Oreshika: Tainted Bloodlines - recenzja

Jakub Zagalski
2015/03/16 16:00
4
0

Oreshika: Tainted Bloodlines to czarny koń ze stajni przenośnych jRPG-ów, który robi więcej dobrego dla gatunku niż niejeden pierwszoligowy tytuł.

Oreshika: Tainted Bloodlines - recenzja

Mam taką przypadłość, że śledzę na bieżąco wszystkie doniesienia związane z nadchodzącymi premierami japońskich gier na Zachodzie. Gdybym tego nie robił, to pewnie ominęłoby mnie wydanie Oreshika: Tainted Bloodlines, które nastąpiło bez fajerwerków i głośnych zapowiedzi w polskim PlayStation Store. W końcu kto by się przejmował sequelem jakiegoś jRPG z 1999 roku, który nigdy nie opuścił swojej ojczyzny, prawda? Tymczasem okazuje się, że gra Alfa System wybija się mocno ponad przeciętność i serwuje szereg świetnych patentów.

Słowem wyjaśnienia, Oreshika: Tainted Bloodlines, która ukazała się w Japonii jako Ore no Shikabane wo Koete Yuke 2, jest kontynuacją gry wydanej szesnaście lat temu na pierwszym PlayStation. "Jedynka" nie została nigdy przeniesiona na rynki Zachodu, jednak osoby zamierzające sięgnąć po sequel na PS Vitę nie powinny się martwić nieznajomością oryginału. Wieść gminna niesie, że nie ma między nimi bezpośrednich powiązań fabularnych, więc zaczynanie od "dwójki" jest jak najbardziej wskazane.

Oreshika: Tainted Bloodlines przenosi nas do Japonii roku 1118, kiedy życie mieszkańców cesarstwa jest mocno zależne od woli licznych bóstw, demonów i innych nieludzkich bytów. Przykładem takiej zależności niech będą klęski żywiołowe wywołane przez rozgniewanych bogów, którzy karzą w ten sposób Japończyków za utratę magicznych artefaktów. Cesarz, chcąc zażegnać sytuację kryzysową, ulega namowom czarnoksiężnika Seimeia, który zaleca złożyć ofiarę przebłagalną. Jako że sytuacja jest bardzo poważna i na nic się zdadzą całopalenia plonów ziemi czy innych krów, Seimei nalega na przelanie ludzkiej krwi. Kozłem ofiarnym staje się, a jakże, ród stworzony przez nas w specjalnym edytorze. Wyrok zostaje zatwierdzony i wykonany, życie traci cała rodzina Kowalskich (czy jak ich tam sobie nazwiecie), ale to oczywiście dopiero początek całej przygody.

Wkrótce po złożeniu ofiary na ziemię zstępuje jedno z pierwszoligowych bóstw, które przygląda się nagim czaszkom ustawionym w równym rządku. Z jego monologu jasno wynika, że Seimei wprowadził cesarza w błąd, sugerując mu złożenie ofiar z ludzi. I wszystko wskazuje na to, że było to celowe działanie. W trakcie kilkuminutowego filmiku w konwencji anime bóstwo ożywia poległy ród, dając mu szansę na wzięcie odwetu. Dotarcie do sprawcy całego zamieszania nie będzie jednak łatwe, między innymi ze względu na dwie klątwy ciążące na wskrzeszonych nieszczęśnikach.

Przez rzeczone klątwy członkowie rodu żyją maksymalnie przez dwa lata, a na dodatek nie mogą się rozmnażać z innymi ludźmi. Na ratunek rodzinie Kowalskich przybywają bogowie i boginie, które oferują swoje usługi, polegające na płodzeniu nowych dzieci. Takich, które są w pełni dojrzałe po upływie dziesięciu miesięcy. Zawieranie związków z mieszkańcami niebios i rozmnażanie to kluczowe elementy w Oreshika: Tainted Bloodlines, ale nie spodziewajcie się rozbudowanych funkcji podpatrzonych w dating simach, a tym bardziej scenek "18+". Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł na cykliczne uśmiercanie grywalnych bohaterów i zastępowanie ich nowym pokoleniem to coś, dlaczego między innymi warto zapoznać się z grą Alfa System.

Przed wkroczeniem na ścieżkę zemsty i płodzenia półboskich potomków, gra przeprowadza nas przez całkiem rozbudowany edytor postaci. Tworzenie lidera rodu, wybieranie nazwiska i barw całego klanu zajmuje dobrą chwilę, co jest symptomatyczne dla początku gry. Mówiąc wprost, Oreshika: Tainted Bloodlines rozkręca się bardzo powoli i początkowe 2-3 godziny to w dużej mierze czytanie slajdów z podstawami mechaniki i przyswajanie niezbędnej wiedzy. A i tak nie ma się gwarancji, że wszystkie kluczowe elementy zostaną zapamiętane z marszu. Na szczęście w każdej chwili można zajrzeć do specjalnego poradnika, który gromadzi wszystkie nowe informacje. Lub zwrócić się o pomoc do boskiej asystentki. Dziewczyna żywcem wyciągnięta z anime, która potrafi przybierać postać łasicy (to w końcu japońska gra), jest świetnym źródłem informacji i swoistym menadżerem rodu, zajmującym się wszystkimi sprawami życia codziennego. Oreshika: Tainted Bloodlines to bardzo rozbudowane jRPG, zrzucające na barki gracza mnóstwo obowiązków, więc pomoc łasiczki (szczególnie w pierwszych miesiącach gry) jest nieoceniona.

A co tak właściwie się robi w tej dwunastowiecznej Japonii? Zacznijmy od tego, że przygoda w świecie gry jest w dużej mierze zależna od kalendarza, który dzieli upływający czas na miesiące. Jak już wcześniej wspomniałem, każde pokolenie naszego rodu może żyć wyłącznie przez dwa lata i teoretycznie w tym czasie powinniśmy się rozprawić z jegomościem odpowiedzialnym za nasz smutny los. W praktyce jest to niemożliwe z kilku powodów, z których głównym jest fakt, iż przez 24 miesiące nie uda nam się zorganizować (grind i zdobywanie ekwipunku) odpowiednio silnej drużyny. Poza tym dotarcie do głównego bossa to proces wieloetapowy, który zakłada spędzenie w świecie gry o wiele więcej czasu niż długość żywota jednej generacji.

GramTV przedstawia:

Jednym z podstawowych zajęć jest więc zdobywanie przychylności bóstw (nabijanie punktów Devotion), tworzenie związków i powoływanie do życia nowych członków rodu. Wartość Devotion zwiększamy zabijając demony - im więcej ich zabijemy, tym potężniejsze bóstwa będą chciały z nami spółkować. System prokreacji uwzględnia szereg wartości i cech obu rodziców. Początkowo łączenie się w pary jest dosyć losowe i trudno określić, kogo z kim powinniśmy związać, by zyskać wartościowego potomka. I choć z czasem zaczynamy uczyć się pewnych schematów, to tak jak w prawdziwym życiu, nigdy nie możemy być pewni, co wyrośnie z naszej latorośli.

Zanim jednak zaczniemy myśleć o prokreacji, musimy udać się do labiryntu (wymyślne określenie klasycznego dungeona), w którym przejmujemy bezpośrednią kontrolę nad naszym bohaterem. Przemierzanie lasów, jaskiń, mrocznych posiadłości etc. odbywa się w czasie rzeczywistym do momentu rozpoczęcia pojedynku. Jednostkowi przeciwnicy są widoczni na planszy, i podobnie jak w Persona 4 Golden czy Hyperdimension Neptunia, możemy wykorzystać efekt zaskoczenia, podchodząc do wroga od tyłu. Walka w Oreshika: Tainted Bloodlines to całkiem klasyczna turówka, w której wybieramy konkretne działanie z menu. Czteroosobowy skład może reprezentować osiem różnych klas, przy czym z początku mamy dostęp do trzech (wybieramy je w edytorze postaci). Jak zwykle warto zróżnicować swoją ekipę, by mogła skutecznie atakować wszystkie szeregi wroga. Mój pierwotny skład był złożony z szermierza, łucznika i specjalisty od broni palnej, i musiałem się sporo nabiegać przed odblokowaniem tancerza, mistrza sztuk walki czy włócznika. Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość skorzystania z sugestii członków drużyny, którzy w każdej turze mówią nam, co ich zdaniem powinniśmy zrobić. Oczywiście nie zawsze musimy się z nimi zgadzać, ale miejcie na uwadze, że zignorowanie takich sugestii wiążę się z obniżeniem poziomu lojalności. A w najgorszym wypadku obrażalski krewny po prostu opuści naszą rodzinę.

Wędrując po labiryntach, musimy się liczyć z upływającym czasem, który jest reprezentowany wskaźnikami wokół niewielkiej mapki w prawym-dolnym rogu ekranu. Po każdym miesiącu (kilka-kilkanaście minut czasu rzeczywistego) gra pyta nas, czy chcemy kontynuować eksplorację, czy wracamy do bazy i zajmujemy się pozostałymi obowiązkami. Wyprawy do labiryntu służą głównie rozwijaniu postaci, zdobywaniu przedmiotów, punktów Devotion etc. Ponadto zaglądając w kalendarz na przyszły miesiąc, dowiadujemy się o kluczowych wydarzeniach, które przybliżają nas do finałowej walki. Jeżeli odpuścimy sobie wizytę w labiryncie w wyznaczonym momencie, albo nie uda nam się zwyciężyć, pozostaje nam czekać do następnej okazji i ruszyć na następną wyprawę z mocniejszym składem/nowym pokoleniem.

Po opuszczeniu labiryntu możemy się zająć przejrzeniem zdobytego ekwipunku i nowo nauczonych zdolności. Uzbrajamy członków drużyny przed kolejną wyprawą. Sprawdzamy poziom Devotion i jeśli mamy na stanie dojrzałego potomka, wybieramy dla niego partnera/partnerkę. Innym obowiązkiem jest rozwijanie miasta poprzez finansowanie budowy nowych świątyń, sklepów i innych obiektów użytkowych, z których możemy czerpać wymierne korzyści. Krótko mówiąc, w Oreshika: Tainted Bloodlines jest co robić i nie sposób narzekać na nudę. Wręcz przeciwnie, początkowe miesiące przytłaczają listą obowiązków i bez pomocy łasiczki trudno by było się w tym wszystkim połapać. Dlatego też możemy z nią wspólnie planować kolejne kroki, albo pozwolić jej wziąć sprawy w swoje ręce. W takim wypadku łasiczka mówi nam, kiedy i do którego labiryntu powinnyśmy się wybrać, kupuje najpotrzebniejsze (jej zdaniem) przedmioty, wybiera optymalne uzbrojenie etc. Z początku taka pomoc jest nieoceniona, jednak po kilku-kilkunastu miesiącach wolałem być samodzielny. Oczywiście w dalszym ciągu mogłem się do niej zwrócić o radę, tym niemniej nauka na własnych błędach była dla mnie bardziej satysfakcjonująca niż ślepe podążanie za jej przewodnictwem.

I tak też spędzałem kolejne miesiące w Oreshika: Tainted Bloodlines na obserwowaniu, jak moja rodzina rośnie w siłę i jest coraz bliższa dokonania zemsty. Podział gry na kilku-kilkunastominutowe odcinki sprawdza się świetnie w przypadku przenośnego grania, dzięki czemu można jej poświęcać zarówno wolny kwadrans jak i cały wieczór. Bardzo to cenię w długich grach, a Oreshika: Tainted Bloodlines niewątpliwie do takich należy. Na samym początku, wybierając poziom trudności, określamy, czy chcemy spędzić w grze około 30, czy 100 godzin.

Być może za kilka miesięcy uda mi się dobić do trzycyfrowej liczby na zegarze, tymczasem delektuję się krótkimi wizytami w feudalnej Japonii. Podziwiam fantastyczny styl oprawy graficznej, przywołującej na myśl ukiyo-e i perełki pokroju Okami i Muramasa: Demon Blade. Gra Alfa System spełnia podstawowe kryteria świetnego jRPG na konsole przenośne i chociaż ma kilka irytujących wad, które pozwolę sobie jedynie wymienić w minusach, to wciąga bez reszty. Przejadły wam się japońskie gry fabularne robione często na jedną modłę? Spróbujcie swoich sił w Oreshika: Tainted Bloolines.

8,1
Mnóstwo zajęć na małym ekranie
Plusy
  • Walka
  • system rozwoju rodziny, miasta
  • oprawa
  • świetna na krótkie posiedzenia
  • mnóstwo do zrobienia i odkrycia
Minusy
  • Brak mapki całego labiryntu daje się we znaki
  • bardzo powtarzalne labirynty i przeciwnicy
  • natłok informacji przez pierwsze godziny gry
  • historia nie najwyższych lotów
Komentarze
4
Karfein
Gramowicz
17/03/2015 10:29

> Cieszę się, że można tutaj trafić na takie teksty. Od dłuższego czasu uważam rynek za> sCODowaciały i dobrze, że ktoś jednak pamięta o rynku japońskim.I widać, że ktoś ogarniający temat wziął się za recenzję. Do dziś pamiętam reckę Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 2, gdzie recenzent pokiełbasił to i owo, nie znając ani serii, ani mangi, ani anime.

Karfein
Gramowicz
17/03/2015 10:29

> Cieszę się, że można tutaj trafić na takie teksty. Od dłuższego czasu uważam rynek za> sCODowaciały i dobrze, że ktoś jednak pamięta o rynku japońskim.I widać, że ktoś ogarniający temat wziął się za recenzję. Do dziś pamiętam reckę Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 2, gdzie recenzent pokiełbasił to i owo, nie znając ani serii, ani mangi, ani anime.

Usunięty
Usunięty
16/03/2015 18:19

Cieszę się, że można tutaj trafić na takie teksty. Od dłuższego czasu uważam rynek za sCODowaciały i dobrze, że ktoś jednak pamięta o rynku japońskim.




Trwa Wczytywanie