterom, kiedy osiągają swój cel. W skrócie, jeśli masz trochę wolnego czasu, to śmiało spróbuj Gotham, jeśli jednak podczas oglądania zaczniesz odczuwać znużenie, to nie próbuj kontynuować przygody, nic ciekawego dla siebie już tam nie znajdziesz. Jednak, jeśli jesteś w stanie przymknąć oko na pewne zapychacze, przez co niektóre odcinki nie mają ogólnego sensu do całości, to bierz, oglądaj, poświęć swój czas, może się nawet spodoba, a okazja jest świetna, bo właśnie został zamknięty pierwszy sezon.Korzystając z okazji, warto też spojrzeć na to co się dzieje na rynku superbohaterskim. Marvel ma swoje uniwersum filmowe, od w zasadzie samego początku drugiej fazy dostaliśmy serial, który może i pozostawia wiele do życzenia, ale mimo wszystko, jest fajnym wypełniaczem, widać że uniwersum żyje! Cały czas coś się dzieje. Uzupełnienie go o Agent Carter świadczy też o tym, że osoby odpowiadające za całe uniwersum mają pomysł i jest on konsekwentnie realizowany. Skoro wpletli nawet Daredevila, to cóż, świetna i z pewnością przemyślana decyzja.Tymczasem DC ekspansje na mały ekran zaczęło nieco wcześniej, racząc nas Arrowem (pomijam serie, które były emitowane wcześniej). Pierwszy sezon dawał wiele sygnałów, że to będzie małe 20-godzinne kino. Drugi starał się utrzymać poziom, ale zaczęła się pojawiać masa wątków rodem z opery mydlanej i czar prysł. Najgorzej się zaczęło dziać jednak wraz z ruszeniem trzeciego sezonu. Wątki klimatyczne zaczęły schodzić na drugi bok, a cały serial zaczął się robić jedną wielką operą mydlaną, o czym w szczególności świadczą ostatnie odcinki. Liczyłem, że skoro The CW robi też Flasha, to tą głupszą część uniwersum zapakuje tam, a Arrow zacznie wracać do swojej mroczniejszej i poważniejszej formuły - nic z tych rzeczy, ciągle ktoś z kimś śpi, bo taki ma grymas. O dziwo Marvel, w swoich nieco słabszych seriach (pomijam Daredevila) ustrzegł się opery mydlanej... No i strasznie boli, że Arrow i Flash, jak i wspomniane Gotham nie są częścią uniwersum filmowego. W gruncie rzeczy, nawet obecnie nie jest to materiał stracony, do premiery Justice League wiele dałoby się jeszcze odratować, ale po co komu przypominanie, że uniwersum żyje, ciągle coś się dzieje, 2 filmy rocznie wystarczą, żeby to zrobić. :P

Madoc
Gramowicz
05/05/2015 23:24
Dnia 05.05.2015 o 23:12, Kafar napisał:

Pytanie czy czułeś te nadprzyrodzone moce w serialu? Bo ja ani przez chwilę.

Owszem, słyszenie bicia serca z dużej odległości, czytanie gazety palcami, wyłapywanie pojedynczych dźwięków ze zgiełku miasta, czy komiksowa echolokacja (wprawdzie nie było o niej mowy wprost, ale musiał jej użyć w kilku momentach) to zdolności nadprzyrodzone i niemożliwe do wyuczenia jak zdolności Batmana, jakkolwiek naciągane by nie były.




Trwa Wczytywanie