Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna i każdy może podejść do tematu w zupełnie odmienny sposób. Poznajcie moje zdanie - na Wasze czekam natomiast w komentarzach.
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna i każdy może podejść do tematu w zupełnie odmienny sposób. Poznajcie moje zdanie - na Wasze czekam natomiast w komentarzach.
Dark Souls II skończyłem wielokrotnie, zarówno wojownikiem, jak i magiem, przechodziłem grę w standardowy sposób i bez rozwijania statystyk postaci, poznając rozkład przeciwników i przedmiotów, a także zachowanie wrogów (w tym bossów) na tyle, że zdecydowałem się spróbować ukończyć grę bez zginięcia, by zdobyć wspomnianą nagrodę. Bossowie zazwyczaj nie stanowili już dla mnie wielkiego problemu. Ginąłem, spadając w przepaść, lub przebiegając między rycerzami, stworami czy innymi typami przeciwników. Po którejś tego rodzaju porażce trochę jednak zwątpiłem i zacząłem rozważać, czy być może nie tracę czasu? Zamiast po raz kolejny starać się dojść do końca gry na jednym życiu, mógłbym ograć wiele innych tytułów, czekających na tzw. kupce wstydu. Do jakich wniosków doszedłem?
Po dłuższym namyśle stwierdziłem na pewno, że granie w trybie permadeath dla zabawy może być dla wielu oksymoronem. To specyficzne podejście do elektronicznej rozrywki, zarezerwowane jedynie tych, którzy mają świadomość konsekwencji. Zdają sobie sprawę z tego, że w przypadku Dark Souls II można zginąć na pierwszym lepszym mobku, spaść w przepaść, idąc na ostatniego bossa, czy też po prostu nie przewidzieć pewnych sytuacji i ujrzeć napis YOU DIED w najmniej odpowiednim momencie (czyli każdym). Trzeba o tym pamiętać cały czas, by nie przypłacić tego zdrowiem (bossowie, mimo iż znam ich wachlarz ruchów na pamięć, zawsze podnoszą adrenalinę) i nie doprowadzić się do stanu, w którym zaczniemy rzucać padem lub, co gorsza, niszczyć elementy wystroju naszego pokoju. I najważniejsze - gra musi nieustannie bawić. To podstawowy warunek, bo po co się męczyć?Pomysł na artykuł zrodził się podczas rozgrywki w Dark Souls II, gdzie samemu - po śmierci - można usunąć postać i rozpocząć zabawę od nowa (w menu nie wybiera się trybu permadeath, więc likwidowanie "sejwa" jest jeszcze trudniejsze niż w innych grach), ale nie jest to jedyna gra, która oferuje taki sposób zabawy. Ciężko wymienić wszystkie, dlatego skupię się na kilku interesujących przykładach. Zainteresowany grą bez zginięcia przejrzałem kanał na YouTube, by sprawdzić, czy znajdę osobę, która pokonując ostatniego bossa z dodatku do Diablo III, czyli Reaper of Souls, poległa w starciu. Znalazłem. Widziałem także wiele różnych innych sytuacji, w których postać gracza, nawet po kilkudziesięciu godzinach rozgrywki w trybie hardcore, musiała zostać usunięta, gdyż zginęła w wirtualnym świecie. Reakcje użytkowników były różne: od spokojnych, przez umiarkowanie nerwowe, a skończywszy na takich, które pokazywały, że z psychiką danego gracza nie wszystko jest w porządku.
Nie trzeba jednak od razu niszczyć mebli i rzucać się na głęboką wodę, bo można zagrać w produkcje jedynie z elementami roguelike, w których po śmierci niekoniecznie zaczynamy wszystko od początku. Osobiście uwielbiam Rogue Legacy z ciekawą mechaniką, która pozwala zachować ulepszenia zamku nawet po tym, gdy zginiemy. Śmierć nie oznacza tu końca przygody. Wracamy na początek losowo generowanej mapy i przejmujemy kontrolę nad krewnym naszego zmarłego protagonisty. Co jednak ciekawe, każdy z herosów cierpi na jakąś przypadłość (np. krótkowzroczność czy daltonizm), co ma bezpośredni wpływ na rozgrywkę i to, co aktualnie widzimy na ekranie.Innym ciekawym przykładem jest Crypt of the Necrodancer, w którym poruszamy się po kwadratowych planszach w rytm muzyki, walczymy z przeciwnikami i zbieramy przedmioty, a także odblokowujemy kolejnych sprzedawców. Gra świetnie nadaje się do krótkich sesji, ale także wymaga ogromnej cierpliwości i zaangażowania. Rozgrywkę można rozpocząć standardowo, z określoną liczbą żyć, by poznać podstawowe założenia rozgrywki, a później przerzucić się na tryb Hardcore, gdzie trzeba przejść wszystkie plansze za jednym podejściem. Tutaj nie ma miejsca na żadną pomyłkę - śmierć jest jednoznaczna z koniecznością rozpoczęcia zabawy od nowa, tracimy wówczas wszystkie postępy, ale z czasem, gdy zdołamy poznać zachowanie wrogów i rozkład przedmiotów, będziemy kończyć wszystkie plansze w kilkanaście minut. Na osiągnięcie takiej wprawy trzeba jednak kilkudziesięciu godzin.
Podsumowując, czy granie w trybie permadeath jest stratą czasu? Wiadomo, że postępy przepadają, ale tylko w wirtualnym świecie. Każda śmierć z pewnością czegoś uczy, dodaje nam doświadczenia. Dzięki niej wiemy, co następnym razem moglibyśmy zrobić lepiej. Zatem to my się rozwijamy, a nie nasz wirtualny awatar, nabieramy wprawy i z czasem zdołamy osiągnąć cel, jakim jest - niezależnie od gry - ukończenie jej bez poniesienia śmierci w wirtualnej rzeczywistości. Mnie to sprawia frajdę, przynajmniej w Dark Souls II czy w Diablo III, więc odpowiedź brzmi: nie, granie permadeath nie jest stratą czasu. Mam świadomość, że wciąż przechodzę te same poziomy, ale skoro nadal powoduje to u mnie więcej radości (zapewnia ją adrenalina, jakiej dostarcza tego typu zabawa) niż frustracji, to chyba o to przecież chodzi.A jak jest u Was? Wolicie nie stresować się, grając w gry i wolicie spokojnie przechodzić kolejne tytuły, czy też czasem wybierać tryb hardcore i giniecie na potęgę, by uczyć się gier na pamięć i przechodzić je bezbłędnie? To ciekawy temat, zwłaszcza w dobie, kiedy twórcy skutecznie upraszczają swoje dzieła tak, by nikt nie miał problemu z ich przejściem. Nie każdy jednak chce po prostu spokojnie eksplorować kolejne lokacje, ale szuka w grach wyzwania, prawda?