Powrót do strefy zagrożenia - recenzja State of Decay: Year One Survival Edition

Paweł Pochowski
2015/04/26 17:00
5
0

Marzyliście o ładniejszym, ulepszonym State of Decay? Wasze marzenia mogą się spełnić, ale na pewno nie za sprawą Year One Survival Edition.

Powrót do strefy zagrożenia - recenzja State of Decay: Year One Survival Edition

Aktualna generacja konsol stoi odświeżonymi produkcjami - taki jest fakt. Osobiście poruszałem ten wątek przy testach tak wielu gier przez ostatnie miesiące, że tym razem nie mam już nawet ochoty go rozwijać. Na taki stan rzeczy narzekają gracze, narzekają też dziennikarze, ale dopóki produkcje z "HD" w nazwie sprzedają się zadowalająco, dopóty rynek będzie zalewany kolejnymi takimi grami. I o ile odświeżenie produkcji pokroju pierwszego Resident Evil ma jeszcze sens, o tyle przygotowywanie nowszych wersji dwu lub trzyletnich gier jest już dyskusyjne. Można to zrobić fenomenalnie, jak 4A Games ze swoim Metro Redux, ale zdecydowanie częściej napotykamy na reedycje zrobione na kolanie. Ryzyko jest spore.

Mimo wszystko na wieść o tym, że Undead Labs pracuje nad State of Decay: Year One Survival Edition ucieszyłem się. Przy oryginalnej wersji gry spędziłem masę czasu, wystawiłem jej także wysoką ocenę w recenzji na łamach gram.pl i miałem nadzieję, że powrót do świata wypełnionego chodzącymi trupami dostarczy mi wiele przyjemności. Szczególnie, że zgodnie z obietnicami twórców, grafika miała być znacznie lepsza, a zabawa wydłużona aż o dwa dodatki, których dotychczas nie miałem okazji sprawdzić.

Dla osób, które nie grały w podstawkę - szybkie podsumowanie. W State of Decay: Year One Survival Edition kierujemy losami nie jednego, lecz całej grupy bohaterów próbujących przetrwać podczas apokalipsy zombie. Zabawę zaczynamy prowadząc jedną postać, która powróciła z wyprawy na ryby, a pod jej nieobecność ludzie zmienili się w chodzące trupy. Po przejściu krótkiego wstępu lądujemy na uboczu małego miasteczka, gdzie w budynku kościoła mieszkamy wraz z grupą ocalałych. Naszym zadaniem jest nie tylko dowiedzenie się, co tak właściwie tu zaszło oraz wydostanie się z objętego kwarantanną terytorium, ale także troszczenie się o towarzyszy. Nie raz podczas wykonywania misji otrzymamy komunikat o tym, że jeden z mieszkańców naszej małej enklawy wybrał się na "polowanie", a podczas tej misji wpadł w tarapaty i musimy pośpieszyć mu z pomocą. Takie sygnały można ignorować, ale zawsze istnieje zagrożenie, że dany delikwent nie poradzi sobie sam, a zamiast tego zostanie zjedzony przez śliniących się na widok świeżego mięska zombie i przejdzie na ich stronę.

A to strata ogromna, bo w świecie State of Decay panuje jedna, główna zasada - śmierć jest ostateczna i nieodwołalna. Niezależnie od tego, czy ginie sterowany przez nas bohater czy może jeden z pobocznych ocalałych, nie da się tego zmienić - nie ma żadnego restartu w bazie, ani też możliwości wczytania gry. Jest po prostu "finito". Tracimy nie tylko postać do której być może byliśmy przywiązani emocjonalnie, ale także dobrego "żołnierza". W produkcji Undead Labs nasi bohaterowie rozwijają bowiem swoje umiejętności. Kto dużo się skrada, ten po czasie będzie robił to jeszcze lepiej. Kto dużo walczy, będzie skuteczniejszy. Bohater, który nie wypuszcza z rąk broni palnej z czasem na pewno stanie się świetnym strzelcem. Na rozwój potrzeba jednak długich godzin. Strata wyszkolonego zawodnika i konieczność trenowania w jego zastępstwie nowej osoby po prostu najzwyczajniej w świecie boli.

Obniża także morale grupy. Naszym zadaniem jest bowiem troszczenie się o małą społeczność. Gdy pojawiają się niepokoje dyskutujemy z jej członkami na osobności. Możemy pomóc im odzyskać wiarę w to, że warto się nie poddawać, albo nakazać opuszczenie społeczności. Dbamy także o to, by niczego nie brakowało - wybieramy się do opuszczonych domów i sklepów po broń, amunicję, jedzenie czy zapasy konstrukcyjne. Rozbudowujemy naszą bazę o dodatkowe budynki, dzięki czemu możemy przyjąć więcej ocalałych lub zapewnić sobie automatyczne naprawianie uszkodzonej broni, o ile postawimy warsztat. Nasze działania wpływają na samopoczucie członków - im jesteśmy lepszym liderem i czym więcej zapasów dostarczamy, tym więcej możemy także wziąć z tego, co zdobędą inni. Postronnych członków możemy także zabierać z sobą na misje lub wysyłać po zapasy. W końcu negocjujemy także z innymi grupami ocalałych - możemy się z nimi zaprzyjaźnić, pomagać im w odpieraniu ataków lub nawet zapraszać do zamieszkania w naszej bazie. Daje nam to więcej rąk do pracy, ale jednocześnie obciąża nasze zapasy dodatkowymi ludźmi do wykarmienia.

GramTV przedstawia:

State of Decay: Year One Survival Edition wyposażone zostało w dwa DLC. Pierwsze z nich to Lifeline, w którym na nowym terytorium kierujemy losami grupki żołnierzy. Początkowo mamy dostęp do sporych zapasów amunicji i broni, które jednak z czasem kurczą się. Nasze zadania to chociażby wyszukiwanie ważnych osób i zapewnienie im transportu do bezpiecznej strefy. Tu zresztą ujawnia się ważna cecha State of Decay - śmierć ochranianej osób nie kończy zabawy. Misja się nie udaje, ale zabawa trwa nadal. Generalnie jednak sama rozgrywka w Lifeline nie różni się mocno od podstawowej wersji gry, bo poszczególne elementy są identyczne, choć podane na innej tacy. Z kolei w drugim dodatku, Breakdown, próbujemy przeżyć najdłużej jak się da. Przybywamy do Trumbull Valley, zbieramy zapasy, bronimy się przed zombie, a na koniec wyruszamy w podróż przybywając znowu do... Trumbull Valley. Tym razem jednak rośnie poziom trudności. I tak w kółko, jak najdłużej tylko nam się uda.

Podstawowa wersja State of Decay była dość mizernie wykonana pod technicznym aspektem. Niestety, State of Decay: Year One Survival Edition jest pod tym względem identyczne. To chyba główny minus tej gry, który jednak przekreśla sens jej zakupu. Produkcja została usprawniona pod względem graficznym - twórcy chwalą się poprawionym oświetleniem i teksturami, ulepszeń jednak nie widać. O ile State of Decay graficzną brzydotę można było wybaczyć, bo tytuł pojawił się na Xboksa 360, gdy konsola była już dość zaawansowana pod względem wieku, o tyle trudno przymknąć na to oko, w momencie w którym State of Decay: Year One Survival Edition na Xbox One wygląda prawie identycznie. Czyli po prostu słabo. Gra działa w 30 klatkach na sekundę, jednak często zdarza jej się przycinać, a animacja lubi spowalniać. Na krawędziach obiektów w oczy razi brak wygładzania krawędzi, a poszczególne tekstury uwielbiają przez siebie przenikać. Detekcja kolizji jest słaba, nie poprawiono także ociężałego i mizernie wykonanego modelu sterowania. Undead Labs przeniosło swoją grę w wersji 1:1 - zarówno z wszystkimi zaletami, jak i wadami, dokładając nawet kilka nowych.

W grze pojawiły się pewne nowe elementy, ale dla samej zabawy mają one drugorzędne znaczenie. Twórcy chwalą się, że można odblokować nowych bohaterów oraz nowe osiągnięcia, a także, że w produkcji pojawiły się nowe bronie, pojazdy czy utwory na ścieżce dźwiękowej. Do produkcji dodano także DVR, dzięki czemu konsola automatycznie zapisuje najważniejsze momenty naszej zabawy, ale osobiście wolałbym zrezygnować z tych rzeczy w zamian za lepiej dopracowaną stronę techniczną. Niestety, Undead Labs miało na ten temat inne zdanie.

Czy więc warto zainwestować w State of Decay: Year One Survival Edition? To zależy. Jeżeli posiadacie grę w wersji na Xbox 360 - przesiadka na wersję Xbox One nie ma sensu i rozczarowuje. Jeżeli nie graliście jeszcze w ten tytuł, możecie kupić go na Xboksa 360 za 69,99 zł lub na Xboksa One z dwoma dodatkami za 99,99. Nie liczcie jednak na to, że odświeżona wersja State of Decay wygląda lub zachowuje się lepiej od oryginalnej, bo tak po prostu nie jest. Stąd też taka, a nie inna ocena końcowa.

Cieszy mnie tylko to, że skoro Year One Survival Edition już się "stało" i zadebiutowało na rynku, to teraz Undead Labs ma w końcu czas na pracę nad kontynuacją gry. Z niecierpliwością czekam albo na State of Decay 2, albo na słynny Class4 - następcę gry, który będzie miał wbudowany moduł zabawy sieciowej. To dopiero będzie hit!

6,0
Year One Survival Edition powtarza wszelkie niedoskonałości oryginalnej wersji State of Decay. To źle
Plusy
  • rozgrywka na długie godziny
  • dwa DLC - Breakdown oraz Lifeline
  • złożona rozgrywka
  • konieczność dbania nie tylko o siebie, ale i całą społeczność
  • zasada śmierci permanentnej
  • wszystko to, co było dobre w State of Decay
Minusy
  • obecność starych problemów
  • brzydota graficzna
  • spadki animacji
  • przenikające się obiekty
  • brak istotnych nowości względem oryginalnej wersji gry
  • przesiadka na nową wersję nie ma sensu
Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
28/04/2015 14:52

Skoro Undead Labs dwa razy poległo na próbach ogarnięcia CryEngine (w końcu zrobione na tym samym silniku Crysisy wyglądają i działają o niebo lepiej, nawet CI Games nie ma z nim problemu), to czarno widzę jakąkolwiek kontynuację od strony technicznej. Niech się lepiej przerzucą na coś, co będą w stanie opanować. Poza tym aspektem udało im się zrobić całkiem niezłą grę z wybornym klimatem.

Zaix_91
Gramowicz
Autor
26/04/2015 21:39

> Taka mała poprawka do tekstu: dodatek z żołnierzami nazywa się Lifeline, a Breakdown> to ten, w którym gramy w nieskończoność. W tekście jest odwrotnie ;)Poprawiłem. :) Jakoś tak Lifeline kojarzyło mi się z możliwością kontynuowania rozgrywki, a Breakdown z żołnierzami. Ale masz rację, dzięki za czujność!

Usunięty
Usunięty
26/04/2015 20:39

Czyli dobrze, że mam podstawkę i dodatki na x''a 360, nie mam czego żałować, że mam PS4 i nie posmakuję nowej wersji.Taka mała poprawka do tekstu: dodatek z żołnierzami nazywa się Lifeline, a Breakdown to ten, w którym gramy w nieskończoność. W tekście jest odwrotnie ;)




Trwa Wczytywanie